Artykuły

Życie z nim nie było łatwe, ale na pewno ciekawe: Wspomnienie o Konradzie Swinarskim

Na pytanie, kto był największym współczesnym, polskim reżyserem, wszyscy teatromani odpowiedzą bez zająknięcia - Konrad Swinarski.

Do dziś Stary Teatr żyje legendą tego wielkiego artysty, wspomnieniem o nieprawdopodobnych "Dziadach", "Nieboskiej komedii", "Wyzwoleniu" czy "Hamlecie", którego realizację przerwała tragiczna śmierć twórcy w wypadku samolotowym. Teatrolodzy wciąż z zapałem analizują jego przedstawienia, krytycy organizują mądre, naukowe sesje, ale jakim naprawdę był człowiekiem wie tylko jego żona Barbara Witek-Swinarska.

Poznali się podczas egzaminów wstępnych na Wydział Reżyserii PWST w Warszawie. Ona - młoda, drobna dziewczyna, skończyła właśnie szkołę aktorską w Krakowie. On - przyjechał z Janem Biczyckim (aktualnie reżyserem pracującym w Monachium) z Katowic.

- Zobaczyłam Konrada przed wejściem na salę egzaminacyjną - wspomina pani Barbara. - Był ładny i nieśmiały. Potem okazało się, że niby nieśmiały. To był stary jego trick. Tą swoją nieśmiałością uwodził ludzi. Przed każdą premierą ćwiczył ukłon dla publiczności, tzw. ujmująco nieśmiały. Ja wtedy zatwierdzałam, czy jest dostatecznie ujmujący. Na to nabierali się wszyscy, ale szczególnie kobiety. Na przykład nasza koleżanka Klementyna Krymkowa wmawiała mu, że na pewno jest chory na płuca, bo ma wygląd gruźlika.

Oczywiście był zdrowy jak byk.

Jednak podczas zmagań egzaminacyjnych nie każda z pań była aż tak wzruszona bezradną miną Konrada. Dziewczyna, o wyglądzie zawistnego kujona, stwierdziła nawet: "Tych dwóch pedałów na pewno zda". I rzeczywiście zdali. Ona nie. Choć, jak prorokował równie złośliwie przyszły reżyser, to właśnie ta kobieta powinna się dostać, gdyż "zważywszy na jej wiek, pewnie zna historię i literaturę od Adama i Ewy".

Pani Barbarze ówczesna warszawska reżyseria przypominała mały obóz koncentracyjny. Wieczne grzebanie w walizkach, donosicielstwo, nie kończące się ZMP-owskie zebrania, na których debatowano, czy kolega X sypia z koleżanką Y. Rządził tam wtedy twardą i nie zawsze sprawiedliwą ręką Bohdan Korzeniewski, którego obyczaje łagodził Erwin Axer.

- Kiedy Axer zachorował i przez jakiś czas nie pojawiał się wyszłam po prostu ze szkoły i już nie wróciłam. Nigdy nie sprawdziłam, czy mnie wyrzucili. Ale kto normalny wytrzymałby taką sytuację na uczelni, w której wykładowcy są zastraszeni przez studentów.

Pamiętam na przykład taki obrazek: Axer prowadził wykład dla całego wydziału. W pierwszym rzędzie siedziała Olena Koszutska, córka pewnej ważnej figury z KC. Przez cały czas czytała książkę. W pewnej chwili Axer tego nie zdzierżył i powiedział: "Pani Oleno, ja wykładam, a pani czyta". Na co Koszutska: "Nie widzi pan, że studiuję Gorkiego". Wykładowca zamiast wyrzucić ją za drzwi, wybąknął tylko pod nosem ."przepraszam". W tych trudnych czasach Barbara i Konrad wzięli ślub. Ponieważ był on urządzony z proletariackim fasonem, za kwiaty i obiad zapłacili świadkowie: aktor Jerzy Pietraszkiewicz i plastyczka Danuta Drabarek. Po powrocie z Berlina w 1957 r. przez jakiś czas mieszkali w małym pokoiku w Teatrze Narodowym, gdzie do natrysku trzeba było przejść przez pustą, ciemną scenę. Mimo biedy, miało to swój niepowtarzalny klimat. Zresztą nigdy do pieniędzy nie przywiązywali zbyt dużej wagi.

- Bardzo mnie to cieszy, że właściwie niczego nie dorobiliśmy się, oprócz tego domu na wsi pod Warszawą - opowiada pani Barbara. - Wymyślił go sobie Konrad na nasze nieszczęście i do dzisiaj przysparza on mi więcej kłopotów niż radości. To całkiem miłe nie mieć pieniędzy, tzn. mieć i wydawać do oporu na sensowne cele: zwierzęta, ubogich ludzi. Spruć się aż do dna, żeby zaczynać od nowa. Nienawidzę centusiostwa, bo łączy się ono z zawiścią. A ludzie zawistni szybciej się starzeją, szczególnie kobiety. Jeżeli któraś ma twarz jak jabłuszko z reklamy Oil of Olaz, to na pewno taka jest.

O ich podejściu do pieniędzy niech świadczy fakt kupna przez Konrada, po premierze "Śmierci Tarełkina", samochodu.

Roztargniony reżyser nabył oczywiście starego "volkswagena", który się ciągle psuł. Pomagał mu w tej transakcji pan z ambasady polskiej w Berlinie. Konrad o mały włos nie przyprawił go o zawał, kiedy na dworcu miał pokazać jakieś dokumenty. Otworzył bardzo ładną torbę, zwaną akuszerką, z której wysypało się na podłogę samochodu cale jego honorarium, jakieś 10 -15 tys. marek w kawałkach. Artysta zaczął je zbierać całymi garściami, gniotąc wszystkie banknoty. Dystyngowany pan prawie rzęził: "O Boże, tyle pieniędzy". Ten brak szacunku dla mamony pozwalał mu, bez problemu przekraczać granice. Nie mając czasami zezwolenia dewizowego, za to pełne kieszenie większych lub mniejszych sum, śmiało przejeżdżał przez granice, zapominając w ogóle o ich zawartości. Nigdy nie został zaczepiony przez celników.

Nie miał przestraszonej miny przestępcy,

- Mam taką serdeczną przyjaciółkę, która opowiedziała mi o swojej pierwszej pensji - mówi pani Barbara. - Zamieniła ją na pięćdziesięciozłotówki i rozsypała z kolegą na ulicy, patrząc, kto się po nie schyli. Było to bardzo zabawne, ponieważ schylali się po pieniądze godni i znani ludzie. Przedstawiłam tę historię Konradowi, który stwierdził, że bardzo chciałby tę panią poznać, ale mu teraz raczej niewygodnie. Bo ja ją poznałam dwa lata po śmierci męża, przy śmietniku, kiedy karmiłam koty.

Ich wspólne życie było niezwykle urozmaicone i szalone, choć Konrad miał nie najłatwiejszy charakter. Szybko się zniechęcał. Gdy mu nie wychodziły próby w teatrze, potrafił natychmiast spakować się i uciec. Najlepiej czuł się w samolocie, czyli nigdzie, zawieszony wbrew naturze w powietrzu.

Lubił ludzi dziwnych, brzydkich i złych. Wymyślił sobie taki termin: "biologicznie zły" i często wmawiał w Bogu ducha winnych ludzi, że tacy właśnie są. Interesował się marginesem społecznym. Na przykład zabiegał u znajomych prawników, aby poznać znanego mordercę z Krakowa, zwanego Kotem. Uparł się, żeby odwiedzić go w więzieniu.

Mieszkanie państwa Swinarskich zawsze było pełne zwierząt. Pani Barbara zbiera z ulicy wszystkie pokrzywdzone istoty. Obecnie leczy chorego gołębia. Nie przestraszyła się nietoperza, który przez pewien czas pomieszkiwał w jej pokoju. Wiele ptaków i kotów zawdzięcza jej życie; miała nawet kiedyś 40 czworonogów naraz.

Nie zapomina również o śmietnikowych przybłędach, które schodzą się na jej podwórko z całej okolicy.

- Konrad też przepadał za tą menażerią. Życie z nim nie było łatwe, ale na pewno ciekawe. Dużo pił. Nie próbowałam go od tego odwieść. Zresztą i tak by mi się nie udało. Było to meczące, ale cóż... Człowiek na coś się godzi, coś wybiera. Jestem dość tolerancyjna, a w tym wypadku warto było takim być - dodaje na zakończenie pani Barbara.

Konrad Swinarski zginął 20 sierpnia 1975 r., w katastrofie lotniczej pod Damaszkiem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji