Artykuły

Farsa jak partytura

- Powiem szczerze, po raz pierwszy zobaczyłem serial miesiąc temu. Nigdy wcześniej go nie widziałem. Oparłem się na tekście sztuki. Tekście, który dotyka tematyki trudnej. Autorzy śmieją się z gestapo, z Niemców, Francuzów, z okupacji. Z tego, z czego czasem trudno nam się śmiać - rozmowa z Janem Tomaszewiczem, reżyserem spektaklu "Allo, Allo!" w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym w Koszalinie.

Spektakl "Allo, Allo!" wyreżyserował pan dla Teatru im. Juliusza Osterwy w Gorzowie, czyli teatru, którym pan kieruje. Ale podobno od początku chciał go pan zrealizować właśnie w Koszalinie, w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym. I to ze względu na jednego z aktorów...

- Kiedy przeczytałem sztukę, uznałem, że główna rola jest wprost stworzona dla Wojtka Rogowskiego, że to on powinien zagrać Rene. Wojciecha poznałem przy realizacji innych spektakli, właśnie w Koszalinie. On ma takie poczucie humoru i tak wielki dystans do mnóstwa rzeczy, że skojarzenie było natychmiastowe. Realizację "Allo, Allo!" w gorzowskim teatrze zrobiłem niejako z konieczności, bowiem materiał był już przygotowany. Zaangażowałem Iwonę Kusiak, by napisała teksty piosenek, a muzykę skomponował Adam Bałdach, który miał warunek, że jak napisze muzykę to dostanie honorarium na wyjazd do Nowego Jorku. I pojechał grać w klubach jazzowych. Dziś jest gwiazdą. Zresztą przyjedzie do Koszalina na premierę prosto z Sardynii, gdzie bierze udział w festiwalu.

Serial to wiele godzin, a w teatrze zaserwuje pan widzom historię słynnego Rene w skondensowanej formie. Nie bolało, że musiał pan z wielu sprawdzonych na ekranie żartów zrezygnować?

- Powiem szczerze, po raz pierwszy zobaczyłem serial miesiąc temu. Nigdy wcześniej go nie widziałem. Oparłem się na tekście sztuki. Tekście, który dotyka tematyki trudnej. Autorzy śmieją się z gestapo, z Niemców. Francuzów, z okupacji. Z tego, z czego czasem trudno nam się śmiać. Zostałem wychowany na wieczorkach, wieczornicach i ogniskach z kombatantami. Wiele razy słuchałem o trudach wojny. Każda niesie za sobą dramat, ale w czasie wojny rodzą się też dzieci, ludzie się kształcą. Ma ona różne barwy.

Przed realizacją w Gorzowie słyszałem głosy, że zaczynam trochę kpić z tematyki wojennej. To nie jest prawda. Biorąc pod uwagę obecne realizacje choćby filmów wojennych, jak "Miasto 44", choć nie jestem głosem młodego pokolenia, to staram się patrzyć i pokazywać tamten czas z dystansem. Czas już zamknąć etap narzucania nam przemyśleń. A już na pewno nie jednowymiarowego postrzegania świata. I tak we Francji, w mniejszym gronie ludzie się bawili. Bawili się w Cafe Rene w fajnym miasteczku Nouvion. Siedzieli, pili wino i rozmawiali o swoich problemach i radościach.

Brytyjskie, czy raczej angielskie poczucie humoru panu odpowiada?

- Uwielbiam je.

Skręcające w stronę Monty Pythona?

- Tak. Wychowałem się na komediach Barei, na twórczości człowieka, który potrafił śmiać się z naszych przywar nie tyle społecznych, co politycznych. Śmiech był przełożony nieco goryczą, ale Bareja uczył nas dystansu. Anglicy mają dystans do wszystkiego. I tekst autorstwa gentelmanów Davida Crofta i Jeremy'ego Lloyda jest pięknie zdystansowany. Chciałbym, żeby coraz rzadziej odbiorcy potrzebowali tego, że na scenie, żeby było śmiesznie, musi się coś zdarzyć. Że spadną komuś spodnie. Wolę, kiedy dostaną dobrą pointę.

Odwrotny trend obowiązuje dziś w kabarecie. Coraz częściej wystarczy, że ktoś rzuci ze sceny wulgaryzmem, wypnie pośladki i już. Niech wszyscy się śmieją.

- Mnie to bardzo dziwi. W Polsce w czasach komunistycznych działał kabaret literacki. Czyżby zabrakło powodów do śmiechu? Zaczynam się już bać, bo kiedy mam okazję zobaczyć jakiś kabaret, to kabareciarze albo seplenią, albo są kulawi. Pokazują jakąś społeczną ułomność. I na tym koniec.

Zastanawia mnie podejście widzów do gatunku, jakim jest farsa. Zazwyczaj to farsy i komedie przyciągają do teatrów najliczniejszą publiczność, ale publicznie raczej warto mówić, że bywa się na spektaklach współczesnych. A z tych zdarza się, że widz, nie krytyk teatralny, tylko widz niewiele rozumie. Dzięki festiwalowi m-Teatr w Koszalinie miałem okazję zobaczyć kilka współczesnych produkcji i nikt nie przekona mnie do pewnych rzeczy. Są pewne zasady, dokładnie jak przy zdobywaniu prawa jazdy. Musisz nauczyć się teorii, potem nabyć umiejętności praktycznych, a potem już z dokumentem w ręce uczyć się nadal. Eksperymentowanie na widzu jest straszną rzeczą.

Ostatnio właśnie w Koszalinie Anna Dymna powiedziała, że odmówiła jednej z teatralnych ról, bo po przeczytaniu tekstu nie wiedziała, o czym on jest. Co ma przekazać widzowi. Ta wielka aktorka ma rację. Powinno być coś, co widza prowokuje. Ale ja lubię wyjść ze spektaklu, zadając sobie pytanie: dlaczego? A nie wyjść i zastanawiać się, po co oni się tak trudzili...

A czy na farsę, na dobrą farsę, jest jakiś przepis? Jakaś recepta?

- Farsa jest jak partytura. Jeśli któryś z instrumentów w tej orkiestrze zaczyna fałszować, przełoży się to cieniem na cały utwór.

Zatem w sobotę zobaczymy orkiestrę aktorów z BTD, którzy nas będą bawić i dystansować.

- Chcemy spowodować, byśmy inaczej spojrzeli na opowieści naszych ojców, dziadków. Szanujmy pewne zdarzenia historyczne i doznania emocjonalne, ludzi którzy mieli z nimi styczność. Ale świat idzie naprzód. A my bawmy się, bo podobno... śmiech to zdrowie!

***

Premiera

"Allo, Allo!" na deskach Bałtyckiego Teatru Dramatycznego zobaczymy po raz pierwszy w sobotę o godz. 19. Drugi pokaz - w niedzielę o godz. 19. Bilety na premierę kosztują 50 zł, na niedzilę: od 25 do 40 zł.

Akcja serialu toczy się w kawiarni "Cafe Rene" w Nouvion w okupowanej przez Niemców Francji podczas II wojny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji