Artykuły

Beckett i Łomnicki czyli żyć i wspominać

Wielkie to szczęście, gdy wielki autor spotka się z wiel­kim aktorem. Jeszcze większe, gdy obaj mówią prawdę o człowieku, która jest jedno­cześnie ich prawdą prywatną, indywidualną. Coś takiego wydarzyło się z "Ostatnią taś­mą Krappa" Becketta w in­terpretacji Łomnickiego.

Samuel Beckett napisał w pewnym sensie sztukę o sobie, o starości, o doświadczeniu życiowym. Tadeusz Łomnicki zagrał rolę w momencie prze­łomowym, zamykającym pewien etap kariery artystycznej. Krapp ma prawie siedemdzie­siąt lat. Beckett pisał utwór mając coś koło tego. Łomnic­ki wybrał sobie "Ostatnią taśmę..." na 40-lecie pracy ak­torskiej.

Autor - bohater - aktor. Harmonijne zespolenie celu, doświadczenia, możliwości. Wykres ludzkiego losu.

Prawdę wyłaniającą się z monodramu można by ująć tak: Żyjemy czasem teraźniej­szym, ale chętnie wracamy wspomnieniami do przeszłoś­ci. Gdyby młodość wiedziała, a starość mogła. Krapp wie­lokrotnie przesłuchuje taśmy z nagraniami sprzed lat. Przy­pomina sobie dawne możliwo­ści. Miłość, szczyt talentu, fi­zyczną sprawność. Rozrzewnia się i jednocześnie złości.

"Wysłuchałem właśnie tego żałosnego kretyna - mówi do mikrofonu, żeby nagrać ostatnią taśmę - którego 30 lat temu uważałem za siebie. Trud­no uwierzyć, że mogło być ze mną aż tak źle. Ten głos. Bo­że! Dzięki Bogu, wszystko to już skończone".

Beckett, a wraz z nim Krapp, widzi los ludzki, jako ciąg różnych osobowości. Czło­wiek ponoć zmienia się co ileś lat. W "Ostatniej taśmie..." jest to widoczne. Krapp słu­cha swoich opowieści sprzed 30 lat i co chwilę złośliwym starczym głosem komentuje, ironizuje. Parę razy tylko po­ważnieje i w skupieniu chło­nie wspomnienia. Tak zacho­wuje się, gdy słyszy sam sie­bie mówiącego o miłości do kobiety. Do tej sekwencji bę­dzie powracać kilkakrotnie. Znajdzie w niej spokój i uko­jenie. Teraźniejszość daje mu prawdę, świadomość o swo­jej pozycji pisarza, natomiast przeszłość zapewnia chwile ra­dości.

Taka jest wielkość "Ostat­niej taśmy..." Becketta. Wiel­kości nie byłoby, gdyby nie znakomity kunszt aktorski Ta­deusza Łomnickiego. Najwięk­szego polskiego aktora współ­czesnego. Na swój jubileusz 40-lecia wybrał dwa utwory Becketta. "Ostatnią taśmę..." poprzedził "Komedią" tegoż autora. W Olsztynie pokazał tylko drugą część. Kiedy dwa lata temu widziałem obie czę­ści, uderzała mnie ich prze­myślana zgodność, hierarchia. "Komedia" grana razem z Ire­ną Jun i Anną Chodakowską, była jakby wstępem, ćwicze­niem warsztatowym, przedsionkiem piekła ludzkiego. Przedłużeniem są pierwsze sceny "Ostatniej taśmy...", nieme epizody z bananami, z urządzaniem "warsztatu".

Tadeusz Łomnicki zawsze tak budował wielkie role. Za­nim dochodził do sedna, do tajemnic osobowości, rozgrze­wał się etiudami transformacji. Budował warsztatowe pod­stawy sylwetki. Tak było w dniach największych, których do dzisiaj nie mogę i nie chcę zapomnieć, w Arturze Ui ze sztuki Brechta oraz w Łatce z "Dożywocia". Potrafił zmieniać się fizycznie aż do granic mo­żliwości. Sylwetkę, twarz głos. Coś takiego robi w "O­statniej taśmie...". Jak ostroż­nie chodzi nie odrywając stóp od podłogi! Ile kunsztu jest w scenie jedzenia bananów i po­tem z przygodą ze skórkami! A etiudka z zagadką niezna­nego słowa! A sposób, w jaki z trudem wstaje od stołu! Al­bo wyskoki za kulisy na haust z butelki! Albo pomruki sta­rucha! A za chwilę z magne­tofonu czysty, krystaliczny młodzieńczy głos Tadeusza Łomnickiego, jak z lat naj­wcześniejszych!

Na początku stwierdziłem że szczęśliwe i owocne bywa­ją spotkania dwóch wielkości ukształtowanych, uznanych zaakceptowanych. Po przedstawieniu przychodzi nam stwierdzenie rozwinąć. Szczęś­cie można jeszcze wzbogacić. Można wzbogacić sztuką ak­torską. Tak, jak robi to Ta­deusz Łomnicki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji