Artykuły

Któż z nas nie był dzieckiem?

Opera Śląska zrealizowała kolejną pre­mierę: "Dziecko i czary" Maurycego Ravela wg pomysłu i z tekstem Sydonii Gabrieli Colette. Zamierzenie tyleż od­ważne, co słuszne, gdyż duża obsada tego dzieła daje w zasadzie możliwość zabłyśnięcia wielu wykonawcom, którzy rzadko mogą pojawiać się na scenie. Bo chociaż "Dziecko i czary" jest operą kameralną, za to wieloobsadową. Nie musi mieć przy tym gwiazd pierwszoplanowych, lecz śpiewaków o wiel­kiej muzykalności, idealnie opanowanym aparacie głosowym, uzdolnionych aktorsko, tanecznie, musi mieć zespół raczej młody, no i bardzo zdyscyplinowany. A Opera Ślą­ska te właśnie warunki spełnia.

Ravel tworzył to dzieło przez kilka lat. Najpierw miał to być w ogóle balet dla córki Colette. Autorka "Domu Klaudyny", a później tylu książek subtelnie analizujących dwa zakresy rzeczywistości - dzieciń­stwo w wiejskim pałacyku i życie uczucio­we bohaterek - starała się długo, by Ravel zainteresował się jej librettem. Minęło jed­nak aż 6 lat, gdy po wielu pertraktacjach Ravel przystąpił wreszcie do pracy.

Sam miał już wówczas także swą posiad­łość wiejską w Montfort l'Amaury. I dziś istnieje ten dom zamieniony w muzeum. Widok z okien jest przepiękny - opadają­ce ku rzece tarasy. Pokoje malowane na róż pompejański gaszony szarościami i kon­trastowany srebrzącymi się tonami szarej flaneli, przepełnione są dziwnymi przedmiotami: to sztuczne ptaki i zwierzęta ozdobne flakony do perfum dzieła Galle i wzru­szające szkła Augusta i Antonina Daun - cały perwersyjny smak secesji, szkoły z Nancy, połączony z dużymi gładziami krysz­tałowych luster.

Za życia Ravela mało kto znał jego rezy­dencję, którą zajmował wraz z przyjacielem, ale bywała tam między innymi sławna już Colette. I ten świat pełen poezji, przyrody wdzierającej się, oknami, oraz wnętrza przypominające pomysły Huysmansa z "Na wspak", książki, która naznaczyła gust Ravela w czasie jego młodości i bliskich kontaktów z Diagilewem, Niżyńskim i dru­gim wydaniem "Baletów Rosyjskich", ten - a nie inny świat - pełen przewrotnie pięknych bibelotów i różnych nakręcanych przedmiotów - to były źródła inspiracji i dla samego Ravela i dla Colette, która mu­siała przekształcić pierwotne libretto. Był to świat dziecka - ale dziecka w nim nie było i nigdy być nie miało.

Zresztą powiedzmy od razu: "Dziecko i czary" nie jest operą dla dzieci w sensie potocznie przyjętym. Premierę dał w Mon­te Carlo sławny już Wiktor Sabato. Ani miasto nie jest ochronką, ani tamtejszy te­atr piaskownicą dla maluchów, a lista tych, którzy współpracowali przy realizacji, przekreśla zupełnie tezę o operze dla dzie­ci. Jeśli nie przekreśla jej komuś sama muzyka i samo libretto.

Podobnie nie jest cyklem dla dzieci "Ma Mere l'Oye" Ravela. choć w tym dziele na cztery ręce na fortepian, a także w wersji orkiestralnej, nie brak podtytułów zaczerp­niętych z bajek Perraulta. Jest to dzieło łączące symbolizm muzyczny z literackim, owiane poezją sztuczności, dzieło wykwintu i wysmakowania. Ewokuje, ow­szem, świat dzieciństwa - ale takiego, o którym z pagórka swych kilkudziesięciu lat marzą i rozprawiają pisarze poeci czy mu­zycy. Świat czarowny - ale świat oczaro­wanych wspomnieniem dzieciństwa doro­słych. Więcej - to raczej kabaret na temat poetyckiego widzenia dzieciństwa. Bez tej informacji partia Ognia, Księżniczki, fok­strot Czajnika czy Filiżanki - nie tłuma­czą się nikomu. Ani dzieciom, ani rodzi­com, którzy czują się zobowiązani wyjaś­nić maluchom, co właśnie widzą na scenie.

O ile chwalę Napoleona Siessa za piękne przygotowanie muzyczne, zespół za muzycz­ne osiągnięcia - a partytura jest wściekle trudna! - o tyle muszę przyznać, że nie podzielam jego wyboru Jana Dormana na inscenizatora i reżysera, a Małgorzaty Bundzewicz na scenografkę przedstawienia.

Zbyt dobrze wiem czym w historii teatru polskiego, szczególnie tego dla dzieci, jest Jan Dorman, aby znęcać się wypominając scena po scenie błędy sztuki. Choć przyznam się, że od człowieka z takim doświadcze­niem oczekiwałem, że zorientuje się w porę, iż ma przygotować nie tyle przedstawienie dla dzieci, co zgodne z duchem Ravela. Mo­gę a właściwie muszę zarzucić mu także, że podpisał tak nieudane plansze scenografii oraz projekty kostiumów. Co pani scenograf wymyśliła na przykład jako wzór tapety ze scenami pasterskimi - trudno mi pojąć.

Akt I wydaje mi się - i pod takim wra­żeniem pozostawałem w czasie katowickiej premiery - w sumie bardziej sensowny. Sądzę, że jest to w pewnym stopniu także i zasługa choreografa Henryka Konwiskiego, który nauczył solistów kilkudziesięciu zabawnych pas. Później już kolejne obrazy nie chcą złożyć się w sensowną całość.

Z wykonawców oczywiście podobała mi się Gabriela Kściuczyk jako niesforne dziec­ko - dostatecznie młoda i żywiołowa by kreować tę rolę. Fotel i Drzewo w wyko­naniu Czesława Gałki to ponowne potwier­dzenie, że jest to cenny nabytek Opery Śląskiej. Jerzy Musioł wybijał jako Zegar punktualnie zepsute godziny, co nie zawsze się śpiewakom udaje, zaś Adam Wiśniewski wraz z całym zespołem Arytmetyki wykazał wiele temperamentu, a wcześniej (Czajnik) również muzykalności. W pierwszej części podobał mi się pomysł Dormana z wprowadzeniem Pierrota - który aranżuje właś­nie całą "cudowność" przedsięwzięcia. Jego partię pantomimiczną wykonywał z poezją Kazimierz Cieśla.

W sumie wielka szkoda, że tylko poziom muzyczny spektaklu tego oczekiwanego dzieła sprawia satysfakcję. I dorosłych i dzieci żal. A któż z nas nie był dzieckiem - prawie każdy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji