Artykuły

Klatka dla Arabów na warszawskim Żeraniu

Byliście już na "Karbali"? Ja jeszcze nie i już przebieram nogami, by co rychlej ją obejrzeć - felieton Macieja Nowaka w Gazecie Wyborczej.

Przecież to patriotyczny obowiązek, film o największej bitwie oręża polskiego od czasów II wojny światowej, obraz na miarę militarnych panoram Ridleya Scotta. Tyle że zamiast w piaskach pustyni zrealizowany na krajowych łanach oraz warszawskim Żeraniu, gdzie - jak donoszą z dumą recenzenci - zrekonstruowano nawet klatkę do trzymania Arabów. Niewątpliwe "must see" tej niespokojnej jesieni, dzieło, dzięki któremu jeszcze głębiej, po same dziurki w nosie, podtopimy się w naszej codziennej paranoi. Chodźmy do kina jak najszybciej, by dwubiegunowy chorobowy stan polskiej duszy odczuć szczególnie wyraźnie.

Piotr Głuchowski - autor książki o krwawej bitwie o ratusz w Karbali z roku 2004 - przypomina, że ten tragiczny epizod irackiej apokalipsy został przemilczany w mediach. Bitwa "była niewygodna dla polityków, jak i dla dowódców naszego kontyngentu wojskowego, ponieważ znacznie przekroczyliśmy mandat sił stabilizacyjnych ( ), pojechaliśmy do Iraku, by szkolić miejscową policję i obronę cywilną, by budować drogi, kopać studnie i rozdawać pomoc humanitarną, a wdaliśmy się w walkę, w której zginęło przeszło stu Irakijczyków". Zresztą nie ma co obwiniać wyłącznie polityków i mediów. Głuchowski pisze, że w roku 2004 między Bugiem a Odrą (wraz z dopływami) powszechnie stawiano kosy na sztorc: 69 proc. ankietowanych Polaków miało "nadzieję, że bezpośredni udział naszych sił zbrojnych oraz dyplomatów w administrowaniu Irakiem ułatwi polskim firmom uzyskiwanie korzystnych kontraktów", a 69 proc. uważało, że "wydarzenia w Iraku uczynią Polskę ważnym uczestnikiem geopolityki". I w rzeczy samej - uczyniły. W imię górnolotnych demokratycznych idei możemy już niczym w Berlinie czy Paryżu urządzać demonstracje poparcia dla uchodźców z terenów, w których destabilizacji uczestniczyliśmy.

Stoimy zatem w ostatnią sobotę niczym prawdziwi Europejczycy w lekkiej mżawce na smętnym, ospałym zgromadzeniu pod pomnikiem Kopernika. Słuchamy nie wiadomo kogo, bo spod parasoli mówców nie widać, robimy sobie słitfocie z transparentami "refugees welcome", ale tak jakoś trochę nieswojo. Mimo że wokół sami znajomi: branża modowa, muzyczna, medialna, niemało dredów, gejów, cyklistów, jeden celebryta kulinarny, stronnicy cappuccino-lewicy i prosecco-aktywizmu. Ale gdyby tak się policzyć, to deklarowane przez organizatorów szacunki o trzytysięcznym tłumie okazałyby się mocno zawyżone. Bo jest nas tak naprawdę garstka, a w dodatku gdy opuszczamy okolice Kopernika, sugeruje się, by zdjąć zielone proimigranckie znaczki. Uczestników konkurencyjnej demonstracji, niechętnej przybyszom, jest kilka razy więcej, więc po co się narażać?

Radykalne poglądy zachowujemy zatem dla przyjaciela Facebooka. Demonstrujemy wewnętrznie, kulturalnie i salonowo. Z zaangażowaniem identycznym jak przed 10 laty, kiedy protesty przeciwko inwazji na Irak uznawane były za niepoważny eksces.

W Teatrze Wybrzeże w Gdańsku, gdzie wówczas pracowałem, planowaliśmy włączyć się w akcję antywojenną "Lizystrata". Ta komedia Arystofanesa, opowiadająca o kobietach, które odmówiły mężom seksu do czasu, aż zakończą wojnę, odczytywana była publicznie w setkach teatrów na całym świecie. My też się do tego przygotowywaliśmy, ale w glancowanych, opiniotwórczych mediach pojawiły się agresywne komentarze, że w Wybrzeżu pracują przyjaciele Husajna, i rura nam zmiękła. Eleganckie towarzystwo fuknęło, tupnęło i zamiast dyskutować o wątpliwościach, pozostawiliśmy je wyłącznie dla siebie. Czy ich wyrażenie wówczas cokolwiek by zmieniło w przebiegu tragicznych wypadków w Iraku i okolicznych krajach? Oczywiście, że nie. Ale być może z większą świadomością problemu myślelibyśmy dzisiaj o przybyszach z Krainy Tysiąca i Jednej Nocy. Mikołaj Wróbel, lekarz polskiego kontyngentu wojskowego w Iraku i bohater bitwy w Karbali, mówił wprost w ostatnim wydaniu "Magazynu Gazety Świątecznej": "Uczestnicząc w zajęciu Iraku, wspierając rozwalenie Libii i destabilizację całego regionu, prawdopodobnie brałem udział w wojnie, która nie była słuszną i sprawiedliwą, lecz jedynie najazdem po ropę".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji