Artykuły

Tankred, czyli triumf wirtuozerii wokalnej

Napisany u progu 1813 roku i w lu­tym tegoż roku wystawiony w wenec­kim Teatro La Fenice, a w naszych cza­sach - po latach zapomnienia - prze­żywający renesans na scenach świata, był "Tankred" w twórczości Rossiniego pierwszym dziełem scenicznym praw­dziwie dużego formatu i zarazem pierwszym, które przyniosło młodemu kompozytorowi autentyczną sławę, czyniąc zeń od razu gwiazdę jasno świecącą na firmamencie teatru opero­wego. Wprowadzone zaledwie pięć lat później na scenę warszawskiego Teatru Narodowego przez Karola Kurpińskie­go, który z miejsca poznał się na ge­niuszu Rossiniego, dzieło to od tamtej pory nie zostało wznowione przez ża­den z polskich teatrów. Już same te fak­ty stanowią wystarczający powód, by starać się o przypomnienie (czy raczej - przedstawienie) "Tankreda" także dzi­siejszym polskim miłośnikom opery. A jeżeli ponadto uda się zgromadzić doborową obsadę wykonawców i po­zyskać znakomitego dyrygenta, wyspe­cjalizowanego właśnie w muzyce Ros­siniego...

Jeżeli takie warunki zostaną spełnio­ne, wówczas nie tylko warto na pewno "Tankreda" wystawić, ale nadto - co się nam ostatnio raczej rzadko zdarza - uzyskać można spektakl wielkiej kla­sy europejskiej, zasługujący na miano niecodziennego wydarzenia artystycz­nego.

Świetny włoski kapelmistrz Alberto Zedda, zarazem ceniony muzykolog i duchowy ojciec słynnych festiwali w Pesaro, rodzinnym mieście Rossinie­go, dał się już - o czym pewnie mało kto dziś pamięta - przed trzydziestu z górą laty poznać w Warszawie, przy­wożąc tutaj kapitalne przedstawienie jednoaktowej opery Rossiniego "Weksel małżeński", pokazane bodajże na sce­nie Teatru Narodowego. Teraz, prowa­dząc w Teatrze Wielkim "Tankreda", dał pokaz rzadkiego mistrzostwa i interpretacyjnej stylowości; nadto potrafił wyegzekwować od zespołu orkiestry naszego Teatru grę czystą i precyzyj­ną, pełną przy tym lekkości i finezji. Głównym wszakże motywem wysta­wienia "Tankreda" w Teatrze Wielkim był, jak wolno sądzić, fakt, że na liś­cie solistów tego Teatru od pewnego czasu figuruje Ewa Podleś - jedna z najznakomitszych dziś w świecie od­twórczyń wirtuozowskich partii w ope­rach Rossiniego, w tym także tytuło­wej partii w "Tankredzie", którą kreowała już na wielu europejskich scenach, m.in. również pod batutą Alberta Zeddy. Teraz więc i w Warszawie mogła wreszcie znaleźć w tej partii wdzięcz­ne a rozległe pole, by zabłysnąć wszystkimi walorami swej sztuki (po­dobnie jak parę sezonów wcześniej w "Semiramidzie" tegoż Rossiniego). Dała też kreacją rzeczywiście non plus ultra, zachwycając słuchaczy pysznym brzmieniem głosu, bezbłędną muzykal­nością i zawrotną wirtuozerią w arcytrudnych koloraturowych pasażach, godną zaiste dawnych wielkich mis­trzyń sztuki wokalnej. Słynna aria Tankreda "Di tanti palpiti" była w jej wykonaniu prawdziwym klejnotem. Powiedzieć jednak trzeba, że jako na­rzeczona Tankreda, Amenaida, godnie sekundowała jej młoda Agnieszka Wolska; jej koloraturowe rulady nie miały może jeszcze w artykulacji po­szczególnych dźwięków tej wyrazis­tości i precyzji, jakiej można by tutaj pragnąć, lecz jej dźwięczny sopran uj­mował piękną barwą, ślicznymi piana­mi w wysokim rejestrze, a także we­wnętrznym ciepłem i siłą ekspresji, toteż obydwa jej duety z Ewą Podleś z pewnością godne były utrwalenia na płycie; nadto umiała stworzyć żywą, a chwilami nawet głęboko wzruszają­cą postać sceniczną, skutecznie przy­pominając widzom, że ta belcantowa opera to - wbrew obiegowym opiniom - nie tylko przysłowiowy "koncert w kostiumach", ale także, według określenia samego autora, "dramat bo­haterski", tyle że zgodny z konwencja­mi epoki.

Prawdziwy popis wokalnego kunsz­tu na najwyższym poziomie dał holen­derski tenor Harald Quaaden. Głos jego nie odznaczał się wprawdzie ja­kąś wyjątkową urodą ani bogactwem brzmienia, jednakże głosem tym potra­fił on oddać wszystkie ekspresyjne niu­anse potężnej partii Argiria, ojca Amenaidy, a przede wszystkim był w sta­nie swobodnie sprostać jej karkołom­nym technicznym trudnościom, niepokonywalnym w ogóle dla większości współczesnych tenorów (wspomnieć tu warto, że w brawurowych, koloraturo­wych pasażach partia ta parokrotnie sięga do wysokiego "d"). Na szczere uznanie zasłużyli także odtwórcy par­tii skromniejszych, choć również wy­posażonych w popisowe arie: Katarzy­na Suska (Isaura), Piotr Nowacki (zło­wrogi Orbazzano, za którego wbrew swoim pragnieniom ma być wydana Amenaida) oraz Elżbieta Pańko (Roggiero, towarzysz Tankreda). Słowa po­chwały należą się również przygoto­wanemu przez Bogdana Golę Chórowi TW, umieszczonemu zresztą - z woli dyrygenta oraz reżysera spek­taklu Tomasza Koniny - w kanale orkiestrowym (podczas gdy na scenie poruszają się statyści).

Mieliśmy tu więc, jak już zresztą zaznaczono w tytule tego sprawozda­nia, zaiste wspaniały pokaz wokalnej wirtuozerii. Jednakże osnuty na tle tragedii Woltera (podobnie jak póź­niejsza "Semiramida") "Tankred" to zara­zem autentyczny teatr, z powolną wprawdzie i na mało prawdopodob­nym motywie opartą, ale przecież roz­wijającą się logicznie i gwałtownymi emocjami nasyconą akcją. Zawrotne zaś koloraturowe pasaże w niejednym momencie są właśnie przekazem in­tensywnej ekspresji, a nie tylko ele­mentem pustego wirtuozowskiego popisu. Za sprawą świetnego wyko­nawstwa zaznaczyło się to wyraziście w warszawskim przedstawieniu, zaś realizatorzy podkreślili dodatkowo ten walor dzieła, wybierając z dwóch możliwych drugie zakończenie ope­ry, stworzone ongiś dla teatru w Ferrarze (a zgodne z treścią tragedii Woltera): w miejsce stereotypowego, szczęśliwego i efektownego finału oglądamy tu przejmującą smutkiem scenę śmierci Tankreda, ciężko ran­nego podczas bohaterskiej walki z Saracenami. Zrozumiał to wszystko dobrze młody reżyser spektaklu To­masz Konina, który w miarę moż­ności starał się nie komplikować do­datkowo akcji, pozwalając swobod­nie przemawiać emocjom zawartym w śpiewie bohaterów. Czasem tylko - i chyba niepotrzebnie - kusząc się o nadanie treści opery rozgrywającej się na Sycylii we wczesnym średnio­wieczu (czas pierwszej wyprawy krzyżowej) wymiarów ponadczaso­wych, wprowadzał pewne działania, m.in. biegających po scenie, także w trakcie uwertury, całkiem współ­czesnych chłopców w czapkach z daszkami dzisiejszą modą zsunięty­mi zawadiacko na tył głowy...

"Rossini funkcjonuje w świado­mości melomanów niemal wyłącznie jako twórca oper komicznych - za­uważył w trakcie rozmowy Alberto Zedda - a tymczasem prawie trzy czwarte jego scenicznej twórczości to opery poważne. Jeżeli zaś są one dziś rzadko wystawiane, a zatem mało zna­ne, to bynajmniej nie dlatego, by były od tych komicznych słabsze, ale dlatego, że są po prostu znacznie od nich trudniejsze."

Mamy więc w naszym Teatrze - jak się już rzekło - prawdziwie świetne przedstawienie świetnego dzieła ope­rowego, z czym ostatnimi czasy nie za często mogliśmy się tam spotykać. Możemy tylko pragnąć, aby utrzyma­ło się dłużej w repertuarze - oczywiś­cie z tak znakomitymi wykonawcami.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji