Łomnicki
Stary Kant przechadza się ulicami Królewca. Wierzy wciąż jeszcze w niebo gwiaździste, które nad nim i prawo moralne, które w nim. W mrocznych przestrzeniach swego samotnego domu stale pracuje nad budową struktur systemu "krytycznego".
Stary, głuchy Beethoven wierzy jeszcze w ludzi i w muzykę. Pisuje listy, arkusze papieru zapełnia nutami.
Stary Krapp izoluje się starannie w czeluściach swojego pokoju, w przestrzeni odgraniczonej od świata, zatrzaśniętej jak pułapka. Bytuje jakby w magicznym kręgu. Umarły wszystkie nadzieje. I Bóg pewnie umarł. Na nic więc już nie czeka. Pije. Przesłuchuje stare taśmy z własnym głosem.
Postać Łomnickiego przypomina stare portrety, w których można wszystko zobaczyć.
Sztuka grana jest na tle czarnych kotar, w nieokreślonym półmroku. To, zresztą, jest jakby mniej ważne. Jest aktor i widz. I pewnie nic więcej nie trzeba. Teatr. Tylko, pisać o aktorze, to właściwie o czym? To, co robi na scenie jest niepowtarzalne, z trudem poddające się przekładowi na inny język. A więc pisać o niepowtarzalności i jedyności momentów, o olśnieniach?
Najprościej można by tak: Łomnicki wnosi na scenę własny świat i tym już wystarczająco ożywia teatr, ożywia nasz teatr, ożywia nasz świat. Zjawia się w czarnym wytartym płaszczu, jakby wydobytym ze starego kufra pełnego naftaliny. Z grzywą siwych, rozwianych włosów, przywołuje postacie starych zdziwaczałych kompozytorów, filozofów, samotników. Jest niby jakimś strzępem człowieka, postacią ułomną, nieprzystawalną do porządku świata. I dziwnie groźną, chyba poprzez starość i cierpienie. Łomnicki, jak niewielu aktorów, swoją wielkość potrafi czerpać z procesu starzenia się, przemian zewnętrznych swojej postaci.
Początek rozwija się wolno, z ogromną uwagą dla szczegółów. Krapp szuka czegoś w przepaścistych kieszeniach płaszcza. Potem wsuwa rękę do takiejż przepaścistej szuflady stołu-biurka, wyciąga banana, powoli zdziera skórkę, rzuca obok. Uśmiecha się w jakimś rozmarzeniu i wpycha całego banana do ust. Pośliznął się na skórce. Schyla się pokracznie, by ją podnieść i odrzucić w kąt. Mruczy przy tym jak niedźwiedź. Ten pomruk staje się coraz głośniejszy, bardziej czytelny, jakby z niego narastała mowa. Właściwie nie ma przecież do kogo mówić i nie ma o czym, ale trzeba, przynajmniej do siebie. Mówienie jest trudne. Konieczne jednak, żeby upewnić się w istnieniu. Z trudem, niemal dotykając oczyma kartek, odczytuje coś w księdze, gdzie zapisane są numery pudełek, szpul, tematy nagranych taśm. Próbuje komentować. Zacina się i powtarza jak zdarta płyta. Jego mówienie jest ułomne, pokraczne, słychać znużony oddech i z wściekłością wypowiadane niepełne zdania i słowa, których nie potrafi pomieścić w regułach składni. Jedyną pociechą, żałosną przecie, pozostaje słowo "szpula", które łatwo wymówić, a to już jest jakaś radość, dająca przy tym przeświadczenie, że jeszcze się uczestniczy w życiu. Swedenborg uważał, że piekło jest tu, na ziemi. Tak samo pewnie myśli i stary Krapp. Doskonale czuje absurd i zgniliznę tego świata, bo to on należy przecież do istot, które nie mogą już żyć, ale nie chcą także umierać. Na co właściwie czeka? Na kogo? Na samego siebie? Czasem oddala się cierpienie. Można zjeść banana, posłuchać starej taśmy. I wtedy na krótką chwilę zjawia się słońce. Świetlisty blask załamuje się na ścianach pokoju, rozjaśnia życie. I jest bardzo dobrze, może to jest właśnie całe szczęście. Patrząc na Łomnickiego trudno wierzyć, że człowiek stworzony jest "do więcej", "do inaczej". Tak to człowiek sam wyznacza sobie wartości, chce rzeczy niemożliwych, nie potrafi sam sobie odebrać znaczenia i naczelnego miejsca w kosmosie. I choć żyje w agonii, pragnie jeszcze udawać, że jest normalnie, z rozkładu chciałby czerpać swą wielkość.
Postać Łomnickiego zmusza do budowania wokół niej rozmaitych znaczeń. Trudno nawet powiedzieć czy to jest postać Krappa, choć na pewno pozostaje w kręgu Beckettowskich bohaterów. Do końca nie wiadomo właściwie kim jest, stale się zmienia. Należałoby może powtórzyć za Rudnickim, że Łomnicki to aktor rozkochany w aktorstwie, bawi się jego możliwościami. W "Ostatniej taśmie" te możliwości jego aktorstwa wydobywane są z sytuacji słuchania, tym większą trzeba przydać im wagę. Łomnicki potrafi zmusić do słuchania i oglądania w napięciu własnego słuchania. Jak on to robi?
Kręci się taśma. Słuchający zanurza się jakby w innym czasie. Ogląda kolejne stacje życia i próbuje zbliżyć się do innego świata. Twarz Łomnickiego poddaje się natychmiastowym deformacjom. Kurczy się dziwnie i można w niej czytać dramat ludzkiego trwania, kiedy młody głos z taśmy mówi: "Tę straszliwą rocznicę (urodzin - L. W.) obchodziłem podobnie jak od kilku lat, spokojnie, w winiarni. Ani żywej duszy. A potem nagle zjawia się w jego oczach jakieś zdziwienie i może żal, i w końcu wieloznaczny uśmiech, gdy głos z taśmy jakby nieco tajemniczo: "żyłem dorywczo z Bianką z Kedar Street". Oczy aktora błąkają się w jakiejś niewidzialnej przestrzeni.
Chwila ciszy i znowu dalej taśma: "I te postanowienia! Szczególnie, aby mniej pić". Z wnętrza postaci wydobywa się pewnie śmiechem. Zatrzymuje taśmę i szurając rozczłapanymi pantoflami wybiega za kulisy. A stamtąd słychać tylko dźwięk butelek i o szklankę. I taka sytuacja powtórzy się jeszcze dwukrotnie, choć właściwie za każdym razem można jej przypisywać inne znaczenia.
I znowu taśma się kręci. Chwilami twarz Łomnickiego staje się bardzo stara, rysuje się w niej zdziwienie starca nie rozumiejącego swojej przeszłości i świata, który go otacza. Może także rozpacz człowieka, który nie umiał urządzić się jakoś w klęsce. Z histerycznym grymasem twarzy i jakimś zapadaniem się w siebie, przesuwa nerwowo taśmę do przodu i do tyłu. Wreszcie natrafia na to miejsce, którego od dawna pewnie szukał. Głos z taśmy przynosi taki obraz: słoneczny letni dzień, jeziorko, łódka i jakaś kochana chyba kobieta. Twarz Łomnickiego rozjaśnia się, łagodnieje. Jego wnętrze wycisza się. Znać w tym zasłuchaniu jakieś pragnienie i rozmarzenie. Czułość dla słuchanego dźwięku i niesionego przezeń obrazu. Uśmiecha się de minionego życia, jakby tęsknił za nim. Ze zmurszałego, dziwacznego starca próbuje przeobrażać się w młodego człowieka. Przygładza zmierzwione niechlujnie włosy i w twarzy rysuje się jakby poczucie zazdrości, zwrócone przeciw temu młodemu. Aż wreszcie przenosi i koncentruje naszą uwagę raczej na tym młodym, słuchanym, niż słuchającym.
Słowo podtrzymuje istnienie. Krapp o tym wie. Musi więc mówić, musi utrwalić na taśmie jeszcze kawałek swojego życia, choć właściwie nie ma już nic do powiedzenia, nawet jęku, nie szuka przecie logiki zdarzeń, ani nadziei zbawienia. Nagrywa nową taśmę. Usiłuje mówić, prawie deklamuje. Ale to mówienie szybko zmierza do bełkotu, a potem do milczenia. Stale robi pauzy. Mamrocze coś, niby do siebie, jakby to były jakieś myśli nieistotne, by za chwilę wypowiedzieć fortissimo, coś, co mówił wiele razy w życiu, ale wciąż jeszcze sprawia mu pewnie radość: jakie ona miała oczy. I jednocześnie czuje bezsens tych słów, wypowiadanych w obecnej jego sytuacji, przestaje nagrywać. Woli słuchać taśmy sprzed lat.
Wraca znowu ten obraz: jezioro, letni dzień i Ona. Tylko, że oczy Łomnickiego są teraz przesłonięte łagodną mgłą, nie próbują już chyba oglądać przeszłości. Wie, że minęły najlepsze lata, gdy jeszcze była szansa na szczęście. Ale nie chciałby, żeby wróciły. Niczego nie oczekuje od życia, wie, że świat nie zaspokoi już potrzeby szczęścia, sensu, radości, jakie człowiek stale odczuwa. Wie, że przygodność istnienia i konieczność śmierci, to zrządzenia tajemnicze i niedocieczone. Życie ludzkie takie, jakie jest pozostaje tajemnicą, której człowiek sam nie potrafi rozwikłać. I łatwo tu dostrzec, że w budowaniu tej roli nie mógł być pominięty również sakral-
ny wymiar teatru Becketta.
I patrząc na Łomnickiego ma się chwilami wrażenie, jakby aktorstwo nie było dla niego zawodem, lecz jakimś pragnieniem przyglądania się zdarzeniom, problemom, własnemu i cudzemu życiu. Adolf Rudnicki - znowu wypadnie podeprzeć się jego myślą - w którejś z "Niebieskich kartek" napisał o Łomnickim, że przyjmuje aktorstwo jako sztukę sprostania światu. I chyba naprawdę tak jest. Na rolę Łomnickiego trzeba by zatem patrzeć jako na dzieło wybudowane "po drugiej stronie", podlegające jakimś innym kryteriom opisu. Tylko jakim, właściwie?