Artykuły

Kutz nie do zdarcia

Takie przeglądy czy festiwale zwykle robi się z jakiegoś niecodziennego powodu, podniosłej okazji. Zwykle bywa to jakiś jubileusz albo święto. Tym razem będzie inaczej. Gościmy Kazimierza Kutza i jego dzieła... bez powodu i bez okazji - napisano w folderze chorzowskiego Teatru Rozrywki. - Po prostu chcemy, by śląska publiczność jeszcze raz mogła się przekonać o skali jego talentu i znaczeniu tej twórczości we współczesnej kulturze polskiej.

Odwrócimy utarte wyobrażenie o pracy artystycznej Kutza, akcentując przede wszystkim jego obecność w teatrze, intensywną zwłaszcza w ostatnich latach. Zaproszono zatem zespół Teatru Narodowego z Warszawy ze "Śmiercią komiwojażera" Arthura Millera oraz krakowskich aktorów ze Starego Teatru, którzy dwukrotnie przedstawili "Damy i huzary" Aleksandra Fredry. W finale odbyło się otwarte spotkanie, które zatytułowano "Kazimierz Kutz i jego goście. Rozmowa między generacjami".

Ponadto na scenie w Galerii pokazano serię wybitnych spektakli telewizyjnych, które artysta wyreżyserował w ciągu ostatnich kilkunastu lat. Były to: "Opowieści Hollywoodu" Christophera Hamptona (z roku 1986), "Noc Walpurgii albo Kroki Komandora" Wiktora Jerofiejewa (1991), "Do piachu" Tadeusza Różewicza (1989), "Stalin" Gastona Salvatore (1992), "Emigranci" Sławomira Mrożka (1995) oraz "Kartoteka rozrzucona" Tadeusza Różewicza (1998). "Z konieczności - to kolejny cytat z folderu - musieliśmy dokonać selekcji, ale i tak ten wybór przekonuje, że i na tym polu dorobek Kutza jest wręcz imponujący. Tak pod względem ilościowym, jak i przede wszystkim artystycznym". Dodajmy, że ten nurt chorzowskiego przeglądu zwieńczyła rozmowa z Kutzem, a właściwie jego błyskotliwy monolog o warsztacie reżysera telewizyjnego.

Kilka filmów pokazano w kinie "Panorama". Świadomie zrezygnowano z najgłośniejszych śląskich obrazów, a także z dzieł powstałych w latach 80. i 90. Cofnięto się zatem aż o 40 lat, by przekonać się, że Kutz już wtedy mówił własnym głosem, odświeżając język filmowych opowieści i wprowadzając nowatorskie formy narracji. Publiczność zobaczyła "Nikt nie wola", "Milczenie" i "Upał".

Teatr, telewizja, film... Trzy oblicza reżyserskiego wizerunku tego niezwykłego artysty i człowieka. Które z nich jest najważniejsze? Które najbardziej znaczące?

Nie, nie. Na te pytania nie odważę się odpowiedzieć, nie tylko dlatego, że chorzowski przegląd nie mógł w tym pomóc. Nie mógł, bo przecież musiałby trwać kilka tygodni, może nawet miesięcy, a nie dni. Ten dorobek jest trudny do ogarnięcia (na pewno wiedzą coś o tym krytyk teatralny Elżbieta Baniewicz - autorka monografii o Kutzu czy Jan F. Lewandowski, który niedawno wydał filmologiczną książkę o wybranych dziełach autora "Soli ziemi czarnej"). Jednoznaczna odpowiedź musiałaby zatem być więcej niż ryzykowna, nawet gdyby ją zawrzeć w jakimś potężnym eseju. Jak bowiem zestawić na jednej szali ponad 20 widowisk telewizyjnych, mniej więcej tyle samo filmów fabularnych zrobionych z myślą o kinie (nie liczę wieloodcinkowej telewizyjnej "Sławy i chwały"), no i - też mniej więcej - podobną liczbę spektakli teatralnych, najczęściej dużych i wieloobsadowych? Jest wszak jeszcze jeden, najistotniejszy powód, dla którego nie warto spekulować na temat tego, co w Kutzu i z Kutza jest najcenniejsze: teatr, telewizja czy film? Jego trzeba widzieć w całości (zespalając w jedno również jego twórczość publicystyczno-eseistyczną, no i publiczną, polityczną). Nie da się Kutza podzielić. Jeśli w Chorzowie to zrobiono, to tylko ze względów "praktycznych" i "organizacyjnych". Tutaj zatem tylko garść refleksji.

Tu telewizyjne "Opowieści Hollywoodu" przypomniały, jak wiele Kutzowi zawdzięczają aktorzy. Nawet ci najlepsi w kraju, najbardziej samodzielni, najwszechstronniejsi. Nawet tacy jak Janusz Gajos. Przecież rola Ódóna von Horvatha w sztuce Hamptona stanowiła bodaj najgłębszy przełom w jego zawodowej karierze. Wyprowadziła go w zupełnie nowe przestrzenie teatralne. Dokładnie od tego momentu, od roku 1986, wiemy, że Gajos to aktor, którego twórcze możliwości właściwie są nieograniczone (inna rzecz, że sam spektakl otworzył nowy rozdział w dziejach Teatru TV).

Krakowskie "Damy i huzary" też coś udowodniły. Choćby to, że z Jerzego Treli, który po swych wspaniałych rolach u Swinarskiego nigdy już nie przestanie być kojarzony z literaturą romantyczną, można zrobić aktora komediowego. Kto nie wierzy, niech żałuje, że nie widział go w roli Majora.

Warszawska "Śmierć komiwojażera" zaś przypomniała, że Arthur Miller napisał sztukę genialną. Niby o tym wiemy od kilkudziesięciu lat, ale kto w Polsce w ostatnich czasie z takim powodzeniem, jak w tym przypadku, sięgał po ten typ literatury? Kto w czasach triumfu różnego rodzaju brutalistów nie przestraszył się realistycznego sztafażu, bez którego tutaj nie można się obyć? W tym spektaklu Andrzej Dudziński zadebiutował w teatrze. I z miejsca zrobił świetną scenografię. Czy gdyby pracował z kimś innym, byłoby to i możliwe?

A co udowodniły publiczki ne spotkania z Kutzem? Wiele by o tym mówić. Poprzestańmy na jednym: jest nie do zdarcia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji