Wszystko śmiechu warte...
I oto zobaczyliśmy komedie, której źródłem jest inteligentna, choć bezlitosna satyra. Ostrze jej wycelowane jest w dwu kierunkach. Jest to bowiem z jednej strony wykpiwanie pseudopatriotyzmu, tromtadracji, gubienia teraźniejszości we wspomnieniach tego, co minęło, a z drugiej - ośmieszanie snobizmu, nakazującego zachwycać się choćby każdą młodzieżowa bzdurą, będącą rzekomo ultranowoczesnościa. W imię tych założeń powstały dwie znakomite sceny sztuki: zabawa we wspomnienia oraz odśpiewanie przez Dziewczynę w rytmie jazzowym tekstu z encyklopedii Brockhausa o filozofie Heglu, w "aranżacji" długowłosego jej towarzysza. Jest tak trafnych satyrycznie scen jeszcze więcej i w pierwszej części sztuki, która rozgrywa się we Włoszech, dokąd zabłąkali się polscy partyzanci. Być może znajdą się widzowie skłonni do pojmowaniu komedii Różewicza jako "szarganie świętości". Ale będzie to pogląd jak najbardziej niesłuszny. Nie ma bowiem w owej satyrze nic uwłaczającego. Przeciwnie, nawet okruchy tak bardzo polskich cytat naszych poetów, czy powiedzonek, zarówno jak fragmenty starych melodii, mimo ze podane ironicznie, atakują widza swym liryzmem. Nie darmo Różewicz jest poetą. Podobnie przezabawna scena zabawy we wspomnienia nie ujmuje zasług tym,którzy w tych walkach naprawdę uczestniczyli. Sam autor zresztą oświadczył, co zanotowano w programie: "Autor szanuje zasługi polskich kombatantów bez względu na to na jakim froncie walczyli, ale zdaje sobie sprawę, że są między nimi różni ludzie".
Utwór jest raczej błahy, nie ma pretensji do wielkiej dramaturgii, śmiech wywołuje przeważnie na podstawie komizmu słownego a nie sytuacyjnego. Na podkreślenie zasługuje autentyczny włoski koloryt pierwszej części utworu. Uwydatniła go zresztą znakomicie pomysłowa scenografia Jana Kosińskiego, któremu za jego świetne pomysły (choćby wirujące koła jako tło przy jedzeniu makaronu) należy się wyjątkowa pochwała. Aktorzy w reżyserii Witolda Skarucha poruszali się ze swobodą w swych paradoksalnych rolach.
W pierwszej "włoskiej" części bardzo swobodna i pełna wdzięku była Barbara Horawianka w roli partyzantki Wandy, tęskniącej za ojczyzną, bardzo zabawna Janina Traczykówna, jej włoska uczennica, śmiesznie kalecząca jeżyk polski. Groteskę pokazała nam budząca wybuchy śmiechu na widowni Helena Gruszecka jako gospodyni Marinella, Wojciech Pokora mógłby znakomicie uchodzić za autentycznego Włocha, zarówno wyglądem, jak zachowaniem. W drugiej części świetnie podpatrzonym Pułkownikiem był Mieczysław Milecki, wspominali każdy na inny sposób: Jarosław Skulski, Jarema Stepowski, Stefan Sródka, Janusz Paluszkiewicz, Zygmunt Kęstowicz, Karolina Borhardt (zabawna recytacja wyuczonej przed laty lekcji o częściach karabinu). Długolokim Chłopcem był Jędrzej Kozak, a jego rówieśnica wykonującą piosenki Bożena Małczyńska, wypożyczona z "Hybryd". Wreszcie, cudzoziemca, oglądającego to widowisko grał Feliks Chmurkowski oprowadzany przez Olgierda Jacewicza (Przewodnika).