Różnica perspektyw
SIEDEMDZIESIĄT lat temu berlińska prapremiera "Przed wschodem słońca" Gerharta Hauptmanna mogła być wydarzeniem rewelacyjnym. Autor jawił się jako śmiały naturalista, co wówczas miało zaczepny sens w stosunku do przyzwyczajeń teatralnych. Gdy dzisiaj wystawia tę sztukę Teatr Powszechny w Warszawie w przekładzie Barbary Surowskiej i Karola Suerlanda, reżyserii Ernsta Gunthera i scenografii Jana Banucha, nie ma mowy o szokowaniu kogokolwiek tym co ówczesna widownia odczuwała jako brutalność. Zrozumiałe oswojenie się po latach z rzeczami niegdyś w sztuce zaskakującymi dotyczy nie tylko stylu, ale również idei autora atakującego środowiska nowobogackie i protestującego przeciw krzywdzie społecznej. Niezależnie od głębokich tradycji, brzmi dziś to jak stare prawdy, a nie odkrycia. W rezultacie jesteśmy skłonni raczej śledzić jak artystom uda się przedstawić już bardzo sklasyczniały obraz przeżyć sprzed siedmiu dzisiątków lat.
Otóż niewątpliwie dwie role są dobrym precyzyjnym studium.
Mam na myśli Bolesława Smelę w roli rozpitego gospodarza wiejskiego, który stał się bogaczem nie tyle na skutek własnej pracy, lecz okoliczności, bo wartość jego gruntów rolnych nagle wzrosła w związku z rozbudową przemysłu węglowego w okolicy. Obok niego świetnie wycyzelował rolę nędzarza głupka Maciej Rayzacher. Kreacja jego graniczy z niesamowitością.
Niestety obie te role są epizodyczne. W bardziej rozwiniętych jaskrawa stylizowana ekspresja, którą rozwijają Elżbieta Kępińska jako Pani Krausowa i Marian Benoit jako brutalny przemysłowiec Hoffman, nie klei się z dyskretną grą dwu innych głównych postaci, jakimi są Helena, córka na wydaniu w domu Krausów, w wykonaniu Joanny Żółkowskiej oraz ideowiec Alfred Loth w wykonaniu Olgierda Łukaszewicza.
Słowa zarzutu nie można do nich adresować. Raczej chciałoby się powiedzieć, że inscenizacja nie zsynchronizowała całości w przedstawienie jednolite. Także zagubiło się ważne zagadnienie: czy Loth jest człowiekiem słabym który nie potrafi podać ręki Helenie, czy też jest właśnie człowiekiem silnym, który potrafi zrezygnować ze szczęścia w imię rasowej eugeniki. Sądzę, że Hoffman raczej go widział silnym. Nam to sprawiałoby trudność. Doświadczenia naszego stulecia nie pozwalają tak łatwo opowiedzieć się za ideologią "krzepy". Cóż... z zupełnie innej perspektywy patrzymy na świat.