Artykuły

Skołuba złamał dubeltówkę

Inaugurację ustalono ostatecznie na 19 listopada 1965 roku. Przyjechali dyrektorzy i przedstawiciele teatrów operowych Europy oraz nowojorskiej Metropolitan. Także z Nowego Jorku przyleciała Aniela Rubinstein, żona znakomitego pianisty Artura Rubinsteina i córka najsłynniejszego dyrektora Teatru Wielkiego w dwudziestoleciu międzywojennym, Emila Młynarskiego - pisze Jacek Marczyński w Rzeczpospolitej.

Na otwarcie odbudowanego Teatru Wielkiego w Warszawie zjechała niemal cała operowa Europa. Pierwszy i ostatni raz w PRL.

Odbudowa, a właściwie wzniesienie nowego gmachu, sylwetką nawiązującego do XIX-wiecznego budynku zaprojektowanego przez Antonia Corazziego, to było gigantyczne przedsięwzięcie. Termin inauguracji przekładano kilkanaście razy, niemal do ostatniej chwili zmieniając daty.

We wrześniu 1964 roku kierujący budową Arnold Szyfman zapowiadał, że do 31 marca przyszłego roku Teatr będzie w zasadzie ukończony, więc otwarcie nastąpi 18 września i zbiegnie się z początkiem festiwalu Warszawska Jesień. Datę tę dwa miesiące później potwierdził Bohdan Wodiczko, dyrektor Opery Warszawskiej, działającej wówczas przy ul. Nowogrodzkiej w sali Romy. Ale 1 stycznia 1965 roku dyrektorem instytucji zwanej Teatrem Wielkim został Zdzisław Śliwiński, który kurtuazyjnie - choć jak się później okaże, tylko na kilka miesięcy - pozostawił Arnolda Szyfmana w jego gabinecie. Sam zadowolił się urzędowaniem w dawnej sali konferencyjnej.

Inaugurację ustalono ostatecznie na 19 listopada 1965 roku. Przyjechali dyrektorzy i przedstawiciele teatrów operowych Europy oraz nowojorskiej Metropolitan. Także z Nowego Jorku przyleciała Aniela Rubinstein, żona znakomitego pianisty Artura Rubinsteina i córka najsłynniejszego dyrektora Teatru Wielkiego w dwudziestoleciu międzywojennym, Emila Młynarskiego.

Pierwszego wieczoru odbył się uroczysty koncert. Najpierw orkiestra wykonała uwerturę "Dwie chatki" Karola Kurpińskiego, fragmenty pism Wojciecha Bogusławskiego i Leona Schillera czytali Halina Mikołajska, Władysław Krasnowiecki, Kazimierz Opaliński, Andrzej Szczepkowski, Ignacy Gogolewski i Gustaw Holoubek. Następnie przyszedł czas na fragmenty z "Halki", po których Katarzyna Łaniewska recytowała "Balladę o placu Teatralnym" Władysława Broniewskiego.

Na finał nowy dyrektor artystyczny Witold Rowicki z orkiestrą Filharmonii Narodowej, z którą czuł się pewniej niż z teatralną, zaprezentował fragmenty "Harnasi" Karola Szymanowskiego oraz mazura ze "Strasznego dworu". Tego samego wieczoru, po sąsiedzku, w Teatrze Narodowym odbyła się premiera "Kordiana" Juliusza Słowackiego w inscenizacji Kazimierza Dejmka.

Cztery premiery

Od 20 listopada przez cztery kolejne dni trwał festiwal premier. Tytuły wybrał jeszcze Bohdan Wodiczko, ale z jego listy skreślono "Harnasi", którymi miał dyrygować. Nie poprowadził też, jak zamierzał, "Strasznego dworu", zastąpił go Witold Rowicki. W dwóch przypadkach wymieniono reżyserów i tak np. Aleksandrowi Bardiniemu nie dano szansy realizacji "Strasznego dworu", zastąpił go Jerzy Merunowicz.

W premierze tego arcydzieła Moniuszki 20 listopada wystąpili najwybitniejsi wówczas śpiewacy: Andrzej Hiolski, Halina Słonicka, Krystyna Szczepańska, Bogdan Paprocki, Edmund Kossowski i Bernard Ładysz, który tak starannie oddał charakter porywczego Skołuby, że złamał na scenie trzymaną w ręce dubeltówkę. Nie mniej świetna była dnia następnego obsada "Halki" z Wiesławem Ochmanem jako Jontkiem na czele. 22 listopada w "Panu Twardowskim" Ludomira Różyckiego popisywały się gwiazdy warszawskiego baletu, m. in. Maria Krzyszkowska i Stanisław Szymański. Najwyżej recenzenci ocenili jednak czwartą premierę - "Króla Rogera" Karola Szymanowskiego w reżyserii Bronisława Horowicza, w której znów triumfował Andrzej Hiolski.

Kostka z Podola

Przez następne miesiące Teatr Wielki w Warszawie stał się tematem dyskusji. Zachwycano się nowym kształtem placu Teatralnego, choć mało kto wiedział, że kostka bazaltowa, którą go wyłożono, została zdjęta z alei Żwirki i Wigury. W latach 30. kazał ją tam sprowadzić z kamieniołomu na Podolu i położyć prezydent Stefan Starzyński. Nie brakowało głosów, że Warszawie nie jest jednak potrzebny tak wielki gmach operowy. Malkontentom odpowiedział na łamach "Życia Warszawy" Władysław Kopaliński: "najzwyczajniej na świecie nie wiedzą, że sala operowa na 1905 miejsc jest widownią średniej wielkości, znacznie mniejszą od Opery nowojorskiej, paryskiej, moskiewskiej, londyńskiej, genueńskiej, rostowskiej czy mediolańskiej, ba, mniejszą od sali zaprojektowanej dla Teatru Wielkiego przez Corazziego (3000 miejsc) dla miasta liczącego 145 000 mieszkańców, zredukowanej po powstaniu 1831 r. mściwym ukazem carskim do miejsc tysiąca".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji