Artykuły

Z Halką wśród zwierząt. Passini debiutuje w operze

"Halka" Stanisława Moniuszki w reż. Pawła Passiniego w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Pisze Anna S. Dębowska w Gazecie Wyborczej.

Zderzenie "dzikich" rodem z fantasy z korposzczurami musiało się skończyć katastrofą, której ofiarą padła "Halka" - taki pomysł na operę Stanisława Moniuszki miał w Teatrze Wielkim w Poznaniu reżyser Paweł Passini. Łatwiej pomyśleć, trudniej zrealizować.

"Świętości nie szargać" - na to zawołanie Stanisława Wyspiańskiego można się dzisiaj tylko uśmiechnąć. Polscy inscenizatorzy już dawno odeszli od "Halki" granej w kontuszach, chustach i kierpcach. Po inscenizacjach Marka Weissa-Grzesińskiego, Laco Adamika, a ostatnio reżyserek młodszego pokolenia Eweliny Pietrowiak, Natalii Korczakowskiej i Natalii Babińskiej trudno zaproponować coś rewolucyjnego.

O ile "Halka" ma nas jeszcze cokolwiek obchodzić. W wersji radykalnie społecznej wystawiał ją ponad 60 lat temu Leon Schiller, w ten ton próbowały ostatnio uderzyć Pietrowiak i Korczakowska. Babińska poszła z kolei w gender - wszystko po to, żeby pokazać to, co w "Halce" wciąż żywe, oczywiście poza świetnie napisaną muzyką, którą docenił parę lat temu w Warszawie francuski dyrygent Marc Minkowski.

Górale z rogami

W Poznaniu debiutujący na operowej scenie reżyser Paweł Passini ("Nie-Boska Komedia" Krasińskiego, "Kordian" Słowackiego, "Klątwa" i "Wanda" Wyspiańskiego, "Kryjówka", "Turandot") uwydatnił baśniowość. Mimo nowoczesnych środków inscenizatorskich nie odbiegł za daleko od romantycznych fantazmatów. Halka (Magdalena Molendowska) to bliska krewna rusałek, świtezianek, leśnych i wodnych nimf oraz balladowych efemeryd. Jej cierpienie jest jednak bardzo ludzkie, budzi współczucie.

Passini chciał maksymalnie zróżnicować dwa światy: u Moniuszki świat uwodziciela Janusza jest zamożny, pański - to domena jedynych obywateli Rzeczpospolitej szlacheckiej - Halka zaś to poddana z Podhala, z którą raczył się przespać dziedzic (więcej o kulisach powstawania "Halki" mówi na dole strony). Jej dziwność polega na nadmiernej wierze w miłość, która nie ma racji bytu w systemie feudalnym. Warszawska premiera "Halki" odbyła się w dziesięć lat po rabacji galicyjskiej, przypomniała o głębokich podziałach między Polakami.

Podhalańskie stroje na warszawskiej scenie wówczas, gdy wciąż żywa była tradycja sarmacka, na pewno były egzotyką. Passini, chcąc dotrzeć do głównego nerwu opery, wymyślił więc coś innego: górale w jego przedstawieniu to stadko pół zwierząt, pół ludzi z bydlęcymi rogami (coś z "Czarownicy", coś z "Avatara") kryjące się w górskich ostępach, co szkicuje zgrzebna dekoracja Zuzanny Srebrnej. To ci "inni", którzy równie dobrze mogliby być Indianami z rezerwatu, Pigmejami czy Aborygenami. Ten zamysł mnie przekonuje, ale nie przekonuje mnie pomysł reżysera na "grupę Janusza": ludzi we frakach (także kobiety) symbolizujących kulturę, konwencję i unifikację. Obraz bardzo współczesny, tylko kto dziś chodzi we fraku?

To zresztą jedyny wyrazisty znak charakteryzujący tę grupę wypreparowaną ze swojego środowiska. Przy takim ustawieniu konflikt Halka - Janusz staje się dla widza zbyt abstrakcyjny. I to mimo usilnych prób wciągnięcia go w akcję i utożsamienia jej z "frakami". Pierwszą scenę opery (zaręczyny Zofii i Janusza) Passini rozgrywa bowiem na widowni - w fotelach siedzi wyfraczony chór, bohaterowie śpiewają między rzędami i z balkonów. Inscenizatorskie zagrania Passiniego - poszerzanie pola gry przez wyjście poza scenę - nie są jednak w operze niczym nowym. W ubiegłym roku podobny zabieg wykonał Michał Znaniecki w krakowskiej "Miłości do trzech pomarańczy" Prokofiewa, a jedyne co w tej sytuacji może bulwersować, to zmiana warunków akustycznych dla śpiewaków i orkiestry.

Jest w tym coś ciekawszego - fraki narzucają skojarzenie z "Iwoną, księżniczką Burgunda", tak jakby "Halka" w ujęciu Passiniego była jednym z wariantów gombrowiczowskiego dramatu o naiwnej dziewczynie zabłąkanej w świecie międzyludzkiej gry i parady masek. Tego nie rozumie Halka, więc ginie. U Passiniego jest to dziewczyna zaklinowana między dwoma światami - za dobra dla pierwszego, za słaba dla drugiego. W przeciwieństwie do swoich pobratymców nie ma cech zwierzęcych (nawet Jontek nosi róg barani na głowie), ale też na pewno źle by się czuła we fraku. Jej kostium - suknia z kory brzozy, na głowie wianek - symbolizuje niewinność i naturę.

Smutny mazur

Innym śmiałym zabiegiem Passiniego było przeniesienie mazura z pierwszego aktu opery na koniec przedstawienia. Po samobójstwie Halki ten siarczysty taniec brzmi gorzko i zamiast łączyć jak u Moniuszki, podkreśla tragiczną wymowę spektaklu (wszystko się dla wszystkich rozpadło i już nigdy nie będzie dobrze). A jednak Passini powiedział o jedno zdanie za dużo: Mazura tańczą "fraki", a pod koniec rzucają się w przepaść w ślad za Halką. Jak melodramat, to melodramat. Ale to znów nihil novi - Laco Adamik dziesięć lat temu zrobił "Halkę" bez mazura.

Bardzo dobrze wypadł chór Teatru Wielkiego w Poznaniu, choć przy tak szybkich tempach, jakie nadawał Gabriel Chmura, w niektórych scenach trudno było rozróżnić słowa. Znakomicie wypadła w roli Halki Magdalena Molendowska (sopran), wyróżnili się też Magdalena Wilczyńska-Goś (Zofia), Paweł Skałuba (Jontek) i Bartłomiej Misiuda (Janusz), choć ten ostatni miał słabą dykcję.

Co w przyszłym sezonie

Kolejną premierę operową Teatr Wielki w Poznaniu szykuje dopiero na luty przyszłego roku, ale będzie to "Jenufa", jedna z najlepszych oper Leosza Janaczka, w inscenizacji Alvisa Hermanisa przeniesionej do Poznania z La Monnaie w Brukseli. Zadyryguje Chmura, w roli tytułowej Wioletta Chodowicz na zmianę z Moniką Mych-Nowicką. Druga premiera - w maju - to "Dydona i Eneasz" Henry'ego Purcella pod dyrekcją Paula Esswooda (nazwiska reżysera jeszcze nie podano).

Ciekawie zapowiada się czerwcowy "Borys Godunow" - reżyserię opery Modesta Musorgskiego powierzono Iwanowi Wyrypajewowi, stronę muzyczną zaś przygotuje Chmura. Godunowa kreować będzie Rafał Siwek.

Do końca roku Poznań zapowiada tylko podwójną premierę baletową w październiku: "Serenadę" z choreografią George'a Balanchine'a z 1935 r. do "Serenady na smyczki" Piotra Czajkowskiego i "Infolię", najnowszą pracę Jacka Przybyłowicza do muzyki Kilara, Góreckiego i Prasquala.

***

Paweł Passini o pomyśle i kulisach powstawania "Halki"

- Znaczący wpływ na kształt poznańskiej "Halki" miał projekt "Halka/Haiti" Joanny Malinowskiej i C.T. Jaspera pokazany na tegorocznym Biennale Sztuki w Wenecji. Tak się złożyło, że wziąłem w nim udział. Renata Borowska-Juszczyńska, dyrektor Teatru Wielkiego w Poznaniu, zwróciła się do mnie z propozycją wyreżyserowania "Halki". Jadąc na to spotkanie, przeczytałem artykuł o projekcie "Halka/Haiti". Podczas tej pierwszej rozmowy z dyrektor Borowską-Juszczyńską powiedziałem, że w "Halce/Haiti" jest coś bardzo odkrywczego i że chciałbym się do tego odnieść.

Później dowiedziałem się, że poznańska opera była jednym z teatrów, do których Zachęta zwróciła się z tym projektem. Udało mi się namówić do niego panią dyrektor i z piątką śpiewaków z Poznania pojechałem na dziesięć dni na Haiti. Pokazaliśmy "Halkę" mieszkańcom wsi Cazale - wielu z nich to potomkowie Polaków, legionistów Napoleona. Niektórzy z nich sami wzięli udział w tym niecodziennym spektaklu wystawionym wprost na wiejskiej drodze, co rejestrowali kamerą twórcy projektu (całość pokazano w Wenecji). Mieszkańcy Cazale nie mieli pojęcia, czym jest opera, nigdy nie słyszeli takiego śpiewu.

To jest wieś w górach, większa niż w Polsce, bo mieszka w niej kilka, a może nawet kilkanaście tysięcy osób. Tam nie ma prądu, bieżącej wody. Haiti jest w ciężkim stanie po trzęsieniu ziemi, ale w Cazale bieda jest jeszcze większa niż w stolicy Port-au-Prince. Tę "Halkę" na Haiti pokazaliśmy w kontuszach i strojach góralskich, chodziło o zetknięcie tego tradycyjnego polskiego stroju z otoczeniem. Widziałem, że mieszkańcy Cazale żywo reagują na opowieść o uwiedzionej przez pana dziewczynie. U nich wciąż silne są podziały kastowe, rasowe i majątkowe, sami też mają legendę o dziewczynie, która rzuca czarnoskórego chłopca dla zamożnego Mulata, czyli dla kogoś znajdującego się na najwyższym szczeblu drabiny społecznej ze względu na kolor skóry i pochodzenie. Świetnie wiedzieli, że jest to nie tylko historia miłosna, lecz także opowieść o głębokim podziale między ludźmi.

"Halka" Moniuszki jest o wykluczeniu. Na Haiti mieliśmy do czynienia z ludźmi, którzy naprawdę nie mieli nic, a równocześnie na szyjach mieli zawieszone ładowarki od telefonów komórkowych, chodzili z komórkami i dla nich w jedynym miejscu w tej wsi stał agregat, w którym mogli doładować te komórki.

Dziś trudno sobie wyobrazić sytuację mezaliansu. Kiedy się zastanawiałem, na czym powinno polegać to pęknięcie, powiedziałem: "Halka powinna być zwierzęciem, a nie człowiekiem...". Nie mówimy już o nikim, że może cierpieć, bo nie należy do naszej grupy. Natomiast taka granica akceptowanego cierpienia wciąż dzieli ludzi i zwierzęta.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji