Artykuły

Nie wyobrażam sobie, że mój teatr znika

- Istnienie teatru takiego jak IMKA w Tel Awiwie czy Nowym Jorku byłoby oczywiste. Bo idea "gadajmy o naszym kraju, gadajmy o nas samych" jest warta wsparcia. A że trzeba na to pieniędzy? Przecież wszystko dookoła jest pieniądzem - z dyrektorem Teatru IMKA Tomaszem Karolakiem, rozmawia Witold Mrozek w Gazecie Wyborczej - Stołecznej.

Witold Mrozek: Podobno to pan miał zagrać Pana Tadeusza, a nie Michał Żebrowski. Tomasz Karolak: Miałem. Było to dla mnie, młodego aktora, wielkie wyróżnienie. Mikołaj Grabowski ogłosił podczas bankietu: będziemy w Teatrze Telewizji robić "Pana Tadeusza", oto Pan Tadeusz. Wszystko wzięło w łeb, bo chwilę później okazało się, że Andrzej Wajda będzie robił film.

I tak aktor został biznesmenem?

- Zakładając Teatr IMKA, popełniłem wszystkie możliwe błędy. Ale na błędach uczymy się wszystkiego. Biznesu też. I jego zasad. Teraz jednak sponsor strategiczny IMKI zachował się tak, jakby chciał powiedzieć: "A ja tych zasad nie respektuję". Zostawił nas w momencie, kiedy wszyscy mecenasi mają zamknięte budżety. Tak się nie postępuje.

Ten sponsor to spółka skarbu państwa, pan zaś wspierał kampanię Bronisława Komorowskiego. Ale zaprzecza pan, że sprawa ma związek z polityką, choć wszyscy na mieście mówią, że ów sponsor czuje zmianę władzy w Polsce i chce ocalić skórę.

- Ten sponsor wycofał się wczesną wiosną. Padły obietnice dalszego wsparcia, umowa była na biurku, ale niepodpisana. Naprawdę trudno wiązać to z polityką.

Pierwszy raz z Grabowskim zetknął się pan przy "Obywatelu Pekosiu", sztuce Tadeusza Słobodzianka.

- Jeszcze wcześniej, czyli w szkole teatralnej w Krakowie. Studenci reżyserii Grabowskiego prowadzili z nami trzymiesięczne seminaria. Pracowałem wtedy z Jarzyną, Klatą, Kosem, Kleczewską. Później cztery lata byłem w Teatrze Słowackiego, gdzie głównym reżyserem był Grabowski. Miałem nadzieję, że zostanie dyrektorem. Miasto Kraków zadecydowało jednak inaczej, więc my - młodzi i dumni - obraziliśmy się i poszliśmy do Teatru Nowego w Łodzi razem z Grabowskim, gdzie pracował ze Słobodziankiem.

Dobrze pan to wspomina?

- To był okres wielkiej satysfakcji i twórczej pracy. Praktycznie nie wychodziliśmy z teatru, mieszkaliśmy na jednym piętrze, tworzyliśmy rodzaj komuny artystycznej. To była idylla. Tamten zespół był niezwykle precyzyjnie prowadzony. Każdy miał dużą rolę w sezonie, ale i dwa epizody, by umieć skupić się na małym fragmencie. Powstawały świetne przedstawienia: "Głód Hamsuna" w reżyserii Pawła Miśkiewicza czy "Beztlenowce" i "Kurka wodna" Łukasza Kosa. To za łódzki sukces Mikołaj Grabowski dostał nominację na dyrektora Narodowego Starego Teatru w Krakowie. Część kolegów wróciła wtedy z nim, a ja zostałem w Łodzi, a potem przeniosłem się do Warszawy. Zresztą jestem spod Warszawy, więc nie jestem "słoikiem", tylko "celofanem", tak się podobno mówi. Od razu zagrałem w "Merlinie" Słobodzianka w Narodowym.

Nie chciał pan etatu w Narodowym?

- Nie. Zagrałem wtedy w filmach: "Ciało" Saramonowicza i w serialu "Glina" Pasikowskiego. Dobrze poczułem się przed kamerą. Grałem też w wielu teatrach, jednak po doświadczeniu teatru Grabowskiego w Łodzi żaden zespół nie spełniał moich oczekiwań.

I chciał założyć pan własny?

- W 2008 roku znalazłem się w obsadzie planowanej prapremiery "Naszej klasy" o wydarzeniach w Jedwabnem, obok m.in. Roberta Więckiewicza i Oskara Hamerskiego. Reżyserował to Grabowski. Niestety, wszystko wzięło w łeb. Szkoda, bo czułem na scenie wielką energię. Kupiliśmy z Więckiewiczem pół litra, usiedliśmy na krawężniku i doszliśmy do wniosku, że trzeba założyć teatr. Gdybym miał wówczas dzisiejszą wiedzę, zastanowiłbym się pięćdziesiąt razy. Rozpierała mnie jednak energia. Zacząłem produkować przedstawienie - "Opis obyczajów III" według Kitowicza. Namówiłem Grabowskiego, zainwestowałem pieniądze zarobione na serialach. Od ZHP wynająłem salę na próby przy Konopnickiej, w dawnej IMCE, gdzie mieszkał i pisał Leopold Tyrmand. Kiedy okazało się, że tę przestrzeń możemy mieć na dłużej, wszedłem w to. I 26 marca 2010 roku otworzyliśmy Teatr IMKA.

Czym miała się różnić IMKA od np. Teatru 6. Piętro Żebrowskiego?

- 6. Piętro ma lekki repertuar komediowy, IMKA proponuje teksty trudniejsze, wymagające od widzów skupienia. Wyżej zawiesiliśmy poprzeczkę.

Myśli pan, że się wam udało?

- IMKA jest jedyną sceną w Warszawie, która dwukrotnie dostała Wdechę - nagrodę "Gazety Co Jest Grane" - za działalność repertuarową i "PKO Festiwal. Polska w IMCE". I to Wdechę Publiczności! "Sprzedawcy gumek", "Generał" o Wojciechu Jaruzelskim, wspomniane już "Dzienniki" - to są sukcesy. Foyer obwieszone jest nagrodami z wielu festiwali, w tym Festiwalu Gombrowiczowskiego w Radomiu. Na R@porcie w Gdyni nagrodził nas Sławomir Mrożek. Bez tego nie pozyskalibyśmy sponsorów. I bez aktorów. A grali w IMCE Adamczyk, Cielecka, Peszek, Konopka, Bielska i ja. Dostaliśmy takiego szwungu, że mógł nas zatrzymać tylko kryzys finansowy. I tak się trochę stało w 2011 r. Chciałem działać na zasadzie rad biznesowych przy instytucjach kultury, tak jak w Stanach. Prezesi firm współfinansujący działanie teatru spotykają się raz na cztery miesiące z dyrektorem, dyskutują o programie. Bardzo mi się to podobało, nie chciałem dysponować pieniędzmi sponsorów bez kontaktu z nimi. Tym bardziej że znalazło się wśród nich paru świetnych znawców teatru, którzy są ze mną do dziś, np. Przemek Krych, szef Griffin Art-Space, oraz Zbigniew Jagiełło, prezes PKO BP. Fantastycznym duchem polskiej kultury walczącej o rozwój prywatnych instytucji jest Lejb Fogelman, znany prawnik. Dowiedział się o mnie z telewizji śniadaniowej, bo byłem czwartym aktorem, który założył prywatny teatr - po Jandzie, Kamińskim i Żebrowskim. Zainteresował się IMKĄ. Zaczęły u nas bywać najważniejsze postaci biznesu, np. Jan Kulczyk. Cieszyłem się, kiedy tacy ludzie jak on mówili: "Ja chcę tu być".

Większość artystów uważa, że opierając się na sponsorach, nie da się robić teatru.

- Wszyscy wyobrażają sobie sponsoring jako coś tajemniczego i podejrzanego, jakieś przekazywanie pieniędzy pod stołem. Odbudowywanie roli mecenatu to lata pracy. Lejb Fogelman doskonale to rozumie jako światowiec mieszkający w Nowym Jorku, Tel Awiwie i Warszawie. Istnienie teatru takiego jak IMKA w Tel Awiwie czy Nowym Jorku byłoby oczywiste. Bo idea "gadajmy o naszym kraju, gadajmy o nas samych" jest warta wsparcia. A że trzeba na to pieniędzy? Przecież wszystko dookoła jest pieniądzem.

USA, Izrael czy Wielka Brytania ma zupełnie inny model finansowania kultury niż kraje Starego Kontynentu.

- Oczywiście, biznes w teatrze zaczyna się od 600 miejsc na widowni w górę. Teatry w Polsce mają rozbudowane zaplecze, brytyjskie czy amerykańskie - rozbudowane widownie. Twórcze poszukiwania mogą się jednak odbywać w stałych zespołach aktorskich, które mają stabilizację. To one tworzą nowy język. Mimo to od pewnego czasu sporo teatrów publicznych swój sukces pokazuje wyłącznie przez frekwencję, robiąc ją sztukami lekkimi i przyjemnymi. To błędne koło. Coraz więcej środków inwestuje się w kulturę, ale czy z tego coś wynika?

Bo idą przede wszystkim na infrastrukturę, a nie na sztukę. Słyszałem, że IMKA też nie zawsze płaci artystom.

- Nigdy nie ukrywałem, że były opóźnienia związane z kryzysem 2011 r. Branża budowlana wtedy prawie padła, związani z nią moi sponsorzy musieli się wycofać. Ale wszystkie należności zostały uregulowane.

Myśli pan, że to koniec IMKI?

- Absolutnie nie, tymi rękami tę przestrzeń wyremontowałem! Dostajemy mnóstwo wyrazów wsparcia od widzów, ale też od sponsorów, którzy z nami zostali. Nikt nie wyobraża sobie, że IMKA mogłaby zniknąć. Przecież jesteśmy jedynym teatrem w Warszawie, a nawet w Polsce, gdzie w krótkim czasie pracowali Lupa, Grabowski, Strzępka, Kleczewska, Tyszkiewicz, Kos, Brzyk. Okazało się, że w zalewie rozrywki prywatna scena realizuje program, którego mogą pozazdrościć nam w Warszawie teatry publiczne. Chcieliśmy też służyć rozwojowi kultury w kraju i po to jest całoroczny "PKO Festiwal. Polska w IMCE", na który zapraszamy inne teatry. Do końca roku pokażemy "Wesele" Wyspiańskiego w reżyserii Moniki Strzępki (październik), "Dziady" Mickiewicza w reżyserii Radosława Rychcika (listopad) i "Ubu króla" Jarry'ego w inscenizacji Jana Klaty z Narodowego Starego Teatru w Krakowie (grudzień). Myślę też, że jeśli dostaliśmy trzydzieści parę nagród i godnie reprezentujemy Warszawę, gwarantujemyjej mieszkańcom kulturę wysokiej jakości, a także płacimy tu podatki - może władze miasta mogłyby wesprzeć nas w trudnej chwili? Tym bardziej że inne prywatne sceny dostają wsparcie.

Pana budżet to 3 miliony rocznie.

- Z pięcioma premierami i całorocznym festiwalem, który pokazuje co miesiąc najważniejsze spektakle z najlepszych scen w kraju.

To trochę więcej niż ma teatr w Wałbrzychu, trochę mniej niż ten w Bydgoszczy.

- Proszę porównać nasz budżet z budżetem Teatru Rampa na Targówku.

IMKA bierze przecież udział w konkursach o środki publiczne.

- Z ministerialnego konkursu dostaliśmy około 200 tys. zł na festiwal "Polska w IMCE". To jedna czwarta kosztów oraz jedna dziesiąta tego, co dostają publiczne festiwale! Ale zawalczyliśmy o sponsora. Nie rozdajemy biletów, tylko staramy się o widzów. Bilans wychodzi na zero. Bo ja nie zarabiam na teatrze. Teatr to moja pasja.

Chciałby pan osobnych konkursów dla teatrów prywatnych?

- Warto dofinansować inicjatywy, które realizują publiczną misję i udowodniły swoją wysoką jakość. My robimy to od pięciu lat. Chodzi o to, żeby nie było ciągłej nerwówki.

Czyli praca ze sponsorami to jednak sport nerwowy.

- To nie tak. Kiedy na "Polskę w IMCE" dostałem wsparcie z budżetu państwa, od razu pojawiło się zainteresowanie sponsorów. Patronat ministra kultury to rodzaj certyfikatu jakości. Nie chodzi o wielkie dofinansowanie, ale o dowód zaufania. Sponsorzy biorą to pod uwagę. Skoro minister kultury ma do teatru zaufanie, to warto się mu przyjrzeć. A trudniejsza chwila może zdarzyć się każdemu. Dodam tylko, że na przyszły rok mamy zaplanowany nowy spektakl światowej sławy inscenizatora, koprodukcję z liczącymi się zagranicznymi teatrami i festiwalami. Nie dostalibyśmy do niej zaproszenia, gdyby nie nasze osiągnięcia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji