Żart o polskich sprawach
"SPAGHETTI I MIECZ" Tadeusza Różewicza to sztuka bardzo wątła. Po prostu żart poetycki, zabawny ale z głębszą myślą. Coś co by można zaliczyć do "realistycznego teatru poetyckiego" - jak sam autor nazwał swoją twórczość dramatyczną. Coś bardzo fragmentarycznego, szkicowego, rządzącego się poetyką nie dramatu ale wiersza - wiersza Różewicza. Ten żart wytrzymał próbę sceny - małej sceny Teatru Dramatycznego. Stało się tak dzięki zmianom, jakim uległa sztuka Różewicza w przedstawieniu w porównaniu z tekstem drukowanym w "Dialogu"!. Przestawiono kolejność aktów (to dowód jak bardzo luźną budowę mają "Spaghetti i miecz"), dodano trochę tekstu, pieśni, nie obyło się bez chocholego tańca z "Wesela"... Nie wiem w jakiej mierze jest to skutek poprawek samego autora, a w jakiej - dzieło reżysera, Witolda Skarucha. W każdym razie reżyser dobrze przysłużył się sztuce, wydobył z niej chyba maksimum teatralności. Nie powstała z tego wielka sztuka, ale rzecz z kabaretu literackiego, czy scenka eksperymentalnej. Jakby collage pop-artowski, w który naklejono rożne autentyczne elementy i instrukcje dla pracowników "Orbisu", cytaty z literatury, hasła i slogany, utarte schematy słowne, "Dziś do ciebie przyjść nie mogę", parodie Młynarskiego i Niemena i prawdziwa amatorska piosenkarka z "Hybryd" (Bożena Małczyńska).
To różnorodne pomieszanie materii ma jednak. określony sens. Służy głównej myśli utworu. Mamy w nim dwa akty: jeden dzieje się we Włoszech wśród emigracji polskiej, drugi w Polsce. To dwie wariacje na ten sam temat - bardzo polski temat. Zapatrzenie się w przeszłość, udrapowanie jej w szaty romantyczne, śmiertelna powaga patriotyczna, wojskowa tromtadracja, martyrologia i czasy pogardy absurdalnie uwieńczone nimbem wzniosłej legendy,i nieustanne wspominanie - zwłaszcza szabelki i miecza. Ale obok tego miecza są jeszcze... spaghetti. We Włoszech - dosłownie spaghetti, jedzenie,codzienność życia, szafy grające zamiast skowronków, komiksy zamiast wierszy o Emilii Plater, cała współczesna cywilizacja z kulturą i bez kultury. U nas zaś - nowe fabryki, awans społeczny, przemiany socjalne. W komedii Różewicza nowe życie ściera się z jałowym wspominaniem bohaterskiej przeszłości. Z ludzi opadają maski, śmieszne maski, śmiejemy się z nich, śmiejemy się z siebie. A czasem robi się nam smutno. A jeżeliby ktoś w tym wszystkim chciał się dopatrzeć szargania świętości kombatanckich, to byłby tylko dowód, że Tadeusz Różewicz, sam b. kombatant i b. partyzant pisząc tę komedię tym większą miał rację i dobrze trafił w nasze słabości. Szkoda tylko, że jej nie napisał lepiej. Wspominałem już o zasługach reżysera. Dzieli je z nim Jan Kosiński, którego dekoracje bardzo oszczędnymi elementami znakomicie informowały widza o miejscu akcji, a tło pokrętnej ślimacznicy dawało ruchome efekty op-artowskie. Przedstawienie było też dobrze zagrane przez aktorów. Z dużej listy wymieńmy tu: Barbarę Horawiankę jako godną dziewicę-Polkę Wandę (co nie chciała Niemca), Janinę Traczykównę, zabawną włoską dziewczynę, Wojciecha Pokorę (kapitalny Włoch Garofano), Mieczysława Mileckiego (pyszny Polonus, pułkownik emigracyjny), Jarosława Skulskiego (b. pułkownik krajowy), Janusza Paluszkiewicza (sierźant-strażnik), Jaremę Stępowskiego (kapral-wojewoda), Feliksa Chmurkowskiego (cudzoziemiec) itd.