Artykuły

"Gorączka powstańczej nocy" po raz trzeci w Burdelu

- Przeżywanie negatywnych emocji mamy opanowane do perfekcji. Pora nauczyć się opowiadać o historii inaczej, w sposób bardziej ironiczny i bardziej humorystyczny - mówi Michał Walczak, reżyser i jeden z założycieli Pożaru w Burdelu.

Najpopularniejszy warszawski kabaret wystawi w rocznicę powstania warszawskiego kolejną odsłonę spektaklu "Gorączka Powstańczej Nocy".

Rafał Gębura: Wystawiacie "Gorączkę" już trzeci rok z rzędu. Za każdym razem to jednak inny spektakl. Dlaczego?

Michał Walczak: Za każdym razem przyglądamy się powstaniu warszawskiemu z nieco innej perspektywy. Kolejny powrót do tematu nasuwa nowe refleksje. Zdecydowaliśmy się na nową odsłonę również dlatego, że nie chcemy osiadać na laurach i bazować wyłącznie na materiale, który już mamy. Możemy pozwolić sobie na to, by zmieniać dowolnie spektakl, który już raz wystawiliśmy. Taką przyjęliśmy formułę i świadomie z tego korzystamy.

Jaka będzie więc tegoroczna "Gorączka"?

M.W.: Zależy nam na rozwoju refleksji: Jak daleko popkultura może przetwarzać takie wydarzenia jak powstanie warszawskie? Kiedy wystawialiśmy spektakl po raz pierwszy, próbowaliśmy znaleźć alternatywną narrację wobec tej oficjalnej, jaką prezentowało Muzeum Powstania Warszawskiego. Spektakle, jakie co roku wystawiało Muzeum wpisywały się w tę mroczną i ponurą opowieść. Poważny, oficjalny ton jakoś nas uwierał. Uwierała nas też odgórnie zaprogramowana sytuacja artystyczna. My jesteśmy grupą organizowaną oddolnie, w związku z czym nie tkwimy w żadnych instytucjonalnych ramach. Pierwszy spektakl był prowokacyjną próbą uchwycenia tematu powstania warszawskiego w formie przedwojennej komedii z piosenkami. Zaproponowaliśmy taniec, zabawę, dużą dynamikę muzyczną, co łamało dotychczasową konwencję obchodzenia historycznych wydarzeń. To była alternatywa do tego tradycyjnego podejścia.

Tegoroczna "Gorączka" będzie syntezą dwóch poprzednich spektakli, rozbudowaną o kolejne piętro refleksji.

W spektaklu pojawia się motyw nauczycielki, której ulubionym miejscem w Muzeum Powstania Warszawskiego jest sekcja mogił. Macie dosyć martyrologicznego tonu?

M.W.: Niestety historia naszego kraju to często historia porażek i traum. Przeżywanie negatywnych emocji mamy opanowane do perfekcji. Pora nauczyć się opowiadać o historii inaczej, w sposób bardziej ironiczny i bardziej humorystyczny. Figura nauczycielki była nam potrzebna do tego, by spróbować odczarować historię z makabrycznego i diabolicznego tonu, z obsesji grozy i śmierci. Nie chcemy utrwalać wizerunku Warszawy, jako wielkiego cmentarzyska.

Opowiadacie o powstaniu w formie kabaretu. Wypada?

M.W.: Jestem w stanie wyobrazić sobie, że nasz spektakl dla niektórych nie jest właściwą formą, ale dla nas szukanie nowych sposobów spojrzenia i przeżywania takich wydarzeń historycznych jest ważne. My nie naśmiewamy się z powstania. Ludzie, którzy widzieli "Gorączkę", mówią zgodnie, że mimo karnawałowego tonu, spektakl oddaje hołd dla powstania i dla historii Warszawy. Myślę, że jest duża grupa osób, które mają potrzebę przeżywania historycznych rocznic w sposób alternatywny, a nie stereotypowy. Warto dać ludziom wybór. Cieszy mnie, że Muzeum Powstania Warszawskiego organizuje różne wydarzenia artystyczne, i cieszy mnie również to, że działa Teatr WARSawy, gdzie możemy oddolnie wykreować coś innego. Dzięki temu rozmowa o tym, jak powstanie odbieramy dziś, w ogóle może się toczyć.

W "Gorączce" uczestnicy powstania przenoszą się w czasie do teraźniejszości. W pierwszej odsłonie spotykają hipsterów z placu Zbawiciela. Czy jest coś, co łączy powstańców z obecnym pokoleniem warszawiaków?

M.W.: Grając ten spektakl, poczuliśmy, że powstanie warszawskie - mimo traumatycznego końca - było erupcją młodości i żywiołowej energii, która nieprzerwanie pulsuje w tym mieście. Współczesna Warszawa wciąż jest miejscem rozgorączkowanym, zbuntowanym. Z jednej strony stara się być uporządkowaną, europejską stolicą, z drugiej - to miasto buntu i sprzeciwu. Tamtą i dzisiejszą Warszawę łączy niepokorny, a zarazem kreatywny duch tego miasta.

"Pożar w Burdelu" występuje na scenie od września 2012 roku. Wystawiliście już przeszło dwadzieścia spektakli. Czy "Gorączka" była w jakiś sposób szczególna?

M.W.: Ta sprzed dwóch lat zdecydowanie tak. To był dla nas decydujący moment - z małej i ciasnej sceny klubowej wchodziliśmy na dużą scenę teatru. Dotąd grywaliśmy maksymalnie dla 150 osób, nagle zaczęliśmy występować dla dwa razy większej widowni. Czułem, że "Pożar w Burdelu" ma potencjał, ale nie przypuszczałem, że będziemy dawali spektakle na scenie dużego teatru. Był to więc dla nas moment stresu i lęku, ale też pozytywnych emocji. Okazało się, że nasze spektakle fajnie sprawdzają się również w większych formułach, co dało nam przekonanie, że warto się rozwijać. Dostaliśmy wiatru w żagle.

Czy ta zmiana nie odebrała wam autentyczności? Czy to wciąż ten sam Burdel?

M.W.: Szczerze mówiąc, nie mamy czasu, by patrzeć wstecz i jakoś specjalnie się nad tym zastanawiać. Skupiamy się na kolejnych krokach. Początki "Burdelu" wspominam z ogromnym wzruszeniem i sentymentem, ale atmosfera tamtych czasów ciągle trwa, mimo że gramy spektakle na dużych scenach. Myślę, że doskonale odnajdujemy się w roli trupy teatralnej, grającej duże spektakle dla dużej widowni. Ale na pewno chcielibyśmy utrzymywać kontakt z mniej wyreżyserowaną kulturą klubową i dalej eksperymentować. Zaczynaliśmy w ciasnej piwnicy Klubu Komediowego Chłodna 25. Bardzo chciałbym, żebyśmy w ramach jakiegoś klubu mogli wrócić do sytuacji, których doświadczaliśmy na początku. Duch Chłodnej cały czas jest z nami.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji