Artykuły

Męczeństwo z przymiarką

Już nawet Ireneusz Iredyński zabrał się do moralistyki. Zresztą, wszyscy to robią. Nie ma w tym nic dziwnego, jeśli się zważy, że potrzeby naszego społe­czeństwa w tej dziedzinie są ogrom­ne.

Bezideowość, bezcelowość, nuda - oto powszechne przejawy zła, drążącego pewną liczbę ludzi z różnych warstw i środowisk. Do tego jeszcze wódka i rozwiązłość obyczajów; te współczesne małżeństwa, te współ­czesne dziewczyny i współcześni chłopcy... Jeden wielki skandal.

Ireneusz Iredyński w swojej sztu­ce "Męczeństwo z przymiarką" (de­biut teatralny młodego poety) poka­zał duży fragment prawdy o życiu takiego właśnie współczesnego - bezsensownego, beznadziejnego - małżeństwa. On plastyk-scenograf, ona pisarka, czy dziennikarka. Tro­chę piją, trochę pracują, słuchają patefonu, trochę czytają gazety. Ona ma kochanka, on "podrywa" dziewczynki w barze. Opowiadają sobie te przeżycia po to, żeby się prze­konać, że wszystko ich nudzi jeszcze bardziej, niż oni nudzą się ze sobą.

Cóż robić z takimi ludźmi? Cze­góż chcieć od nich? Iredyński nie szczędzi im słów krytycznych. Pokazuje pustkę ich życia, bezsens ta­kiej wegetacji. Pokazuje zamknięte kółko, w którym drepczą, nie chcąc i nie potrafiąc wyjść na zewnątrz, gdzie - być może - jest lepiej, ina­czej. Oni jednak drepczą dokoła, wcale nie zbuntowani przeciwko swojemu losowi, wcale nie zmart­wieni, a przeciwnie: wesoło pogo­dzeni ze sobą, masochistycznie uśmiechnięci. Piotr i Anna (Jerzy Du­szyński i Hanna Skarżanka) ani razu na scenie nie podnoszą na siebie głosu, choć się drażnią wzajemnie, choć się kłócą i nawet - na krót­ko - rozchodzą. Ta cisza, bezwład i maleńka Schadenfreude, panujące na scenie, to oczywiście wymowny chwyt, oddający bardzo prawdziwie atmosferę takiego środowiska. Ire­dyński prawie pozbawił swoją sztukę akcji w sensie fabularnym: mało tam się dzieje, występują tylko cztery osoby, sytuacje powtarzają się jak re­fren. Dzięki takiemu biegowi rzeczy autor nie musiał wygłaszać morału. Po prostu zademonstrował, że takie życie nie prowadzi do niczego. Jako moralista obrzydził nam pewien rodzaj błędów moralnych, pewien zły model życia. Ale ten sposób krytyki jest ograniczony. Wolałbym, żeby sztuka na ten temat była bardziej agresywna, bardziej dynamiczna, a przede wszystkim głębsza. Wolał­bym, żeby Iredyński wykroczył poza wierny obraz świata swoich bohaterów i przedstawił ich w takiej sytu­acji, kiedy muszą działać, wybierać - wolałbym, żeby ich zdyskredytował przez porównanie ze światem innych możliwości, a nie tylko przez przed­stawienie ich nudnego i nędznego życia.

Porucznik Bogdan - znajomy Pio­tra z baru - smutny alkoholik, re­likt dawno minionych czasów, kiedy to chłopcy w wysokich butach byli królami życia - ta postać jedyna wnosi na scenę coś więcej ponad przeciętność. Jego obecność na sce­nie stwarza szansę metafory; oto człowiek, który czegoś w życiu pró­bował dokonać, który się angażował - i oto dno, które osiągnął. To wy­mowne porównanie, poparte doświad­czeniem historycznym widza, wiele mówi. Porucznik Bogdan i jego dno - to produkt wojny, okupacji, pow­stania. Piotr, Anna, ich dno - to produkt stabilizacji. Wszystkie te trzy postacie należą do obrazka obycza­jowego naszej epoki. Ale po co Iredyński miesza do tego kwestię, czy Anna sypała przed Niemcami, czy nie - skora nie potrafi jej przeprowadzić i zakończyć? To już jest sprawa nie do obrazka obyczajowe­go, a do dramatu, który tym razem nie został napisany.

Pomimo kilku rzeczy zbytecznych i wielu spraw, których w sztuce zabra­kło - przedstawienie jest ciekawe. Ogromna to zasługa reżysera, Jana Bratkowskiego. Na jego konto należy zapisać wiele zasług, które najczę­ściej przypisuje się autorowi. Oto wydaje mi się, że Bratkowski od­krył w sztuce Iredyńskiego możliwoś­ci ożywienia pustego niekiedy tekstu dobrą sytuacją, odpowiednią atmo­sferą, właściwym gestem. Owa at­mosfera pogody i wzajemnej życz­liwości na dnie upadku - najbar­dziej w całym przedstawieniu zjad­liwa, krytyczna i satyryczna - to dzieło właśnie reżysera. Dobra ob­sada pomogła mu w tym wiele. Han­na Skarżanka miała doskonałą scenę rozmowy z Ewą Radzikowską (Mar­ta). Jan Matyjaszkiewicz jako były akowski porucznik Bogdan odniósł wielki sukces. Ta rola, zresztą naj­lepiej w sztuce napisana, w jego wykonaniu jest kreacją wprost genial­ną, fenomenalnie trafną. Jerzy Du­szyński jako Piotr - może niezbyt sprawnie, ale w każdym razie jasno - pokazał sylwetkę bezwolnego, świadomie poddanego bezsensowi swego życia kabotyna.

W sumie przedstawienie trzeba uz­nać za udaną, choć bardzo jeszcze ograniczoną i niepełną próbę spot­kania ze współczesną problematyką obyczajową.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji