Artykuły

Buntownik

- W latach 60. panował rodzaj specyficznej elegancji, dbałości. Wygląd był ważny, każdy o niego dbał. Dziś forma ginie, a bycie eleganckim stało się niemal czymś kuriozalnym - mówi ANDRZEJ CHYRA, aktor TR Warszawa.

Ceni elegancję i zbiera śmieci. Małomówny, ale o prywatkach, które organizuje, mówi się długo. Właśnie oglądamy go w filmach "Persona non grata" i "Komornik".

ELLE Przyjaciele mówią o Panu: "indywidualista, chodzi swoimi ścieżkami, musi mieć kawałek własnej, nienaruszalnej przestrzeni".

A.Ch. Nigdy nie żyłem w bandzie. Nie czuję się źle, będąc sam. Pierwszą ucieczkę od tłumu zaliczyłem w przedszkolu. Mama odstawiła mnie pod bramę i poszła do pracy. Za bramą spotkałem kolegę i zaprosiłem go na wycieczkę po mieście. Mieszkaliśmy wtedy w Złotoryi, bardzo malowniczym miasteczku. Łaziliśmy cały dzień, nie mając świadomości, która godzina. Koło 17. spotkałem na ulicy mamę z ojcem. Ja byłem szczęśliwy, uśmiechnięty, rozanielony, oni - roztrzęsieni. Od kilku godzin szukała mnie milicja. Dostałem strasznie w skórę. W głowie im się nie mieściło, że mogę im wyrżnąć taki numer. Miałem pięć lat.

ELLE Na studiach był Pan już bardziej towarzyski. Założył Pan nawet klub.

A.Ch. Ciekawe, skąd ta wiedza. Ale dokładnie to po studiach. Klub Ostatniego Poniedziałku. Założyłem go z dwoma kolegami z roku - Wojtkiem Starosteckim i Piotrkiem Antczakiem. W każdy ostatni poniedziałek miesiąca spotykaliśmy się w restauracji Samson na Nowym Mieście. Mieliśmy tam "nasz" stolik, przychodzili inni koledzy z planem, że ruszamy na Warszawę. To był męski klub. Napisaliśmy nawet statut. Podstawowym naszym celem była zabawa, bez ściemy, do dna (śmiech). Przez trzy lata klub świetnie funkcjonował, ja pod koniec zaczynałem troszkę odpadać. Pamiętam też, że wtedy zaczęło pojawiać się w knajpach lepsze wino - hiszpańskie, z Nowego Świata, bardzo dobre i niekosztujące majątek.

ELLE Kiedy widział Pan kolegów ostatni raz?

A.Ch. Nie tak dawno u mnie w domu. Oblewaliśmy moją nagrodę za "Komornika" F. Falka na festiwalu w Gdyni. Wojtek grywa w kinie offowym, głównie w produkcjach Rysia Nyczki. Piotrek też czasem zagra, ale obaj traktują aktorstwo chyba jako rozrywkę.

ELLE Urodził się Pan w latach 60. Z czym się Panu tamte czasy kojarzą?

A.Ch. Z czymś pierwotnym. Mam w sobie niemal genetyczną tęsknotę za tamtymi czasami. Zaskakującą podróż do przeszłości przeżyłem niedawno, kiedy pojechałem z Krzysztofem Zanussim kręcić "Persona non grata" do Urugwaju. To malutki kraik wciśnięty między wielką Brazylię i wielką Argentynę. Montevideo, gdzie mieszkaliśmy, to architektoniczna mieszanka - artdécowskie kamienice przemieszane z budynkami z lat 60. Pokryte patyną, bo czasy prosperity skończyły się w latach 70. Na ulicach wszystkie samochody miały co najmniej 20-30 lat. Głównie mieszkają tam emigranci autochtonów Europy. Pogodni, skromni, mili. Jarek Gugała, który był tam ambasadorem, a teraz konsultantem przy naszym filmie, mówił, że Urugwaj to najbardziej europejski ze wszystkich krajów Ameryki Południowej. Było tam coś niesamowitego w klimacie, architekturze, w nastroju ulicy. Taki rodzaj luzu i radości, że miałem niemal fizyczne poczucie, że cofnąłem się w czasie...

ELLE ...czyli?

A.Ch. Do lat 60. właśnie. Gdy urwałem się z Jackiem Borcuchem na dwa dni do Buenos Aires, poczułem, jakbym wrócił do współczesnej cywilizacji: pędzący chodnikami dziki tłum, modnie ubrany, na ulicach luksusowe samochody, eleganckie butiki, drogie kawiarnie... Taki trochę Paryż Ameryki Południowej. Wszędzie wielki szpan. Jarek opowiedział nam popularną tam anegdotę. I w Urugwaju, i w Argentynie hoduje się krowy. Jeśli Urugwajczyk zapytany, ile ma krów, mówi, że dziesięć, to pewnie ma ich około tysiąca. Kiedy Argentyńczyk mówi, że ma sto, to oznacza, że przymierza się do kupienia pierwszej (śmiech). Z radością wróciłbym do Urugwaju.

ELLE W migawkach z Festiwalu Filmowego w Wenecji widziałam Pana w garniturze a la lata 60.

A.Ch. (śmiech) Na całe szczęście w ostatnich męskich kolekcjach pojawił się ten sznyt - długie wąskie klapy, rurkowate nogawki. Styl, który bardzo mi odpowiada. W latach 60. panował rodzaj specyficznej elegancji, dbałości. Wygląd był ważny, każdy o niego dbał. Dziś forma ginie, a bycie eleganckim stało się niemal czymś kuriozalnym. Często zadaje mi się pytanie dotyczące Krzysztofa Zanussiego: "Jak pracuje się z człowiekiem, który reżyseruje w krawacie?". Tak jakby ten krawat nie pozwalał mu myśleć, tworzyć. Ale kiedy facet ma na sobie wyciągnięty zielony wór, to znaczy, że jest wrażliwy i ciągle młody...

ELLE Lata 60. to jazz.

A.Ch. Pierwsze skojarzenie to filmy z tamtych czasów. Na przykład "Niewinni czarodzieje" A. Wajdy. Jest tam taka scena, kiedy główni bohaterowie: panowie Komeda, Polański, Trzaskowski, Łomnicki i Cybulski, Henio Meloman wracają nad ranem z jakieś bibki. Wschodzi słońce, oni gadają i idą pustymi ulicami MDM-u, w tle sączy się kawałek muzyki Komedy. Czy "Nóż w wodzie" R. Polańskiego. Flauta, jacht stoi w słońcu, nikogo nie widać, tylko słychać to słynne pa, pa, pa-pa, pa, pa pa-pa? - zresztą też motyw z Komedy.

ELLE Pewnie gra Pan po kryjomu na saksofonie w jakiejś knajpie.

A.Ch. (śmiech) Dawno temu przez jakiś czas grałem na flecie poprzecznym, ale to porzuciłem. W "Powiedz to, Gabi" miałem zagrać na saksofonie i zacząłem ćwiczyć. Sąsiedzi się skarżyli, więc odpuściłem. Ostatnio myślę o tym, żeby znów kupić sobie flet.

ELLE Ma Pan w domu ogromną kolekcję filmów. Niektóre ogląda Pan wielokrotnie. Na czym polega przyjemność tego oglądania?

A.Ch. Na odkrywaniu rzeczy, których nie zauważyłem za pierwszym, drugim, trzecim razem. Np. "Dziecko Rosemary" R. Polańskiego widziałem... (śmiech) bardzo dużo razy. Każdy drobiazg, każdy detal, szczegół czemuś służy. Nie jesteś w stanie zobaczyć i zrozumieć tego wszystkiego za jednym razem. Taki banalny konkret. Z okien sypialni Rosemary spogląda na fasadę starej kamienicy z wielkimi oknami, która stoi naprzeciwko. Ta scena trwa kilka sekund. Kiedy się jej dokładnie przyjrzysz, zobaczysz, że te okna to oczy diabła. Diabła, który zagląda w jej życie, śledzi ją, osacza. Zauważyłem to za drugim razem. Ale to dotyczy budowy scen, akcentów, prowadzenia wątków, kompozycji całości.

ELLE To Pana kultowy film?

A.Ch. Ten najważniejszy to "Osiem i pół" F. Felliniego. Marcello Mastroianni to był mój ideał mężczyzny (śmiech). Jak myślałem, że chciałbym być do kogoś podobny, to do niego właśnie i... Lee Marvina. W Mastroiannim była zmysłowość, miękkość, wdzięk, a Marvin uosabiał siłę, brutalność, zdecydowanie.

ELLE W jednej z telewizyjnych rozmów powiedział Pan enigmatyczne zdanie: "Przydałaby mi się szopa". Czy Pan coś tajemniczego zbiera?

A.CH. (śmiech) Zbieram... śmieci. Rachunki, foldery, papierki, które wkładam do książek jako zakładki i tam już zostają, paragony, ulotki, programy, różne znalezione albo kupione przedmioty. Gromadzę to po kieszeniach, w szufladach, na parapetach, pod szafkami, co bywa kłopotliwe dla bliskich, zwłaszcza jak ktoś ma skłonności do wyrzucania rzeczy niepotrzebnych (śmiech). Te "zwyczajne śmieci" we mnie wywołują wspomnienia. Są dla mnie obrazem tego, co lubię najbardziej - estetyki codziennego życia. Odzywa się wtedy we mnie nostalgia, wzruszenie. Ostatnio widziałem u kogoś stary tekturowy bilet kolejowy z dziurkami. Kurna franek! Jak ja strasznie chciałem go mieć!!! Momentalnie "zobaczyłem" kawałek swojego dzieciństwa. Jakąś wyprawę pociągiem, zapach dymu z parowozu, drewniane ławki, drzewa uciekające za oknem... Myślę, że nostalgia to dziś ważne dla ludzi odczucie.

ELLE Dlaczego?

A.CH. To tęsknota za wyjątkowością. Odbiornik radiowy, telewizyjny... kiedyś to były rzeczy wyjątkowe, na lata. Dziś technika poszła do przodu, mamy komputery, internet. Wszystko stało się tymczasowe, łatwo osiągalne. Mam wrażenie, że ta powszechna dostępność banalizuje nasze przeżycia, zmniejsza ich rangę. Nie chcę być w tłumie, który dociera do wszystkiego jednym kliknięciem pazura i jest z siebie zadowolony. Wysiłek, żeby znaleźć jakąś informację: wyprawa do biblioteki, szukanie właściwej książki, przeczytanie jej, zdobycie wyjątkowej płyty... daje niesamowitą satysfakcję. Chciałbym mieć w życiu jakiś rodzaj intymności swojego przeżycia. To jest moje przeżycie, dokonałem jakiegoś wyboru, wysiłku, sam je sobie zafundowałem. W Urugwaju kupiłem gramofon z lat 60. Stara motorola, która ciągle działa. I to jak! Barwa dźwięku nie do podrobienia. Kupiłem też kilkanaście czarnych płyt winylowych i czuję, że chyba znów zacznę je kolekcjonować.

ELLE Ma Pan poczucie humoru? Dystans do siebie?

A.CH. Mam swoje drażliwe punkty, ale staram się nie traktować siebie zbyt serio.

ELLE Kto to jest "gruba Ala w kalesonach"?

A.CH. No nie!!! Nie, nie, nie... (długi śmiech). Kto pani to powiedział?

ELLE Zdradzę Panu, jak Pan odpowie.

A.Ch. Gruba Ala w kalesonach to... (wahanie, śmiech, kiwanie głową, niedowierzanie) ja! W pierwszej klasie kolega tak mnie nazwał. Nie wiem dlaczego. Może dlatego, że byłem grubaskiem? Może dlatego, że pewnego zimowego dnia przyszedłem do klasy w kalesonach, a nie w rajtuzach? Tłukliśmy wtedy czytanki o Ali i Asie z "Elementarza" Falskiego i jakoś mu się to ze mną skojarzyło. Chciał mi dopiec i udało mu się. Ale ostatnio zostałem MARUDĄ - chyba wolę Alę...

BUNTOWNIK

Ma 41 lat. Popularność i główną nagrodę na festiwalu filmowym w Gdyni przyniosła mu rola Gerarda w "Długu" K. Krauzego (1999 r.). Prywatnie związany z Magdą Cielecką. Gra nieustannie w kinie, telewizji i TR Warszawa. Warszawka jego fenomen nazywa "dekadą Chyry". Pracoholik, potrafi nakrzyczeć na reżysera, że... partaczy film. Uwielbia czerwone wytrawne wino, filmy i jazz. Trwają zdjęcia do filmu o "Solidarności" V. Schlöndorffa, gdzie gra Lecha Wałęsę. Wystąpi też w roli głównej obok Magdy Cieleckiej w ekranizacji "S@motności w Sieci", bestsellera J.L. Wiśniewskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji