Artykuły

Na swoim miejscu

Pod koniec września, przez tydzień w Bydgoszczy miały miejsce dwa wydarzenia, które spowodowały, że ten ważny ośrodek teatralny stał się jeszcze ważniejszy, może nawet na ten tydzień stał się teatralną stolicą kraju - pisze Dariusz Kosiński.

Dziś będzie optymistycznie. Nie dlatego, żeby wokół działo się wiele radosnych i napawających nadzieją rzeczy, bo przecież jest wprost przeciwnie i coraz częściej zdarza się, że zupełnie serio rozmawiamy o apokalipsie. Ale właśnie dlatego, że ten świat, który nazywamy naszym, zdaje się zmierzać ku dawno zapowiadanej zagładzie, każdy sygnał, każdy akt tworzenia a nie niszczenia, każde tak zwane "pozytywne rozczarowanie" zasługuje na szczególną uwagę.

Pod koniec września, przez tydzień w Bydgoszczy miały miejsce dwa wydarzenia, które spowodowały, że ten ważny ośrodek teatralny stał się jeszcze ważniejszy, może nawet na ten tydzień stał się teatralną stolicą kraju. Wydarzeniem pierwszym było spotkanie Polska New Theatre, które zgromadziło 75 młodych artystów, badaczy, kuratorów z całego świata. Zostali oni wybrani i zaproszeni przez Instytut Teatralny, Departament Dyplomacji Publicznej i Kulturalnej MSZ oraz Teatr Polski w Bydgoszczy, by poznać, to, co według organizatorów najciekawszego w polskim teatrze najnowszym. Wybór był ryzykowny, nie tylko jak każdy wybór, ale też i dlatego, że zrezygnowaliśmy właściwie z wszystkiego, co z polskim teatrem kojarzone i o czym wspominali także zgłaszający się do udziału chętni z całego świata. Nie było więc ani Grotowskiego, ani Kantora, ani nawet Lupy i Warlikowskiego. Byli za to młodsi, niekiedy jednoznacznie, wręcz demonstracyjnie zrywający z tradycjami tamtych, już na świecie znanych. W ustach jednego ze współodpowiedzialnych zabrzmi to nieskromnie, ale myślę, że wszyscy (a szczególnie spinająca całość i zajmująca się wszystkim Anna Galas-Kosil) możemy mieć satysfakcję, bo się udało. Nie tylko dlatego, że ten nowy teatr polski okazał się interesujący i inspirujący, ale także dlatego, że stał się prawdziwą platformą dialogu, łączącą przez trzy dni ludzi z Europy, Ameryki i Azji. Jakbyśmy wszyscy znaleźli się nagle na jakiejś innej planecie, na której to, co na co dzień okrutnie oczywiste, wydawało się wręcz niewyobrażalne.

Oczywiście rzeczywistość przypominała o sobie skrzecząc i wrzeszcząc, choćby głosami uczestników marszu przeciw przyjmowaniu uchodźców, który przeszedł ulicami Bydgoszczy w słoneczne sobotnie popołudnie. Ale oglądany z "planety teatr" marsz wcale nie wydawał mi się groźny. A tak się złożyło (chyba nieprzypadkowo), że jego uczestnicy gromadzili się w parku naprzeciwko Teatru Polskiego i z jego schodów patrzyliśmy na nich, rozproszonych między rabatami...

To oglądanie ksenofobicznej manifestacji spod wejścia do teatru bardzo się zrymowało z hasłem kolejnego wydarzenia, które odbywało się w Bydgoszczy zaraz po zakończeniu Polska New Theatre. Był nim II Zjazd Polskiego Towarzystwa Badań Teatralnych, zorganizowany wokół zasadniczego pytania: gdzie jest teatr? Zadawaliśmy je nieco prowokacyjnie, ale zarazem całkiem świadomie, wiedząc, że dziś dawne proste odpowiedzi wskazujące na okazałe budynki stojące w centrach miast są już częściowo nieaktualne. Bo teatr rzecz jasna nadal tam jest, ale jest też w wielu innych, często zupełnie niespodziewanych miejscach. Chcieliśmy spróbować wspólnie z uczestnikami zjazdu zapytać o te miejsca i o obecność teatru w kontekście spraw publicznych i życia społecznego, w kontekście przemian praktyk artystycznych, ale też w kontekście ekonomii, form instytucjonalnych, sposobów zarządzania. Pytanie tytułowe było wielokrotnie powtarzane w różnych intonacjach, intencjach i kontekstach. Bywało też - a jakże! - przedmiotem żartów. Natomiast po doświadczeniach kilku poprzednich dni zupełnie nieaktualne, może wręcz niestosowne, wydawało mi się wypowiadanie tego pytania z przyganą, z pretensją, że teatru nie ma w dyskusjach i kłótniach o sprawy najbardziej drażliwe.

Podobnie jak wiele innych obecnych w Bydgoszczy osób nie mam wątpliwości, że taką właśnie sprawą jest konflikt dookoła uchodźców. Konflikt, który bardziej niż ich, dotyczy i obnaża nas, Polaków. Zostaliśmy z zaskoczenia przetestowani i błyskawicznie ujawniliśmy swoje wcale niechwalebne oblicze - egoistyczne, przesiąknięte przesądami, pełne lęku podszytego słabością, pozbawione wiary w to, co sami deklarujemy. Bo cóż to za dumny naród, któremu jest w stanie zagrozić kilka tysięcy pozbawionych domów ludzi? Cóż to za wielka Polska narodowa, która wciska się w zbroje Sobieskich i zbroi przeciwko garstce głodnych i wycieńczonych? Cóż to za Bóg, cóż to za honor i cóż to za ojczyzna?

W panicznej ucieczce przed problemem, o którego rozwiązaniu nie chce się myśleć, demonstrujący w Bydgoszczy krzyczeli "Wasze wojny, wasi imigranci". I tu właśnie będzie optymistycznie, bo wobec tych odruchów agresywnego lęku teatr był i jest w biegunowo innym miejscu. W tym samym Teatrze Polskim, naprzeciwko którego gromadzili się demonstranci, w czasie wrześniowych spotkań obejrzeliśmy najpierw nowe przedstawienie Weroniki Szczawińskiej "Wojny, których nie przeżyłam", a potem wyreżyserowaną przez Bartosza Frąckowiaka "Afrykę" - oba z tekstami Agnieszki Jakimiak, oba bardzo jasno pokazujące, że nie ma już żadnych "waszych wojen" i nie ma "waszych imigrantów". Jeszcze zanim nastąpiła erupcja strachu cynicznie nakręcanego przez polityków, teatr podejmował zagadnienia, które kilka miesięcy temu wydawały się dalekie, a dziś stały się boleśnie bliskie. W rozpoznawaniu i analizie ich złożoności jest dziś o wiele bardziej zaawansowany niż wielu innych uczestników życia publicznego, wykorzystując skutecznie tę unikalną możliwość wielostronnego ukazywania zjawisk, jaką dysponuje. W życiu społecznym opanowanym przez rytmicznie skandowane hasła i polityczne bon moty proste jak cepy i jak cepy anachroniczne, teatr zachowujący swoją dramaturgiczną specyfikę okazuje się (dla mnie dość niespodziewanie - przyznaję) skutecznym i unikalnym środowiskiem myślenia. Jest na swoim miejscu, a spotkanie z nim jest ożywcze, odświeżające.

Wyznaję, że i ja wielokrotnie w teatr wątpiłem, że i mnie wydawał się niepotrzebnym reliktem dawnych społecznych potrzeb, rezerwatem niegdysiejszych sposobów życia, podtrzymywanym przez obowiązek kulturalny i konieczność ochrony dziedzictwa narodowego. Ostatnie tygodnie przynoszą jednak kolejne dowody, że tak nie jest. Dowody różne, także i tak bezpośrednie jak obecność wielu teatrów na liście inicjatorów uczynienia 15 października dniem solidarności z uchodźcami. Obok siebie są na tej liście teatry tak różne jak bydgoski kierowany przez Pawła Wodzińskiego i warszawski Andrzeja Seweryna. A oba Polskie. Polskie dużą literą.

Na zakończenie intensywnego tygodnia spędzonego w Bydgoszczy mogłem wreszcie obejrzeć "Samuela Zborowskiego" (na zdjęciu) w reżyserii Pawła Wodzińskiego - przedstawienie, które tę moją odświeżoną wiarę w teatr jeszcze umocniło, także w bardzo dla mnie ważnym kontekście - wiary w teatr Juliusza Słowackiego. Ostatni akord tej niesamowitej burzy słów i dźwięków, jaką jest to przedstawienie, stanowi (zgodnie z "kanonicznym" wariantem tekstu) kwestia tej "jakiejś wielkiej duchowej osoby", która ową burzę wywołuje i prowadzi, a która w przedstawieniu Wodzińskiego jest też swoistym uosobieniem siły teatru. Ta kwestia brzmi: "jestem przytomny".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji