Artykuły

Wskrzeszony dla Ewy Podleś

Ciekawe, czy w ojczyźnie Rossiniego ktokolwiek zdobyłby się na odkrywa­nie nieznanego polskiego dzieła ope­rowego? Przygotował je dla publicz­ności równie starannie, jak zrealizo­wano "Tankreda" w Warszawie?

Mamy w Teatrze Wielkim operę Rossiniego "Tankred", prezent wprost z Pesaro. Tam, w niewielkim mieście nad Adriatykiem przed 208 laty urodził się autor muzycznej prze­syłki. Tam też festiwalami rossinowskimi kieruje maestro Alberto Zedda. Dla Zeddy, szefa muzycznego war­szawskiego spektaklu, przygotował orkiestrę Sławek Wróblewski, utalen­towany dyrygent zdobywający wie­dzę u włoskiego mistrza w Pesaro.

Dzięki pracy i pomysłom 28-letniego reżysera Tomasza Koniny oraz równie młodego scenografa Borisa Kudlicki, "Tankred", który pierwot­nie miał zostać zaprezentowany w wersji koncertowej, nabrał wymia­rów spektaklu.

Jest piękny od strony plastycznej, wysmakowany w każdym detalu. Perfekcyjna gra świateł wydobywa z wyrafinowanej kolorystyki tła i fan­tazyjnych kostiumów Zofii de Ines, całą, wprost malarską, ekspresję. Wi­zerunku całości dopełniają znakomi­cie obsadzeni w swoich partiach, świetnie śpiewający wokaliści.

Rossini umiał pisać dla śpiewa­ków. Znał ich możliwości, rozumiał psychikę i umiłowanie do wokalnych szaleństw. Takie też są poszczególne, wypełnione koloraturowymi ozdob­nikami po brzegi partie. Od tej naj­mniejszej, Ruggiera zaśpiewanego prześlicznie przez Elżbietę Pańko, po męską rolę tytułową, również śpiewa­ną przez kobietę.

Niestety, trwający ponad trzy go­dziny spektakl, jest mocno niedosko­nały od strony dramatycznej. Za wie­le w nim literackich uproszczeń, na­iwności, irytujących dłużyzn.

Co więcej, pełna pogody i lekkości muzyka 21-letniego Rossiniego, abso­lutnie nie przystaje do wydumanego dramatu o przemocy, honorze i nie­szczęśliwej miłości. Dlatego słodycz niebiańskiej, tak bardzo rossinowskiej melodyki, ciągnie się w ariach, duetach i partiach chóralnych, jak do­skonale przyrządzone spaghetti. Bez końca.

"Tankred", pomimo reżyserskich zabiegów przenoszących akcję w czas i miejsca o wymiarze uniwersalnym, jest nie do uratowania.

Czy zatem powinien pozostawać jedynie ozdobą rossinowskich festi­wali w Pesaro? Oczywiście tak. Ale zarazem przyznać trzeba, że warto by­ło poznać w Warszawie dzieło wskrzeszone w Polsce po blisko 200 latach. Chociażby ze względu na kre­ację Ewy Podleś, której głos i arty­styczna osobowość spełnia się wła­śnie w takich jak Tankred, zapierają­cych dech partiach. Wielka artystka, obok rewelacyjnej ekspresji wokalnej, dała Tankredowi jeszcze czysto ludz­kie ciepło.

Dobrze jest też poznać wspaniałe umiejętności i piękno brzmienia so­pranu Agnieszki Wolskiej, ocenić aktorsko-wokalne talenty Katarzyny Su­skiej. Wreszcie, docenić kapelmistrzowską rękę i ucho Alberta Zeddy, maestra umiejącego przybliżyć słu­chaczom muzykę Rossiniego jak nikt inny.

Ciekawe jednak, czy w ojczyźnie Rossiniego ktokolwiek zdobyłby się na odkrywanie nieznanego polskiego dzieła operowego? Przygotował je dla publiczności równie starannie, jak zrealizowano "Tankreda" w Warsza­wie? Skoro jest to ciągle pytanie reto­ryczne, zadajmy kolejne. Kiedy na­dejdzie czas na nieznane polskie dzieła? Nie w Italii, a u nas, we wła­snym kraju.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji