Trojanki w warszawskim Teatrze Wielkim
NA scenie kameralnej warszawskiego Teatru Wielkiego, noszącej imię Emila Młynarskiego, a jakby na przekor temu patronatowi leżącej na ogół odłogiem, odbyła się tuż przed zakończeniem sezonu (20 lipca) interesująca premiera. Wystawiono tragedię muzyczną "Trojanki", skomponowaną przez Joannę Bruzdowicz; było to polskie prawykonanie dzieła, które za granicą zjednało sobie wiele pochlebnych opinii i niewątpliwie jest pozycją reprezentatywną dla młodej polskiej kompozytorki.
Autorka "Trojanek", przebywając stale we Francji i Belgii nie jest zresztą postacią nieznaną w Warszawie. Przecież tu ukończyła studia kompozytorskie w Wyższej Szkole Muzycznej, tu odbył się jej twórczy debiut, tu rozwijała w latach 1960-ych ożywioną działalność w Stowarzyszeniu Polskiej Młodzieży Muzycznej. Za granicą działalność tę zresztą kontynuuje, popularyzując muzykę polską we francuskim radiu i na specyficznych koncertach dla dzieci. Wystawienie przez warszawski Teatr Wielki napisanej przed 7 laty pierwszej kompozycji scenicznej Joanny Bruzdowicz jest jeszcze jednym dowodem więzi, jaką utalentowana twórczyni utrzymuje z krajem.
"Trojanki" są rodzajem muzyczno-aktorskiego widowiska, którego kanwą jest fragment tragedii Eurypidesa: rzecz rozgrywa się już po upadku Troi i jest jak gdyby rozpamiętywaniem martyrologii Ilionu, pełnym zresztą ponadczasowych odniesień. Tragedia wojny jako takiej jest w dziele Joanny Bruzdowicz przedstawiona w sposób niezwykle sugestywny i wymowny, szkoda więc, że polskie libretto (pióra Michała Sprusińskiego) stawia zbyt wiele chyba "kropek nad i", wpadając niekiedy w dość jałową retorykę. Niemniej jednak całość kompozycji wywiera naprawdę wielkie i przejmujące wrażenie, przede wszystkim dzięki niezmiernie interesującemu językowi muzycznemu, śmiało wykorzystującemu niekonwencjonalne środki brzmieniowe.
"Trojanki" nie są operą w tradycyjnym tego słowa znaczeniu. Dzieło stawia odtwórczyniom nadzwyczaj wysokie wymagania: główne partie zawierają bowiem obok brawurowej wokalistyki wiele tekstów mówionych, zaś rola Kasandry wymaga od śpiewaczki także niemałych umiejętności tanecznych. Lecz dzięki takiemu ustawieniu postaci mamy w dziele do czynienia z bardzo ciekawą próbą zrealizowania teatru syntetycznego, łączącego integralnie różne dziedziny wykonawstwa. Na ile próba ta się powiodła?
W przedstawieniu, wyreżyserowanym przez Bogdana Hussakowskiego, bierze udział czworo śpiewaków, dwoje aktorów oraz niezbyt liczny żeński zespół chóralny Teatru Wielkiego. Czołową postacią "Trojanek" jest obecna przez cały spektakl na scenie Hekuba, żona króla Troi, Priama. Kreująca tę rolę Krystyna Jamroz stworzyła iście wspaniałe i niezapomniane wrażenie, zarówno swym śpiewem, jak i grą aktorską. Pola Lipińska jako Helena oraz Jerzy Artysz w roli Taltybiosa zaprezentowali bardzo wysoki poziom umiejętności artystycznych, a słowa szczególnego uznania należą się młodej odtwórczyni roli Kasandry (Viola Waniek), dla której owa śpiewana, mówiona i tańczona partia była chyba debiutem.
Niestety - najmniej przekonywająca była para aktorska: Hanna Stankówna (Andromacha) niewiele wydobyła ze swej roli, tekst zaś mówiła wręcz fatalnie, Krzysztof Wieczorek (Menelaos) zbyt chyba dosłownie potraktował ograniczoność i niezdecydowanie postaci, jaką przypadło mu odtwarzać. Natomiast znakomicie spisał się zespół chóralny, doskonale wtopiony w przebieg widowiska i bardzo dobrze śpiewający. Bardzo dobrze brzmiała też kameralna orkiestra Teatru Wielkiego, prowadzona przez Mieczysława Nowakowskiego.
Całość jest z pewnością sukcesem - zarówno kompozytorki jak i Teatru Wielkiego. Szkoda tylko, że wybrano niezbyt szczęśliwie termin tej premiery: tuż przed urlopem teatru. Miejmy jednak nadzieję, że wznowienie podczas "Warszawskiej Jesieni" będzie równie dobrze przygotowane i spotka się z równie gorącym przyjęciem.