Artykuły

Kordian coraz starszy

Na grze trzech Kordianów - reprezentujących w istocie całość naszych polskich wyobrażeń o Ojczyźnie i Wolności - narodowej, ale i własnej - wznosi się gmach przedstawienia Englerta - pisze ADL w Kurierze Szczecińskim.

Ukoronowaniem obchodów 250-lecia teatru publicznego w Polsce była premiera "Kordiana" w Teatrze Narodowym. Przedstawienie w reżyserii Jana Englerta - dyrektora narodowej sceny - miało w zasadzie dwie premierowe odsłony: 19 i 20 listopada. Pierwszą - bardziej oficjalną - z udziałem władz państwa (w tym prezydetna Andrzeja Dudy) i drugą - można by rzec: bardziej środowiskową, adresowaną do świata kultury.

Obie można uznać za sukces, choć wygląda na to, że właśnie druga - długo fetowana owacją na stojąco, do której wyszedł również autor inscenizacji - była tym ostatecznym spełnieniem oczekiwań realizatorów i publiczności. Jakkolwiek by z tej perspektywy rzecz oceniać, można rzec śmiało, że "Kordian" Englerta efektownie i mądrze wpisał się w jubileuszową rocznicę. Z jednej strony nawiązując do najpiękniejszej tradycji teatralnej tego dramatu, z drugiej czyniąc zeń aktualny głos na temat naszych historycznych, a i bardzo współczesnych polskich doświadczeń.

"Kordian" w Narodowym był po wojnie grany czterokrotnie (przed wojną tylko... raz, w roku 1930). W 1956 r. wystawił go Erwin Axer, a przedstawienie - utrzymane w klimacie zbliżającego się Października - przeszło do historii dzięki wybitnym rolom aktorskim: Jana Kurnakowicza (Wielki Książę), a zwłaszcza Jana Łomnickiego. Jego Kordian - romantyczny i gorzko zbuntowany przeciw oportunizmowi rodaków - to dziś nie tylko wspaniała teatralna legenda, ale i swego rodzaju miernik jakości - i skali emocji - dla wszystkich późniejszych odtwórców tej roli. W 1965 i 1967 r. inscenizował sztukę Kazimierz Dejmek. W pierwszej głównego bohatera grał u niego - znakomicie - Ignacy Gogolewski. Było więc coś z symbolu w pojawieniu się Gogolewskiego - w niewielkiej, ale sugestywnej roli - w "Kordianie" roku 2015; zwłaszcza iż udział nestora polskiej sceny w tym spektaklu ograniczył się do tych dwóch wieczorów (19 i 20 bm. właśnie). "Kordian" Adama Hanuszkiewicza z roku 1970 - z Andrzejem Nardellim w roli głównej - zapamiętany został z kolei przede wszystkim ze względu na swą nowoczesną formę (słynna drabina jako... szczyt Mont Blanc) oraz próbę porozumienia z nową, młodą widownią narodowej sceny.

Jan Englert dwukrotnie mierzył się z "Kordianem". Najpierw w 1987 roku w Teatrze Polskim w Warszawie, ale w pamięci widzów pozostało wielkie telewizyjne widowisko w jego reżyserii - grane w plenerach, również w miejscach związanych historycznie z akcją dramatu - z Michałem Żebrowskim w roli tytułowej (1994 r.). Ale dyrektor Narodowego - który - jak przyznaje, zawsze sam chciał zagrać Kordiana - wciąż czuł silny związek z opowieścią o "spisku podchorążych", stąd też wybór tej sztuki Słowackiego na zwieńczenie jubileuszu, a i pewnego rodzaju podsumowanie własnej artystycznej drogi.

Toteż jego "Kordian" w Narodowym ma właśnie sporo cech takiej summy. Nie bez kozery rolę tytułową gra w nim... trzech aktorów. Kamil Mrożek jest najmłodszym z nich - romantykiem bezkompromisowym, mającym na ustach Polskę i wierzącym w jej zmartwychwstanie, Marcin Hycnar to Kordian bliski mu wiekiem, ale rozczarowany już i wątpiący (obaj podobnie i tradycyjnie dla tej roli ucharakteryzowani - w białych romantycznych "koszulach Słowackiego" z szerokim otwartym kołnierzem). Natomiast Jerzy Radziwiłowicz - wybitna rola tego artysty! - to Kordian "po wszystkim". Gorzki, ale nie rozdzierający szat. Patrzący na wszystko z oddalenia, ze smutkiem oraz cichą ironią, więc i bez szczególnej nadziei, lecz - mimo wszystko - z iskierką wiary w oku. Na grze tych trzech Kordianów - reprezentujących w istocie całość naszych polskich wyobrażeń o Ojczyźnie i Wolności - narodowej, ale i własnej - wznosi się gmach przedstawienia Englerta.

Piszę tu górnie - acz nie bez przyczyny - gmach, bo choć tekst sztuki został okrojony i niejako ułożony na nowo przez Englerta (spektakl trwa dwie godziny z kwadransem, bez przerwy) to dźwiga na sobie zarówno bogactwo i dramat naszego narodowego dyskursu, jak i bagaż dotychczasowych doświadczeń sceny z "Kordianem" i romantyzmem w ogóle. Nie bez kozery można w nim dostrzec cytaty ze słynnych inscenizacji Swinarskiego ("Wyzwolenie", "Dziady"), Dejmka czy Hanuszkiewicza ("Kordian" właśnie - z charakterystyczną drabiną Mont Blanc). Nie bez powodu też czas historyczny spektaklu - rok 1829 z perspektywą przegranego powstania 1830 r. - rzutuje w nim na dzieje Polski w ogóle. W zbiorowych efektownych scenach (bierze w nich udział około 70 aktorów!) widzimy więc symboliczne kostiumy i figury polskich zrywów (łącznie z ich karykaturą: człowieczek z teczką i skrzydłami husarza) i słyszymy narodowych "mówców": Piłsudskiego, Starzyńskiego, Wałęsę, Gomułkę...

Spór o duszę Kordiana między Archaniołem (Danuta Stenka) a Szatanem (Mariusz Bonaszewski - drugi obok Radziwiłowicza wybitny akcent aktorski spektaklu) jest tu w istocie sporem o Polskę, a raczej o to, jaką w niej rolę znajdziemy dla siebie. Czy będziemy - jak kusi Szatan - Jankiem, który zrobił karierę, bo "psom szył buty", czy zesłańcem Kazimierzem - o którym opowieść snuje Archanioł - co gotów był dla ideałów oddać życie. Można by ów spór uznać za przesadnie tu eksponowany i mało adekwatny do naszej współczesności, w której patriotyzm bywa tromtadracją i manipulowanym politycznie hasłem, gdyby nie dystans do niego Kordiana "po przejściach". Dystans zrodzony z doświadczenia, które zna cenę płomiennych zapałów młodości, i rozumie grę Historii, w jakiej człowiek bywa tylko pionkiem. Choć nie wyklucza wierności ideałom i niesie w sobie tęsknotę za ich spełnieniem.

Jerzy Radziwiłowicz w roli Starego Kordiana ma oblicze znużonego bohatera, czującego ciężar porażki, pogodzonego z przeszłością, na którą spogląda, skrywając uśmiech dobrotliwej drwiny, ale też wciąż widzącego w niej czystość zamiarów i szlachetność marzeń. Jan Englert, który czyni go obserwatorem scenicznych wypadków - w których spisek podchorążych i nieudany zamach na cara to tylko element walki o sprawiedliwość dla Polski i świata - daje mu przez to prawo do szerokiej wizji, do ponownego czynienia rachunków z życia własnego i rodaków. Ale mimo ich gorzkiej sumy- zostawia puetnę w zawieszeniu.

Oto Stary Kordian, Szatan i Archanioł - po obejrzeniu narodowego variete (lampki wokół sceny migają niczym w rewii) raz jeszcze powtarzają kwestie z młodzieńczej sceny wzlotu Kordiana na Mont Blanc. Mówi Archanioł: - "Siadaj w mgłę... niosęć!". - A Szatan - nie mniej znużony niż Stary Kordian - choć raz jeszcze puszczający w ruch machinę dziejów: - "Oto Polska - działaj teraz...". - Po tej kwestii nie ma jednak okrzyku Kordiana: - "Polacy!". Jest cisza, w której możemy - powinniśmy - usłyszeć siebie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji