Artykuły

Cezary Tomaszewski: Bar mleczny na poważnie

- Scena jest miejscem, z którego wypowiada się wielkie prawdy o świecie. A mnie interesuje banał. Szukam tego miejsca przecięcia - mówi Cezary Tomaszewski, reżyser, choreograf i performer.

Cezary Tomaszewski - ur. 1976 r. Przekorny reżyser, choreograf, performer, muzyk. W inscenizacji "Wesołej wdówki" w Austrii obsadził polskie sprzątaczki, teraz w barze mlecznym na Grodzkiej serwuje Monteverdiego, a potem - Mendelssohna w Lasku Wolskim.

"Polacy słyną z tego, że są dobrymi hydraulikami, zapalonymi tynkarzami, ambitnymi elektrykami. (...) Pracują ciężko, i to ponad osiem godzin dziennie. Ale przede wszystkim: są tani! Kurwa, kurwa, wódka, wódka, jesteśmy tani!". Trudno się mówi taką kwestię przed holenderską publicznością?

- Granie "Oh Polsko!" dużo mnie kosztowało, bo ten spektakl powiela wszystkie stereotypy o mentalności Polaków. W wielu scenach, m.in. nawiedzonego tańca z biało-czerwoną krepiną do "Mazurka Dąbrowskiego", czułem zażenowanie. Uruchomił mój patriotyzm, potwornie to przeżywałem.

Ale nie rzuciłeś scenariuszem.

- Koncept był sprytny. Joachim Robbrecht, belgijski reżyser znany w Holandii z podejmowania tematów społecznych, prowokacyjny obraz Polaków ożenił z "Pokojówkami" Geneta. Sztuka, w której służące pod nieobecność pani grzebią w jej rzeczach, przebierają się w jej ubrania, odgrywając scenki, a w końcu próbują ją zabić, posłużyła ukazaniu relacji polskich imigrantów z Holendrami. Konstrukcja była wielokrotnie złożona: graliśmy polskich aktorów zatrudnionych przez holenderskiego reżysera do roli robotników grających "Pokojówki". Irytowało mnie, że reżyser chciał, aby nasi bohaterowie byli głupkami.

Tak widzi Polaków?

- Jego teza jest taka, że Polacy rodzą się z kompleksem Zachodu - tego, że nie urodzili się tam, tylko tu, i jest to źródłem ich nienawiści. Druga jego obserwacja - to, że jesteśmy tani. Nie tylko w znaczeniu taniej siły roboczej, ale też "taniości", czytaj: tandety. Chcemy być tacy jak oni, ale nam nie wychodzi, bo nie wystarczy tak samo się ubierać. To bardzo krzywdząca nas perspektywa człowieka stamtąd. Zastanawiałem się, dlaczego tak emocjonalnie reaguję na te wszystkie stereotypy w przedstawieniu.

Dlaczego?

- My tacy jesteśmy. Odkąd pamiętam, każdy chciał stąd wyjeżdżać, bo tu jest strasznie. Skąd to się bierze? Wyciągając wnioski z prymitywnej obserwacji podszytej poczuciem wyższości, Joachim nazwał nasze najskrytsze kompleksy. Kiedy wróciłem do Polski, cały ten mój patriotyczno-sentymentalno-patetyczny sprzeciw wyparował. I nie chodzi tu wcale o biedę, tylko o robienie wszystkiego byle jak, na skróty, bez skupienia na detalach. Żyjąc tu, nie zdajemy sobie sprawy z tej cechy. Uprawiamy propagandę, jacy to jesteśmy fajni.

Odważyłbyś się zagrać ten spektakl w Polsce?

- Gdyby był lepszy i ostrzejszy, to tak, na zasadzie wstrząsu: zobaczcie, tak nas widzą, tacy jesteśmy. W tej sztuce reżyser zatrzymał się w pół drogi, na granicy poprawności politycznej. Cytaty z "Oh Polsko!" brzmią ostro, ale całość była raczej lekka - takie protekcjonalne "cha, cha, cha", żeby nikogo nie przeciążyć rzeczywistym antagonizmem. Ale we mnie coś się przełamało. Więcej rozumiem, inaczej patrzę na nas, na siebie, na to, co robię.

Miałeś kompleksy na punkcie pochodzenia?

- Nigdy. Syndrom wstydu wykazują raczej środowiska polonijne. Kiedy w Wiedniu wyreżyserowałem "Wesołą wdówkę" z czterema fantastycznymi polskimi sprzątaczkami, Polonia mało mnie nie zagryzła.

Za co?

- Za to, że sprzątaczki, a nie Penderecki. Instytut Polski w Wiedniu, który wsparł spektakl finansowo, zastrzegł, że na scenie nie życzy sobie kobiet w futrach. To jeden ze stereotypów - że polską sprzątaczkę poznaje się po norkach, bo każda, jak tylko odłoży trochę pieniędzy, kupuje sobie futro. Inaczej rozumiem walkę o wizerunek. Siłą naszej "Wdówki" było podejście bez kompleksów. Pierwsze wejście było oczywiście w futrach.

Dlaczego aktorkami były Polki pracujące jako sprzątaczki?

- Dom Tańca (Tanzquartier) w wiedeńskiej Dzielnicy Muzeów (MuseumsQuartier) ogłosił konkurs na projekt zaangażowany społecznie. Rzuciłem, że zaangażuję polskie sprzątaczki do "Wesołej wdówki". W Wiedniu w wielu domach pracują Polki. Była to pierwsza informacja na temat Polski, z jaką się tam zetknąłem. Pomysł okazał się dobry: pokażmy, że tu są i świetnie się bawią się w wiedeńskiej klasyce. Wystąpiły: Halina Graser, Agnieszka Malek, Alicja Soszyńska i Maria Zardzielewicz. To silne i niezależne kobiety, z poczuciem własnej wartości. Austriaczki przychodziły do nas po spektaklu i mówiły, że dzięki nim wierzą w sens upominania się o sprawy kobiet. Partie muzyczne, śpiewane z półplaybacku, przeplatane były monologami bohaterek. Opowiadały w nich, kiedy przejechały do Austrii, jak to się stało,że sprzątają, czy nadal to robią.

Jakie to były historie?

- Jedna studiowała śpiew operowy i wyjechała na stypendium. W Austrii poznała faceta i z miłości wszystko rzuciła. Druga sprzątała, żeby dorobić na studia w szkole musicalu, trzecia chciała być niezależna od swojego faceta. Sprzątały, bo nie miały szans na inną pracę.

Po "Wesołej wdówce" w rankingu krytyków prestiżowego magazynu "Theater Heute" zostałeś uznany za najlepszego młodego reżysera 2009 roku w Wiedniu. Dlaczego wróciłeś do Polski?

- Zadzwonił do mnie Jan Peszek. Reżyserował "Wesela Figara" na Festiwal Bachowski w Świdnicy i szukał choreografa. Polecił mnie ktoś, kto nie widział żadnej mojej pracy, tylko słyszał o mnie. Zgodziłem się na propozycję Jana ze względu na możliwość współpracy z nim, a także z powodu opery, która jest moją największą pasją.

Nie teatr?

- Jako dziecko jeździłem na kolonie i tak mi się spodobało śpiewanie na ogniskach, że śpiewałem non stop. Potem był chór Alla Polacca przy Teatrze Wielkim prowadzony przez fenomenalną Sabinę Włodarską. Byłem w nim prawie 15 lat. Uzależniłem się od opery. Kiedy miałem 11 lat, zacząłem kupować płyty. Wydawnictwa takie jak Deutsche Grammophon sprzedawały w Warszawie tylko instytuty Węgierski i NRD. Dostawa była raz na pół roku, a melomani ustawiali się pod sklepem już o 4-5 rano. Też stałem. Z tamtych czasów właśnie pochodzi płyta, którą wykorzystałem w "Wesołej wdówce" - Filharmonicy Berlińscy pod dyrekcją Karajana.

Okrężną drogą szedłeś do tej opery. Skończyłeś jeszcze wiedzę o teatrze.

- Na wiedzy o teatrze nauczyłem się m.in. robić kwerendę biblioteczną, co bardzo się dziś przydaje, a dzięki koleżance ze studiów trafiłem na warsztaty taneczne w Bytomiu. Rok później stanąłem do przesłuchania do IDA (Institute for Dance Arts) w Linzu. Najważniejsza rzecz, jakiej się tam nauczyłem, to ta, że ciało nie kłamie.

"Hamlet" przygotowany ze studentami Wydziału Teatru Tańca w Bytomiu pozbawiony był słynnych monologów. Dlaczego?

- Bo teatr to człowiek działający na scenie, niekoniecznie mówiący. Wycięliśmy momenty, na których zazwyczaj koncentrujemy się w "Hamlecie", by skupić się na działaniu. Chcieliśmy z innego poziomu zacząć myślenie o budowaniu rzeczywistości scenicznej. Pomysł Jana Peszka na tanecznego "Hamleta" był absurdalny i genialny zarazem.

Lubisz łączyć skrajności, prawda?

- Teatr i muzyka poważna wciąż mają u nas status świętej krowy - albo nas "odchamiają", albo perorują jak z ambony. Scena jest miejscem, z którego wypowiada się wielkie prawdy o świecie. A mnie interesuje banał. Szukam tego miejsca przecięcia.

Dlatego był Monteverdi w barze mlecznym, Gluck w sali gimnastycznej z grupą ćwiczących seniorów zamiast baletu. Co teraz?

- Mendelssohn w Lasku Wolskim. Z Adamusem i fantastycznym chórem Capelli Cracoviensis przygotowujemy jego trzy opusy "Pieśni do śpiewania na wolnym powietrzu". Spektakl będzie się nazywał "Naturzyści" i będzie połączeniem podchodów, teatru plenerowego i muzyki chóralnej. Widzowie będą dowożeni autokarem do punktu X, skąd - jak w podchodach - będą musieli trafić w kolejne miejsca spektaklu. Planujemy trzy akty-stacje z trzema nadrzędnymi tematami: natura jako fetysz, człekozwierz, czyli jak kochamy zwierzęta, oraz działkowicze, czyli kolonizacja natury. Więc trochę sportu, kultury, natury. Premiera - 10 sierpnia. Wcześniej zapraszam do baru na Grodzkiej. Od 22 czerwca serwujemy tam Monteverdiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji