Artykuły

Piotr Beczała: Wbrew pozorom opera ma się dobrze

Po każdym koncercie resetuje się i zaczyna na nowo myśleć o roli. Tak, by nie reprodukować swoich emocji, ale tworzyć je od zera. Słynny tenor PIOTR BECZAŁA zachwyca na całym świecie. Ostatnio na kolana powalił krakowską publiczność.

Mateusz Borkowski: Czy to czas polskich śpiewaków na światowych scenach? -Tak, po wielu latach absencji nastał dla nas złoty okres. To niezwykle miłe, że mogę w tym również uczestniczyć. MB: A czy z perspektywy choćby Nowego Jorku zwiększyła się także ich ranga? - Zdecydowanie. Nikt się już nie dziwi, jeżeli polskie nazwisko widnieje na plakacie. Czesi i Rosjanie zza żelaznej kurtyny zawsze mieli pewną przewagę, ponieważ śpiewali w swoich operach narodowych, takich jak "Jenufa" Leoša Janáčka, "Rusałka" Antonina Dvořáka, "Dama pikowa" oraz "Eugeniusz Oniegin" Piotra Czajkowskiego. Choćby te dwa ostatnie dzieła są w repertuarze każdego teatru operowego na świecie. Myśmy takiej sytuacji nigdy nie mieli. Polska muzyka była zupełnie niszowa i artystom było znacznie trudniej się przebić. Stąd czuję się usatysfakcjonowany, kiedy zapraszają mnie do wykonywania repertuaru francuskiego, włoskiego i niemieckiego.

Sięga Pan również po lżejszy repertuar operetkowy, czego dowodem jest płyta "Twoim jest serce me. W hołdzie Richardowi Tauberowi".

- 120 lat temu te utwory były komponowane dla wielkich tenorów tamtych czasów, takich jak Richard Tauber. Dopiero po nim arie operetkowe zaczęli śpiewać Jan Kiepura, Joseph Schmidt, a w późniejszych czasach także Nicolai Gedda, Fritz Wunderlich i René Kollo. Wszyscy oni byli śpiewakami operowymi, którzy wykonywali bardzo poważny repertuar i jednocześnie występowali w operetkach. Dziś kompozytorzy niezwykle rzadko piszą coś z myślą o konkretnych solistach.

Nowych ról do zagrania przybywa niewiele. Czym sobie Pan to rekompensuje?

- Po każdym spektaklu resetuję swoje myślenie o roli i zaczynam wszystko od nowa. Każdego wieczoru staram się tworzyć na nowo daną postać. Wiadomo, że wcielając się po raz kolejny w te same postaci w "Rigoletto", "Łucji z Lammermooru" bądź w "Cyganerii", śpiewam te same nuty. One się nie zmieniają, ale zmienia się stosunek emocjonalny. Śpiewając, nie reprodukuję emocji, ale tworzę je od zera. Nie odczuwam presji, by śpiewać co cztery miesiące nową rolę. Nawet jeżeli po raz kolejny biorę udział w klasycznej inscenizacji, zawsze traktuję to jako przygodę.

W operze karty rozdają dziś reżyserzy.

- Mam na szczęście taki komfort, że mogę wybierać, z kim pracuję. Nie zawsze jest to do przewidzenia, ale w dobie internetu każdego reżysera można "wygooglować", zobaczyć jego dotychczasowe osiągnięcia i ocenić szanse, czy współpraca jest możliwa.

Wielu z nich trafia do opery przypadkiem, nie mając żadnego doświadczenia w teatrze muzycznym.

- I tu tkwi problem. Jestem śpiewakiem z 24-letnim stażem na scenie. Oczywiście w porównaniu z moimi kolegami takimi jak Placido Domingo i Leo Nucci może wydawać się, że to niewiele. Ale kiedy mam współpracować z kimś, kto dopiero co odkrył operę albo co gorsza zainteresował się nią za czyjąś namową, budzi to mój sprzeciw. Jeżeli ma to być reżyser, który wylądował w operze z przyczyn marketingowych bądź z powodu wybujałego ego, nie widzę możliwości współpracy. I nie chodzi tu bynajmniej o to, że mam jakikolwiek problem ze współczesnością w operze. Po prostu inscenizacja uwspółcześnieniona przez reżysera, który nie lubi opery, wygląda zupełnie inaczej niż ta, której dokonał ktoś, kto posiada pozytywny stosunek do tego rodzaju sztuki. Pół roku przed produkcją "Cyganerii" w Salzburgu spotkałem się z reżyserem Damiano Michieletto, któremu zadałem jedynie pytanie o to, czy lubi operę. Wystarczyła mi pięciominutowa rozmowa, by mieć pewność, że nic złego w Salzburgu się nie zdarzy. Wbrew pozorom opera ma się dobrze, trzeba się tylko wzajemnie szanować.

Jak reaguje Pan na nieprzychylną publiczność? Po tym, jak w grudniu 2013 roku w mediolańskiej La Scali został Pan wybuczany przez garstkę fanatycznych wyznawców tradycyjnej opery, zapowiedział Pan, że więcej nie przyjmie roli w tym teatrze.

- To był epizod, trochę przeze mnie źle zinterpretowany. Po ponad pięciu tygodniach intensywnych prób w La Scali moje nerwy były lekko nadszarpnięte. I to, co się stało po premierze, odebrałem zbyt osobiście. Przez te kilkanaście osób, które mnie wybuczały, napisałem niepotrzebnie na Facebooku, że do La Scali już nigdy nie wrócę. To dla mnie nauczka na przyszłość.

Jestem ciekaw, jak się Pan regeneruje po spektaklu?

- Przede wszystkim muszę się wyspać. Jeżeli spektakl trwa do północy, zanim ochłonę i wrócę do domu, na zegarze jest już 3 w nocy. Z głową pełną myśli trudno się położyć. A na drugi dzień często jest kolejny spektakl albo próba. Ale to już kwestia dobrej organizacji czasu. Pomaga mi w tym moja wspaniała żona Katarzyna. W wolnym czasie gramy w golfa. Przed koncertem w Krakowie spędziliśmy cały dzień na polu golfowym w Paczółtowicach. Dobrze jest przewietrzyć głowę z różnych myśli. Największym obciążeniem dla śpiewaka nie jest bowiem zmęczenie fizyczne, tylko psychiczne. Napięcie w trakcie czterogodzinnego spektaklu bywa ogromne.

A przed spektaklem dba Pan jakoś szczególnie o głos?

- Każdy ma swój rytuał. Nie możemy jednak pozwolić sobie dzisiaj na takie "mecyje", o jakich można przeczytać w biografiach wielkich śpiewaków. Ada Sari przed występem piła tylko wodę z rozgotowanych obierków z jabłek i nie mówiła przez cały dzień. Oczywiście, że tydzień przed premierą, kiedy próby odbywają się codziennie, trzymam dyscyplinę. Nie mówię za wiele, piję dużo wody i staram się nie odbierać telefonów, żeby oszczędzać struny. A kiedy już muszę mówić, to w sposób, który nie obciąża głosu. To twardy orzech do zgryzienia, jak rozłożyć dobrze siły.

Ma Pan jeszcze jakieś marzenia zawodowe?

- Chcę jak najlepiej przeżywać każdy spektakl i czuć, że między mną a publicznością zaistniała więź. Chciałbym bardzo zaśpiewać w Teatro Colon w Buenos Aires. Mam nawet zaproszenie, ale brak mi na razie czasu, żeby tam wystąpić. Ten sezon dzielę między Nowym Jorkiem, Wiedniem, Londynem i Paryżem.

Skoro więc Polacy są teraz na topie, to może uda się rozpropagować w świecie polskie opery?

- Namawiam zawsze Anię Netrebko, żeby śpiewała na koncertach arię Roksany z "Króla Rogera" Szymanowskiego. Przyznam, że bardzo dobrze jej to wychodzi. W światowym repertuarze wszystko kręci się wokół dzieł włoskich, francuskich, niemieckich, a także czeskich i rosyjskich. Dlatego mam satysfakcję, kiedy - tak jak ostatnio w Madrycie i Dublinie - po wykonaniu arii Stefana ze "Strasznego dworu" Moniuszki ludziom otwierały się ze zdumienia oczy. Jednak do tego, by czołowi śpiewacy włączyli polskie arie do swoich repertuarów, wciąż daleka droga. Nie ustajemy jednak w staraniach. Są szanse na to, że w przyszłości nie tylko "Król Roger" zaistnieje na scenach ważnych teatrów świata.

***

Piotr Beczała to obecnie jeden z najbardziej rozchwytywanych tenorów lirycznych na świecie. Śpiewak zdobywa najbardziej prestiżowe sceny świata. Współpracuje m.in.: z Metropolitan Opera w Nowym Jorku, Royal Opera House Covent Garden w Londynie, La Scala w Mediolanie, San Francisco Opera, Staatsoper w Wiedniu, Théâtre Royal de la Monnaie w Brukseli, Opéra National de Paris, a także z operami w Berlinie, Amsterdamie, Bilbao, Monachium, Madrycie i Atenach. Dyrektor generalny mediolańskiej La Scali Stéphane Lissner nazwał go jednym z najwspanialszych tenorów naszych czasów. W kwietniu 2015 roku Polak został laureatem nagrody Opera News Award, przyznawanej przez prestiżowy amerykański magazyn "Opera News". W 2012 roku artysta podpisał ekskluzywny kontrakt z niemiecką wytwórnią "Deutsche Grammophon". W minioną niedzielę Beczała wystąpił po raz pierwszy w Krakowie na koncercie "Arie Oper Świata" na Dziedzińcu Arkadowym na Wawelu, w ramach 19. Letniego Festiwalu Opery Krakowskiej. Starania o występ tenora trwały 5 lat.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji