Artykuły

Ewelina Marciniak: Protesty? Jeśli będą, to kiedyś się skończą

Spektakl "Śmierć i dziewczyna" według Elfriede Jelinek w Teatrze Polskim we Wrocławiu wzbudza kontrowersje już przed zaplanowaną na 21 listopada premierą. Bo Ewelina Marciniak zaprosiła do pracy aktorów z filmów dla dorosłych, którzy będą na scenie uprawiać seks - rozmowa z reżyserką w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

"Śmierć i dziewczyna" to zbiór pięciu tekstów austriackiej noblistki. Ich bohaterkami są postaci baśniowe (Królewna Śnieżka, Śpiąca Królewna) i rzeczywiste (Sylvia Plath, Jackie Kennedy). Jelinek stawia pytania o rolę kobiet i kobiecości w społeczeństwie rządzonym przez mężczyzn. Happy endu nie ma - Śnieżce nie uda się skruszyć serca Myśliwego w ciemnym lesie, a Śpiąca Królewna po przebudzeniu będzie musiała się dopasować do potrzeb Księcia.

Próby do przedstawienia trwają, w rolach głównych zobaczymy Ewę Skibińską, Małgorzatę Gorol, Katarzynę Strączek, Andrzeja Kłaka, Piotra Nerlewskiego i Michała Opalińskiego. Aktorzy porno do ekipy dołączą w tym tygodniu - przyjadą prawdopodobnie z Czech lub Węgier. Teatrowi nie udało się znaleźć polskich wykonawców, którzy zgodziliby się wystąpić na scenie.

***

Rozmowa z Eweliną Marciniak, reżyserką spektakl "Śmierć i dziewczyna"

Magda Piekarska: Najpierw Facebook ocenzurował plakat do "Śmierci i dziewczyny", a teraz jesteśmy w przededniu większego skandalu - zaprasza pani do udziału w spektaklu aktorów porno.

Ewelina Marciniak: To dziwne, że mówimy o skandalu zanim powstał spektakl. Czy samo zaangażowanie aktorów grających w filmach porno musi być prowokacyjne? Nam wydało się to konsekwencją podejmowanego tematu. "Śmierć i dziewczyna" to między innymi opowieść o tłumieniu potrzeb seksualnych.

Po co pani to porno?

- Jelinek jest autorką przenikliwą, filozoficznie wyszukaną, a jednocześnie język, którego używa, sprawia, że podczas czytania mamy mdłości. Ten język w nas uderza, zachodzi za skórę, jest obsceniczny, wulgarny, dosadny. Przy takiej literaturze sięganie po aktorów porno nie powinno nikogo dziwić.

Język domaga się przekroczenia także w sferze wizualnej?

- Tu nie chodzi o przekroczenie. U Jelinek pojawia się temat kobiety uwikłanej w męskie spojrzenie, mogącej odnaleźć się tylko w śmierci, której dyspozytorem jest mężczyzna. Również jej seksualnością zarządza coś z zewnątrz, ktoś inny mówi jej, co jest dozwolone. I nasz spektakl jest o kontrolowaniu, tresowaniu. Nie zależy nam na efekcie wizualnym, staramy się raczej pokazać mechanizm i do tego potrzebna nam obecność aktorów, którzy nie są aktorami teatralnymi. Opowiadając o cielesności, zestawiamy ze sobą różne ciała i pytamy, które są bardziej wolne na scenie. Sama jestem tej odpowiedzi ciekawa.

Nie boi się pani zadymy?

- A co mi się może stać?

Demonstracje pod teatrem, przerywanie spektaklu jak w Starym Teatrze w Krakowie.

- Ale "Do Damaszku" wciąż jest grane, a Janowi Klacie nic się nie stało. Każdy spektakl może być przerwany, a aktor musi być na to gotowy. I pewny, że to on tutaj rządzi. Moi aktorzy są wspaniałą grupą, mam nadzieję, że uda mi się ją tak uzbroić, żeby sprawa, o jakiej opowiadamy na scenie, była ważniejsza od tego, czy ktoś wychodzi, krzyczy. Takich ewentualnych demonstracji nie będziemy traktować jako wyrazu braku akceptacji dla naszej pracy, ale jako wyraz problemu, jaki ma ze spektaklem ten czy inny widz. Wydaje mi się zresztą, że obecność aktorów porno na scenie wzbudzi raczej zatrwożenie niż chęć manifestacji. A jeśli nawet takie się pojawią, to przecież kiedyś się skończą, a spektakl będzie szedł dalej. Ważne jest to, co się wydarzy w tych widzach, którzy z nami pozostaną.

Nie boi się pani, że skandal przykryje całą realizację?

- Nie myślę o tym w kategoriach skandalu. Pornografia na przestrzeni wieków była różnie definiowana, to, co kiedyś było skandaliczne, dziś już nie jest. A Jelinek nie jest autorką pokorną, co oczywiście przysporzyło jej wrogów - ilość oskarżeń, jakie padły po jej adresem ze strony austriackiego społeczeństwa, jest ogromna. Inna sprawa, że obecna sytuacja polityczna w Polsce nie sprawi, że będę robiła spektakle, które mogłyby być pokazywane w Muzeum Historii Polski. To nie są tematy, które mnie interesują. Przed chwilą w "Portrecie damy" zajmowałam się tym, jak kultura europejska i jej skostniałe struktury wikłają nas i determinują naszą tożsamość. Inną strukturą, która dziś wymaga uwagi, jest władza edukacji.

A pornografia nie wikła kobiety w opresyjny system? Wprowadzając ją na scenę, nie przykłada pani ręki do tego procesu?

- Pornografia wikła kobietę i mężczyznę. Ale mamy też gwiazdy porno, które mówią nam, że pornografia nie jest złem. Że nie chcą być odczytywane jako ofiary. Kto jest katem, a kto ofiarą - to też jest pytanie, które padnie w spektaklu.

Z pornografią i seksualnością jest trochę jak z kurą i jajkiem. Co jest wtórne? Czy to, jak wygląda pornografia jest efektem naszych potrzeb, czy jest na odwrót - wymyślony język pornografii o nich decyduje? Przeciwnicy pornografii uważają, że nasza seksualność jest pozbawiona np. uprzedmiotowienia i że dopiero pornografia nas tego uczy, sprowadza na złą drogę. Niezależnie od tego, po której stronie stoimy, najgorsza jest złość i brak zrozumienia różnych potrzeb. Również tych związanych z pornografią.

Dziś o potrzebach seksualnych mówi się przecież sporo. Proszę znaleźć choć jeden kolorowy magazyn, w którym tego tematu nie ma, łącznie z pismami dla nastolatek.

- Wciąż jednak mamy do czynienia ze strachem i nienawiścią wobec przejawów nienormatywnych zachowań seksualnych. Podejście do seksualności jest w Polsce zero-jedynkowe, a mi chodzi o ukazanie jej złożoności. Ciało w naszym spektaklu staje się narzędziem artystycznej walki z seksualnym monolitem.

A pani jaki ma stosunek do pornografii?

- Czy oglądam porno? Zdarza mi się, nie tylko z powodów zawodowych. Lubię zwłaszcza japońskie - jest bardzo zmysłowe. To, że porno wspiera obsesyjny, patriarchalny system, jest mitem, który pozwala, żeby wciąż pozostawało w podziemiu, i każe nam myśleć, że kobiety są tam torturowane, sprowadzane do roli przedmiotu, gwałcone. Tymczasem chodzi mi o prawo kobiet do stanowienia o swoim ciele i seksualności. Chcę opowiedzieć o potrzebie wyzwolenia z systemów społecznych, kontrolujących i ograniczających jednostkę w sferze prywatnej. Jesteśmy dziś z naszą seksualnością gdzie indziej niż sto lat temu.

Porno też jest gdzie indziej?

- Zależy od kraju. Nie jesteśmy w stanie znaleźć aktorów do tej produkcji w Polsce, mimo że Polacy oglądają pornografię. Znaleźliśmy agencję, która nam pomoże - trwają właśnie castingi. Potrzebujemy pary.

Do premiery niecałe dwa tygodnie, a aktorów wciąż nie ma.

- Proszę się nie martwić. Wiadomo, w jakich scenach wezmą udział, jaka jest ich rola i funkcja.

Jaka?

- O tym nie chcę opowiadać, trzeba przyjść i zobaczyć. Jest to historia, w której podążając krok po kroku za kobietą, odkrywamy zakamarki jej seksualności. Do przyglądania się ranom, jakie bohaterowie sobie zadają w spektaklu, potrzebujemy partnerów dodatkowych, takich jak aktorzy porno. Ale nie tylko - w spektaklu pojawi się muzyka wykonywana przez wspaniałych wrocławskich młodych pianistów.

Jak młodych?

- Jeden ma 29 lat, drugi 19, a trzeci 9. Oczywiście, dziecko zostanie od aktorów porno oddzielone. Nie zamierzam nikogo szokować, ani urazić. Nie chcę zmieniać niczyjego światopoglądu, choć wolałabym, żeby konserwatyzmu było mniej.

W polskim teatrze porno jeszcze nie gościło, chociaż na wrocławskim festiwalu Dialog był prezentowany brazylijski spektakl, w trakcie którego oglądaliśmy akty seksualne. Ma pani poczucie burzenia bariery?

- Nie, jestem wkręcona w temat, nad którym pracujemy. Oczywiście, na pewno będę skrępowana w trakcie tych prób, pewnie wszyscy będziemy. Ale będziemy się też cieszyć - że to jest przygoda, nowe doświadczenie. Tutaj jednak w ogóle nie chodzi o porno - chodzi o "Śmierć i dziewczynę".

Do Teatru Polskiego wprowadza pani aktorów porno, a we wrocławskim Współczesnym trafiła pani na barierę, kiedy próbowała aktorkę rozebrać.

- Tutaj najmniej chodzi o samo rozbieranie. Bardziej o wejście w sytuację sceniczną, klimat sceny. To była krótka, ważna dla mnie praca, przede wszystkim ze względu na obecność niewidomego muzyka. W przeciwieństwie do Współczesnego, Teatr Polski jest sceną, na której nie zadaje się takich pytań. Aktorzy są prawdziwymi artystami.

Czyli?

- Nie ma dyskusji, czy się rozbieramy, czy nie. Dyskutujemy, o czym opowiadamy, jak daleko w to idziemy i czego potrzebujemy. To jest kluczowe. Nagość nie jest żadną barierą - jeśli obejrzymy europejskie spektakle sprzed dwudziestu lat, widać to wyraźnie. To, co się z nagości na scenie czasem robi w Polsce, jest po prostu śmieszne. Pokazuje przy okazji stan naszej edukacji. W szkole teatralnej w Krakowie nie ma zajęć, które uczyłyby, jak pracować z nagim ciałem. Studenci coraz bardziej się wstydzą. A to jest warsztat - decydując się na zawód aktora, decyduję się na używanie ciała. Jeśli ktoś nie jest na to gotowy, niech tego nie robi.

Reżyseruje pani "Śmierć i dziewczynę", wcześniej była mowa o "Pianistce" - na adaptację sceniczną nie wyraziła zgody autorka. Ale mam wrażenie, że pewne wątki z "Pianistki" trafią do pani spektaklu.

- Na pewno wplotę w niego klimat szkoły muzycznej. Dramaty Jelinek wymagają osobnej partytury teatralnej, zbudowaliśmy osobny świat. Wiedziałam, że chcę opowiedzieć o władzy systemu edukacji, co najłatwiej zrobić przez pryzmat szkoły muzycznej, bo tam tresura jest posunięta do ekstremum. "Pianistka" była tu istotną inspiracją - nie tylko powieść, ale także film Michaela Hanekego. Teksty są kolażem klisz i ja sobie na taki kolaż pozwalam.

Dlaczego temat edukacyjnej tresury jest tak pani bliski?

- Pochodzę z muzycznej rodziny - tata był pianistą, mój brat też. Brat podlegał tresurze, zwłaszcza w domu. Ja wywinęłam się od obowiązku "stania się fortepianem". Jako uwikłana w te relacje, wiem, co to znaczy lojalność wobec rodzica, nauczyciela, autorytetu. Ona bywa dramatem w rodzinie i szkole. Ma nad nami straszliwą władzę. A jej terror, szkaradność, potworność w swoich postaciach i języku pokazuje nam obsceniczna Jelinek.

Lojalność jest opresyjna?

- Może być zgubna, bo zazwyczaj objawia się ślepą miłością do rodziców i nauczycieli. Czasem sabotujemy w jej imię naszą wolność artystyczną, twórczą i osobistą.

Ona jest ważniejsza?

- Tak. To my decydujemy, kim chcemy być i jak żyć, a nie lojalność wobec tego, jak chcą żyć ważne dla nas osoby.

Co takiego jest w Jelinek, że trzy lata po premierze "Amatorek" w Teatrze Wybrzeże, postanowiła pani do niej wrócić?

- Zderza banalne fabuły z dosadnym językiem. To on niesie opowieść i pozwala na dystans, w którym nie budujemy psychologicznie pogłębionych postaci. Zamiast nich mamy mówiące maszyny, które produkują silne stany odpowiadające przedstawionej w spektaklu sytuacji, ale jednak jej nieodtwarzające.

Po "Amatorkach" bardzo chciałam wrócić do Jelinek. I wiedziałam, że z zespołem Teatru Polskiego będę w stanie zrobić wymarzoną pracę jej poświęconą. Tu jest przestrzeń do pracy, zarówno fizycznej, jak i emocjonalnej.

***

Ewelina Marciniak - ur. 1984, absolwentka reżyserii dramatu na krakowskiej PWST. Zadebiutowała w 2010 r. "Nowym Wyzwoleniem" Witkacego na scenie Teatru Polskiego w Bielsku Białej. Jej najgłośniejsze dotąd realizacje to "Amatorki" wg Elfriede Jelinek w Teatrze Wybrzeże (2012) i "Morfina" wg Szczepana Twardocha w Teatrze Śląskim w Katowicach (2014), nagrodzona Grand Prix 55. Kaliskich Spotkań Teatralnych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji