Artykuły

(Narodowy) Teatr Dada von Bzdülöw

- Teraz ciało to narzędzie, nad którym pracują tancerze i aktorzy. Współczesny widz teatralny też jest innym widzem. Jego ciało jest swobodniejsze, on sam przestał traktować je jako wroga. To ciało, które biega, uprawia jogę, tańczy. Nie widzę już - a pracuję z ludźmi dwadzieścia pięć lat - tych zbitych, pełnych kompleksów, pracujących siłowo ciał. Są pełne swobody i uśmiechu - mówi Leszek Bzdyl z Teatru Dada von Bzdülöw.

Zazwyczaj przed wywiadem udaje mi się uzyskać od reżysera szkicowy egzemplarz sztuki. Nie tym razem! Kiedy i czy w ogóle powstają teksty do przedstawień Teatru Dada?

- Tak, powstają (śmiech). Choć może niekonwencjonalnie, bo w trakcie prób. Dopiero dynamika pracy nad spektaklem uruchamia literaturę. Można powiedzieć, że tekst jest efektem powstawania postaci scenicznej, że postać zaczyna sama tworzyć swój tekst. Dzieje się tak dlatego, że głównym środkiem komunikacji naszego teatru jest ruch, taniec, działanie sceniczne. Słowa nie służą temu, żeby budować fabularną osnowę spektaklu.

To czemu zatem służy słowo w sztukach Dada?

- Nie jestem zwolennikiem twierdzenia: "tańcem można powiedzieć więcej niż słowami". Jedne rzeczy przynależą do sfery rozumienia, inne - do sfery oglądania. Szczególnie te ostatnie dzieją się w obrębie życia naszego ciała, w skali reakcji ciała. Przykładowo, Gombrowiczowi

w "Dziennikach" opis ręki kelnera zajął jakieś trzydzieści stron, podobnie było z czajnikiem.

A i tak próba dotarcia do tajemnicy życia ręki czy istoty czajnika (używając wielkich słów) nie wyczerpuje się na przestrzeni tych stron. Może trzeba to pokazać? Często dodawanie słów powoduje, że znika coś, co nie lubi być dookreślone, co należy do tajemnicy spotkania jednego człowieka i z innym. Z drugiej jednak strony w trakcie spektaklu muszą pojawić się elementy, które podprowadzą widza do sensu przedstawienia. Tym elementem może być słowo.

W sytuacji, kiedy naszym celem jest pozostawienie ciała wolnego od znaku, od znakowania - przy jednoczesnym zachowaniu znaczenia - musimy unikać zarówno fabularyzacji, jak i ryzyka odarcia z tajemnicy.

Brzmi jak skomplikowana, ale bardzo przemyślana filozofia Teatru Dada.

- Ale moja percepcja przedstawień poniekąd zawsze taka była. Cały sens tkwi w sytuacji scenicznej, w tym, co dzieje się fizycznie pomiędzy aktorami. Jeśli ciało nie jest osadzone w przestrzeni sceny, to nie wiem, o czym aktor mówi, nie rozumiem go! Nawet jeśli mówi wyraźnie, z perfekcyjną dykcją. Pierwsze spotkania z "teatrem tańca" były niejako rozpoznaniem tej mojej wrażliwości w odbiorze przedstawień teatralnych. Wówczas w Polsce znany był jedynie klasyczny taniec, modern Drzewieckiego czy pantomima Tomaszewskiego. W Europie zaś była już Pina Bausch i eksperymenty z ciałem na scenie. Pamiętam jedno wydarzenie z tamtych czasów, gdy jeszcze jako student jeździłem po europejskich teatrach i próbowałem oglądać, co tylko się da. Nie miałem kasy, więc wypraszałem darmowe wejścia. Pewnego razu w Avignonie nie dostałem pozwolenia na wejście, ale jedna dziewczyna z Anglii kupiła mi bilet. Miałem miejsce tuż za nią. Do dziś pamiętam ruch jej ciała: przesuwała się w prawo, gdy tancerz na scenie poruszał się w prawo, i odwrotnie. Pozazdrościłem mu tej siły sprawczej, siły obecności scenicznej. Pierwszy raz doświadczyłem tego rodzaju porozumienia, wspólnego rytmu pomiędzy widzem a tancerzem. A ten ruch - wyswobodzony, bez wysiłku - oczarował mnie. Aktorzy nie tworzyli atrakcyjnych zdarzeń na scenie, odgrywali po prostu życie, mniej lub bardziej tajemnicze, czasem zwykłe.

Jakkolwiek go nazwiemy - teatr ruchu, teatr tańca - bywa on jednak trudny w odbiorze, nie dla wszystkich jest zrozumiały.

- Widz, jego percepcja - to jest coś, co mnie szalenie interesuje. Owszem, w naszym podejściu do widza zawsze mamy nadzieję, że jednak kontaktujemy się z tymi, którzy nie oczekują powtórzenia tekstu na scenie. Nie realizujemy klasycznej dramaturgii, nie robimy transkrypcji literatury na ruch. Tę funkcję spełnia kino. My dyskutujemy z literaturą. Jesteśmy bardzo otwarci, to bardzo cenne, gdy widzowie przychodzą do nas po spektaklu i pytają, dlaczego to było tak, a tamto tak; gdy dzielą się refleksją, krytycznymi uwagami.

Nasze ciało "zmieniło się" w ciągu ostatnich lat?

- Pod wieloma względami. Widać różnicę w podejściu aktorów, kiedyś wszyscy oni byli skrępowani klasyką i pantomimą. Teraz ciało to narzędzie, nad którym pracują tancerze i aktorzy. Współczesny widz teatralny też jest innym widzem. Jego ciało jest swobodniejsze, on sam przestał traktować je jako wroga. To ciało, które biega, uprawia jogę, tańczy. Nie widzę już - a pracuję z ludźmi dwadzieścia pięć lat - tych zbitych, pełnych kompleksów, pracujących siłowo ciał. Są pełne swobody i uśmiechu.

Na początku października zobaczymy przedstawienie "Intro", które reżyserujesz wraz z Katarzyną Chmielewską. Na stronie Teatru Wybrzeże można znaleźć bardzo enigmatyczną wzmiankę o Waszym spektaklu...

- W spektaklu zastanawiamy się nad współczesną Polską, która według nas wygląda dziś jak... dadaistyczny patchwork. Polska to kolejna emanacja dada w przestrzeni społecznej, kulturowej, politycznej. Mamy zlepek rozmaitych idei, które osobno nic nie znaczą. A nasi bohaterowie? Chcą być Polakami na dwieście procent, ponieważ teraz za mało jest Polaka w Polaku.

Ale co to znaczy, że "za mało jest Polaka w Polaku"?

- To uruchomiona kilka czy kilkanaście lat temu narracja. Dla przykładu: nie tak dawno pojawiła się ewentualność, by w polskiej kadrze siatkówki zagrał zawodnik z Kuby. Kubańczyk przyciśnięty do muru tysiącem "narodowych" komentarzy na temat tego, czy może założyć koszulkę z orłem powiedział: "kocham Polskę, kocham Polskę bardziej niż wielu Polaków". To naturalne, sportowcy na całym świecie zmieniają, zgodnie z określonymi regułami, przynależność reprezentacyjną. Ale u nas rozdmuchano do granic absurdu dyskusję, czy ten Kubańczyk ma prawo grać w polskiej kadrze. Dziś każdy polityk, a co za tym idzie, każdy "obywatel" naszego kraju musi sankcjonować polskość swoich myśli i poczynań. Myślę, że ta narracja stała się obecnie narracją dominującą, nie da się mówić inaczej, nie da się być Polakiem inaczej.

To zarzut czy ironia?

- Ironia. Na czas grania spektaklu zmieniamy nazwę naszego teatru. Będzie teraz nie "Teatr Dada von Bzdülöw", ale "Narodowy Teatr Dada von Bzdülöw". Bo inaczej po prostu się nie da.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji