Artykuły

Michał Milowicz: Wszystko przede mną

- Praca jest integralną częścią mojego życia. Za rok obchodzę 25-lecie działalności. Zdarzały się - jak każdemu - słabsze momenty, ale szybko wracałem do normy i występy traktowałem bardzo poważnie. Za każdym razem daję z siebie wszystko - mówi aktor i piosenkarz Michał Milowicz.

Rozmowa z Michałem Milowiczem, piosenkarzem i aktorem teatralno-musicalowym oraz serialowo-filmowym.

Nazywany "polskim Elvisem Presleyem", grał go w spektaklu "Elvis" w Teatrze Buffo, większą popularność zdobył jako Cezary Cwał-Wiśniewski w sitcomach: "Lokatorzy" i "Sąsiedzi". W 2002 roku wystąpił w głównej roli Danny'ego w "Grease" w Teatrze Muzycznym Roma w Warszawie. Na dużym ekranie widzieliśmy go m.in. w "Sztosie", w komedii sensacyjnej "Kiler-ów 2-óch" i "Chłopaki nie płaczą" oraz "Poranku kojota", "Rób swoje, ryzyko jest twoje", w "Segmencie 76". Jego popularność zwiększyły seriale: "Klan", "Na dobre i na złe", "Pierwsza miłość", "Barwy szczęścia", "Agentki" oraz filmy "Zostać miss" i "Zostać miss 2". W 2003 roku ukazała się jego płyta "Teraz wiesz". W 2006 wziął udział w show "Taniec z gwiazdami", dwa lata później "Gwiazdy tańczą na lodzie". Grał w teatrach: Buffo, Roma, Rampa, w Teatrze im. D. Baduszkowej w Gdyni, obecnie w Teatrze Capitol w spektaklu "Klub mężusiów". Przygotowuje drugą płytę, a na premierę kinową czeka film "Kobiety bez wstydu", nowy spektakl wyjazdowy "Mayday 2" i nowy program kabaretowy.

Jesteś jeszcze nazywany "polskim Elvisem Presleyem"?

- Od dwudziestu lat jestem czasem tak nazywany, chociaż określeń się namnożyło po filmach. Mówią o mnie Bolec, Brylant, Cezary...

Nadal jeździsz po kraju z programem estradowym z piosenkami?

- Do tej pory go prezentuję, choćby wczoraj na dużej imprezie dla firmy, która zażyczyła sobie koncertu piosenek Elvisa Presleya, ale również polskich przebojów lat 60. i 90. Polacy w średnim wieku lubią się bawić przy piosenkach Elvisa, bo jest ponadczasowy i wiecznie żywy.

Ale on i jego piosenki to odległa historia, bo świat emocjonuje się innymi wykonawcami, inną muzyką...

- Staram się być nie tylko odtwórcą, ale i twórcą. W 2003 roku ukazała się moja autorska płyta "Teraz wiesz", przygotowana wspólnie z Filipem Siejką i koncertuję z tymi piosenkami. A teraz nagrywam nowe, z młodym zdolnym skrzypkiem Tomkiem Dolskim, który wnosi nowe tchnienie muzyczne i zapowiada się muzyczny pop-art. Jestem w trakcie nagrywania płyty, którą nazwałem "Różne oblicza Milowicza" i na niej pokażę quasi-kabaretowe piosenki, aż po te ambitniejsze muzyczne, jak "Przemijanie nic nie znaczy". Nie ograniczam się do Elvisa, nie zwariowałem na jego punkcie, chociaż nadal śpiewam jego piosenki, bo takie jest zapotrzebowanie, ale też śpiewam piosenki z mojej twórczości.

Jakiej muzyki słuchasz?

- Od starych, dobrych kawałków Queen, AC/DC, Depeche Mode, INXS, po współczesne. I lubię rocka, i dobry pop. Zauważyłem, że wraca melodyczność w piosence, jest powrót do korzeni swingu, big-beatu, co mnie bardzo cieszy.

Nie zrobiłeś kariery piosenkarskiej, choć miałeś wszelkie warunki. Co stanęło na przeszkodzie?

- Może to, że jestem i aktorem, i piosenkarzem - i w pewnym momencie bardziej szedłem drogą aktorską. W Ameryce, jeśli aktor śpiewa, jest to traktowane jako dodatkowy walor, a u nas albo kwalifikuje się go do piosenki aktorskiej, albo skreśla jako wokalistę. Chciałem udowodnić, że można być aktorem i piosenkarzem - nadal to udowadniam, dopóki sił starczy, bo nie poddam się. Urodziłem się po to, żeby grać i żeby śpiewać. Może nowa płyta odmieni moje losy wokalne, bo zaczynam coraz więcej koncertować i mam zespoły, z którymi współpracuję.

A może przeszkodziła firma deweloperska, która powstała pod twoim kierownictwem?

- Przeszkodziła o tyle, że środowisko dowiedziało się o niej i pomyślało, że stałem się biznesmenem i nie mam już ochoty na granie i śpiewanie, co było kompletną nieprawdą. A przecież sam tego nie robiłem, mam wspólnika inżyniera, który zajmuje się większością spraw wykonawczych, dlatego mogłem i mogę grać w teatrach, śpiewać na estradach. Tylko od piętnastu lat nie byłem na castingach do ról filmowych i telewizyjnych i może w tym jest moja wina, że było mnie mniej niż zwykle. W tym czasie byłem właścicielem klubu i restauracji "Maska" w Warszawie, co też mnie absorbowało. Klub zajął mi mnóstwo czasu, który powinienem poświęcić na sprawy artystyczne. W zeszłym roku zakończyłem działalność w klubie i skupiłem się na pracy artystycznej.

Firma deweloperska nadal istnieje?

- Założyliśmy ją osiem lat temu i nadal istnieje. Babcia dała nam ziemię. Oprócz mnie są w niej mój brat cioteczny i siostra cioteczna. Dołączył zaprzyjaźniony inżynier Arek, który ma wszystkie niezbędne certyfikaty i prezesuje naszemu zarządowi, a my jesteśmy jego członkami. Zbudowaliśmy apartamentowiec i wszystkie mieszkania się sprzedały. Poszliśmy za ciosem i kupiliśmy nową ziemię, zainwestowaliśmy pieniądze, ale pojawił się "kryzys" i banki się wystraszyły. Znaleźliśmy jednak bank, z którym do tej pory współpracujemy. Mamy 114 mieszkań w "Grodzie Piastowskim", które są już zamieszkane w 70 procentach, jednak to połowa inwestycji i chcemy budować dalej, aby doprowadzić ją do końca.

Obecne czasy sprzyjają takim firmom?

- Teraz nastąpiła odwilż, jest więcej możliwości sprzedawania mieszkań. Mam nadzieję, że ta tendencja będzie rosnąca.

Mieszkasz w tym apartamentowcu?

- Nie. W apartamentowcu na Żoliborzu, zielonej dzielnicy, w której się urodziłem.

Podobno pierwsze pieniądze zacząłeś zarabiać jako 10-latek?

- Pracowałem u dziadka, który miał ziemię, a na niej hodowlę nutrii, kurnik i plantację truskawek. Zbierałem truskawki, za co otrzymywałem wynagrodzenie. Dziadek chciał, żebym szanował wartość pieniądza.

Kiedy odkryłeś w sobie zainteresowanie aktorstwem?

- W przedszkolu tańczyłem, przebierałem się za różne postaci, bo zawsze chciałem grać i śpiewać. Tato, Jerzy Milowicz, zdawał do szkoły teatralnej, ale został filologiem polskim, krytykiem filmowym, dziennikarzem. I to on krzewił we mnie wychowanie humanistyczne.

No i zostałeś artystą. W ilu procentach oddajesz się swojej pracy?

- W trzystu. Praca jest integralną częścią mojego życia. Za rok obchodzę 25-lecie działalności. Zdarzały się - jak każdemu - słabsze momenty, ale szybko wracałem do normy i występy traktowałem bardzo poważnie. Za każdym razem daję z siebie wszystko.

W latach 1991 - 2000 wystąpiłeś w ponad 1000 spektakli "Metra". Czy można ten czas nazwać twoją przyspieszoną szkołą teatralną?

- Można, to było na samym początku "Metra", kiedy wykonawcy przechodzili kilkumiesięczny kurs, obóz, szkołę... W musicalu trzeba umieć grać jak aktor, śpiewać jak wokalista i tańczyć jak tancerz. Miałem 20 lat, zaczęły się inne musicale, filmy, serial... Zająłem się bardziej aktorstwem i w międzyczasie zrobiłem dyplom aktora dramatycznego. Poszedłem własną drogą, bo poczułem, że powinienem zacząć samodzielne działania.

Odchodząc z "Buffo", musiałeś rozstać się ze spektaklem "Elvis". Żałowałeś?

- W "Buffo" grałem go sześć lat. Mam jednak swój program estradowy z piosenkami Presleya, koncertuję z nim od lat, zastępuje mi ten spektakl.

Jakie znaczenie miała dla ciebie rola Danny'ego w legendarnym "Grease", którego grałeś z wielkim powodzeniem w Teatrze Muzycznym Roma w Warszawie?

- Marzyłem o zagraniu tej postaci, którą rozsławił na świecie w filmie muzycznym John Travolta. Gdy miałem 12 lat, tata zabrał mnie do kina na ten film i wtedy zwariowałem. Postanowiłem, że chcę być takim Travoltą. Faktycznie, na scenie czułem się jak Travolta i spełniało się jedno z moich scenicznych marzeń. Był to kolejny duży musical, w którym realizowałem się, ucząc się nowych choreografii i piosenek, które słyszałem w dzieciństwie. Pamiętam, że na premierę musiałem się przefarbować z blondu na czerń, bo taki był wymóg, gdyż przyjeżdżali Amerykanie, żeby zobaczyć swój spektakl w polskim wydaniu, a że Travolta był czarny, to ja też musiałem. Pamiętam to dziwne uczucie, gdy nagle inaczej wyglądałem, podobnie jak w "Poranku kojota". Musical "Grease" graliśmy przez parę lat przy pełnej widowni. Amerykanie i Anglicy wyrazili pełną akceptację, co było dla nas budujące. Żałuję, że ten spektakl musiał w końcu zejść z afisza.

Nie grasz już w "Romie", ale w innych teatrach. Jakich?

- Obecnie w Warszawie w Teatrze Capitol gram Endiego - fircyka, playboya, mającego jednak ukryty problem, w spektaklu "Klub mężusiów". Zaczynałem kilkanaście lat temu w Teatrze Komedia w sztuce "Biznes" w reżyserii Jerzego Bończaka, w roli biznesmena. Grałem i gram w wielu spektaklach impresaryjnych, które jeżdżą po całej Polsce i nie mają stałej sceny. Zagrałem pięć różnych postaci w "Antoine", w komedii "Blondynki wolą mężczyzn" rolę śpiewającego i tańczącego aktora, w "Zwariowanym komisariacie" agenta Tomka. Był również "Dobry wieczór kawalerski", w którym pojawiłem się w roli chippendale. Od dwóch lat jeździmy z "Randką w ciemno na dwie pary", gdzie gram szukającego partnerki romantyka, który udaje playboya. Przygotowuję się właśnie do premiery sztuki "Mayday 2", w zabawnej roli bigamisty, a od stycznia zaczynam pracę nad sztuką "Biała dama". Gram bardzo dużo, ale nie widać tego w telewizji i ludzie pytają: Dlaczego pana nie ma? Ponieważ jest teatr...

Równie dużo było cię w filmie. Jak traktowałeś tę pracę?

- Zarówno każdy film, jak i serial wzbogacały mój warsztat i wachlarz środków aktorskich. I mam nadzieję, że pojawię się w nowych filmach i serialach. Na premierę czeka film kinowy "Kobiety bez wstydu" Witolda Orzechowskiego, który ma mieć premierę na początku 2016 roku. Kończy się praca nad scenariuszem filmu, w którym ma zagrać nasza "stara gwardia" aktorów z serii "Chłopaki nie płaczą" i "Poranek kojota", a więc czarny humor w dialogach, żarty sytuacyjne. Trzymajcie kciuki!

Ogólnopolską popularność przyniosły ci dwa sitcomy, wielokrotnie powtarzane przez różne telewizje. Jak wspominasz pracę w "Lokatorach" i "Sąsiadach"?

- Fantastycznie. Graliśmy w tych sitcomach przez siedem lat i stanowiliśmy rodzinę z Markiem Siudymem, Małgorzatą Lewińską i Ewą Szykulską. Nasze relacje dalej są wspaniałe.

Za rok minie 25 lat od twojego debiutu. Zamierzasz świętować jubileusz?

- Będę się starał przygotować duży program artystyczny na koniec przyszłego roku, z dużą liczbą gości.

Jak czujesz się na obecnym etapie artystycznej działalności?

- Miałem uśpienie wewnętrzne, brakowało mi weny przez jakiś czas, a teraz poczułem wiatr w żagle. Znowu coś tworzę, piszę, komponuję, chcę się z czymś wystrzałowym pokazać publiczności.

Nie żałujesz udziału w kontrowersyjnym filmie "Kac Wawa"?

- Nie żałuję, zagrałem to, co miałem zagrać. Wiemy dzisiaj, dlaczego film został potraktowany tak, a nie inaczej. Za dużo było w nim wulgaryzmów i kontrowersyjnych scen. Film na swój sposób jest zabawny. Wielu widzów obejrzało go w telewizji.

Nadal fascynujesz się amerykańskimi samochodami?

- Zawsze fascynowały mnie samochody z tamtych lat. Miały niesamowity wyraz, duszę i kształty, dla nas w Polsce były nieosiągalnym kosmosem. Od naszych dzieliła je przepaść lat świetlnych. Myślę, że będą dalej fascynować ludzi.

Wciąż poszukujesz miłości idealnej?

- No cóż, nadal. Pewne rzeczy w tej materii mam wyczyszczone i znowu jestem na starcie. Wszystko przede mną. Staram się kumulować w sobie dobrą energię, radość życia i szczęście, by móc dawać je przyszłej partnerce.

Zawsze prowadziłeś bujne życie towarzyskie. Nic się nie zmieniło?

- Zmieniło o tyle, że mam jeszcze więcej pracy i mniej czasu na prywatne sprawy, ale nadal jestem obecny wśród grona znajomych i przyjaciół. Myślę, że jak założę rodzinę, życie towarzyskie zostanie zminimalizowane.

Na jakim etapie jesteś z nową płytą?

- Nagrywania, ale mam już kilka utworów. Jeszcze tylko umowa z firmą, która będzie mnie wspierać dystrybucyjnie.

To będzie nowa odsłona Michała Milowicza?

- Myślę, że pokażę się tu z kilku wokalnych stron, jeśli chodzi o wyraz i interpretację... Jednocześnie zamierzam przygotowywać program kabaretowo-wokalny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji