Artykuły

Miłość, wódka i dziadzio Hauptmann

Retro w mo­dzie, dobre i to, że nie każe się tańczyć shim­my, gorzej, to moda narzuca teatrom trend do wywlekania z lamusa róż­nych staroci ty­leż zacnych, co zwietrzałych. Po Wedekindzie, który straszy w śródmieściu, te­raz na Pragę zawitał wczesny Hauptmann. Je­go debiutancki dramat "Przed wschodem słońca" nie ma w sobie siły, którą mieli potem emanować "Tkacze", brak mu też barwności, co ciekawi w tekstach symbolizujących tego pisarza. Hauptmann żył długo, zdołał przejść przez wiele estetycz­nych mód i ideologicznych doktryn, otrzeć się nawet o hitleryzm, zmarł jako niedołężny starzec w polskim Jagniątkowie.

Prapremiera "Przed wschodem słońca" stała u progu wielkiej karie­ry pisarza (1889), a wywołała wów­czas istny harmider, gdzie rzecznicy i wrogowie wchodzącego w modę na­turalizmu niemal łamali sobie laski na łbach. Dziś nikt się o ten tekst bić nie będzie. Nawet ja. W fakcie jego przypomnienia nie widzę pod­niety do łamania rąk, niestety - żadnej innej też nie! Hauptmann wy­stępuje tu z ostrym atakiem na alko­holizm, ujawnia społeczne i medycz­ne konsekwencje tej choroby, a tłem dla swych wywodów czyni dobrze so­bie znany teren chłopskich bogaczy ze Śląska. Opis ich życia obfituje w wiele szczegółów obyczajowych, psy­chologicznych, ma to pewien urok Beylinowych "aktualności z myszką", czyli lamus. I tyle.

Musiał to czuć sam teatr, musiał czuć szwedzki reżyser, Ernst Gunther (pamiętamy go z sugestywnej inscenizacji "Nocy Trybad" na tejże scenie). I kładzie cały akcent na ak­torską zabawę w karykaturowanie staroświeckiej estetyki i naturalistycznych poglądów na psychologizm. Jest to chwilami szczerze zabawne, spektakl przemienia się w strumień krzykliwych etiud które są niby gro­teskowe, niby ocierające o persyflaż, a w gruncie rzeczy mają oszukać pustkę słów, jakimi pokrzykuje do nas Hauptmann. Krzyczą więc sobie zgodnie: tekst i aktorzy.

W zespole wyróżniłbym Olgierda Łukaszewicza za maksymalnie proste przekazanie patetycznych grymasów Alfreda Lotha - przybysza, który swym nagłym zjawieniem i równie nagłym odejściem burzy spokój bo­gatego domostwa Krausów. Młodą Helenę Krause kreuje Joanna Żół­kowska: wysiłki utalentowanej aktor­ki, by uwierzytelnić psychiczne sza­motaniny dziewczyny zagubionej w złym świecie alkoholizmu i erotyzmu, zwiedzionej uczuciem Alfreda, budzą szacunek. Inni protagoniści? Gorzka to sytuacja, kiedy na pracę aktora nakłada się cieniem amorficzność zwietrzałej literatury. W takiej sy­tuacji najbardziej wygranymi okazu­ją się ci, którym tekst zezwala na błyśniecie w samoistnej etiudzie czy w krwistym epizodzie. W danym przypadku mogą o takim szczęściu mówić: Elżbieta Kępińska jako roz­kosznie rozwydrzona Frau Krauze oraz Aniela Świderska, jako karyka­turalnie przesłodzona Spillerowa.

Ważkim elementem przedstawienia była natomiast scenografia Jana Banuchy: dowcipnie nawiązująca do stylistyki tamtej epoki, sugestywna w zestawieniu barw (zielenie i brązy w oranżerii Krausów!) dobrze roz­wiązująca plany przestrzenne. Takie kostiumy miały swój walor - kolo­rystyczny i emocjonalny. Ergo zaczę­liśmy od mody i na modzie kończymy. Ciut mało, jak na tak świetna teatr...

P.S. Bardzo ładny program. Gra­ficznie pomysłowy, tekstowo - rzetelny. Dzieło pani Magdaleny Ciesielskiej-Mąka i Marcina Mroszczaka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji