Artykuły

Spotkanie z Hauptmannem

OSTATNIE lata przynio­sły w całym świecie wzrost zainteresowania twórczością pisarzy z przeło­mu XIX i XX wieku. Wiele teatrów sięgnęło po sztuki Ibsena i Strindberga. Obecnie powraca fala zainteresowania twórczością G. Hauptmanna. Stąd premiera jego pierwszej sztuki "Przed wschodem słońca" (1889) w Teatrze Powszechnym w Warszawie.

Akcja "Przed wschodem słońca" rozgrywa się na dol­nośląskiej wsi, gdzie odkryto duże pokłady węgla. Przynio­sło to różnorakie skutki. Wzbogacili się niezwykle szyb­ko miejscowi chłopi, pod któ­rych gruntami odkryto czar­ne złoto. Pojawili się kariero­wicze i spekulanci. I towa­rzyszyła temu nędza, pijań­stwo, wyzysk górników. Wal­kę w obronie ich praw podjęli pierwsi niemieccy socjaliści.

Wokół tych spraw osnuta jest młodzieńcza sztuka Haupt­manna. Ta warstwa dramatu ma dla nas dziś wartość do­kumentu historycznego. Upły­nęło niespełna 100 lat, a pro­blematyka społeczna sztuki zwietrzała bardziej, niż wiel­kie myśli tragedii greckiej, czy dramatów Szekspira.

Cóż więc pozostało? Przede wszystkim jej moralistyka i wartości teatralne. Z perspek­tywy czasu jedyną prawdziwie interesującą i wartościową postacią sztuki staje się Hele­na, jasny promień, jakby da­lekie echo Jekatieriny z "Bu­rzy" Ostrowskiego. Ta mądra, odważna dziewczyna pragnie wyrwać się z okropnego świa­ta, którego małość i podłość widzi i rozumie. Jej tragedia tkwi w tym, że żaden z męż­czyzn, którzy ją otaczają nie poda jej ręki. Miejscowy le­karz Schimmelpfenig, człowiek uczciwy i mądry, jest rozczarowany, porzucił ideały swej młodości, by zarabiać pienią­dze. Zaś dr Loth, człowiek wartościowy i sympatyczny, okazuje się doktrynerem, który stawia wyżej wymyślone mak­symy, niż szczere, prawdziwe uczucie.

SZWEDZKI reżyser Ernst Gunther zrezygnował z obyczajowych szczegółów, zaostrzył konflikty i wy­razistość postaci, nadał przed­stawieniu ostre tempo i spoj­rzał na dramat Hauptmanna z perspektywy wczesnego ekspresjonizmu, z perspektywy Strindberga. Dało to dobre wyniki. Powstało przedstawienie czyste i dynamiczne, interesu­jące, chwilami nawet pasjonu­jące. Może warto było doko­nać jeszcze dalszych skrótów w tekście (szczególnie w częś­ci pierwszej przedstawienia). Jest to jednak jedyny zarzut, jaki można postawić reżyse­rowi. Poprowadził on także bardzo dobrze aktorów. Szcze­gólnie Joanna Żółkowska tworzy w roli Heleny postać bar­dzo żywą, prawdziwą, wzbudzającą powszechną sympa­tię. Olgierd Łukaszewicz prze­kazuje naiwność i miękkość dr. Lotha, ukrywającą się pod pozorami pryncypialności, zaś Wiesław Rudzki jest sympa­tycznym doktorem Schimmelpfennigiem. Trudne zada­nie miał Mariusz Benoit w roli dawnego przyjaciela dr. Lotha, dorobkiewicza i karie­rowicza, niemoralnego do gruntu inżyniera Hoffmanna. Wywiązał się ze swego zada­nia w zasadzie dobrze, choć chwilami przerysował trochę rolę, skłaniając się do nad­miernej ekspresji. W sposób groteskowy potraktował reży­ser tło głównej akcji i tak po­prowadził aktorów. Stąd jas­krawość postaci pani Krause (Elżbieta Kępińska), pani Spiller (Aniela Świderska) i Wilhelma Kahla (Andrzej Wa­silewicz). Zabitego ojca rodzi­ny Krause zagrał niezwykle wyraziście w krótkiej, brutal­nej scenie na początku przed­stawienia Bolesław Smela. Pełnym godności dystyngowa­nym lokajem był Jan T. Sta­nisławski. Galerię nieszczęśli­wych kobiet "z nizin" tworzą: Ewa Dałkowska, Monika Sołubianka, Danuta Kowalska i Izabela Wilczyńska. Dobrze brzmi nowy prze­kład Barbary Surowskiej i Karola Sauerlanda. Utrzyma­ną w stylu przedstawienia sce­nografię, oscylującą pomiędzy naturalizmem mieszczańskiego wnętrza i ekspresjonizmem pustej przestrzeni, zwiercia­dłem życia i ironicznym spoj­rzeniem na dawne czasy i lu­dzi, zaprojektował Jan Banu­cha.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji