Artykuły

Adam Woronowicz: Aktor kameleon

- Mam świadomość, że wielu młodych aktorów jest w trudnej sytuacji. Nie mamy rozbudowanego przemysłu filmowego, więc nikt na nich nie czeka. Zwłaszcza że do szkół teatralnych przyjmuje się głównie pięknych, podobnych do siebie - mówi Adam Woronowicz, aktor TR Warszawa.

Adam Woronowicz jest jak kolor biały - można na nim namalować wszystko.

Ma prawie 42 lata, pochodzi z Białegostoku. Dorastał na blokowisku. Jako dziecko był niesamowicie ruchliwy i prawie nic nie jadł. Trafił nawet do szeptuchy, która próbowała zdjąć z niego urok niejadka. W liceum zaczął, zachęcony przez nauczycielkę polskiego, chadzać do teatru. I tak się to zaczęło.

Do warszawskiej Akademii Teatralnej dostał się za pierwszym razem. W akademiku mieszkał w jednym pokoju z Marcinem Dorocińskim (grają razem w "Pakcie", wcześniej - w "Rewersie"). Z przeciętności zrobił atut. Do roli potrafi się zmienić nie do poznania.

Tuż po studiach dostał etat w Teatrze Rozmaitości. U Piotra Cieplaka zagrał w trzech spektaklach. Później był Teatr Powszechny, teraz TR (dawny Teatr Rozmaitości) Grzegorza Jarzyny. Woronowicz podkreśla, że chociaż świat filmu bardzo go wciąga, to teatr pozostaje dla niego najważniejszy. Zaprasza teraz na spektakle "Ewelina płacze" (TR) oraz "Depresja komika" (Teatr Polonia).

Jego filmowa kariera nabrała rozpędu w 2009 r., gdy zagrał komicznego absztyfikanta w "Rewersie" oraz tytułową rolę w filmie "Popiełuszko. Wolność jest w nas". Udowodnił, jak bardzo potrafi się zmieniać, gdy przeraził widzów kreacją gangstera "Grubego" w znakomicie przyjętym "Chrzcie" Marcina Wrony (2010 r.). Zdobył za tę rolę Złotego Orła dla najlepszego aktora drugoplanowego.

Stworzył zabawny duet z Robertem Więckiewiczem w "Baby są jakieś inne" Marka Koterskiego (2011 r.). W 2014 r. pojawił się jako bardzo ważny, chociaż epizodyczny bohater w "Pod Mocnym Aniołem" Smarzowskiego. Bawił do łez jako reżyser filmowy w ekranizacji spektaklu "Między nami dobrze jest" Jarzyny (dramat Doroty Masłowskiej). Dał się też zapamiętać mocnym epizodem w głośnym "Fotografie" Waldemara Krzystka.

Rok 2015 należy do Adama Woronowicza. W "Demonie" zmarłego niedawno Marcina Wrony zagrał lekarza alkoholika. W "Czerwonym Pająku" Marcina Koszałki (premiera 27.11) gra seryjnego mordercę zarażającego swoją "pasją" młodego chłopaka.

W serialach pojawia się rzadko. W "Pakcie" jest politykiem uwikłanym w skandal. Dotąd jego najważniejszą rolą był pułkownik UB w "Czasie honoru".

Za chwilę w spektaklu "Ewelina płacze" zagrasz dziewczynę, która gra... Adama Woronowicza. Tekst sztuki jest podobno zbudowany z prawdziwych wypowiedzi.

- Autorka spektaklu Anna Karasińska napisała świetny tekst. Punktem wyjścia rzeczywiście były rozmowy z młodymi osobami, które marzą o aktorstwie. Dostały zadanie: wyobrazić sobie, co by było, gdyby miały zastąpić któregoś z aktorów z TR. Potem była seria rozmów z nami. Nie opowiadaliśmy o sobie, raczej analizowaliśmy to, co Ania przeczytała o nas w internecie albo usłyszała. W warstwie zewnętrznej jest to zabawna sztuka, ale wewnątrz się gotuje. Nazywam "Ewelinę" górnolotnie polskim "Birdmanem". Opowiada o zmaganiu się aktora ze swoją przeszłością, teraźniejszością i przyszłością. Z przyklejoną etykietą. O jednym mówią, że odcina kupony, o innym - że wciąż poszukuje... W świadomości ludzi jesteśmy tym, co o nas napiszą lub powiedzą. Jedna recenzja nas zniszczy, druga podniesie. Zawsze będziemy oceniani przez pryzmat poprzednich ról. Nie mamy na to wpływu. Nasz zawód jest nieustannie poddawany ocenie.

A te oceny są zwykle bardzo powierzchowne. "Ten łysy", "Popiełuszko"...

- Bo czasy, w których żyjemy, są powierzchowne. Ludzie nie zadają sobie trudu głębszej analizy. Człowiek porusza się w morzu informacji i porządkuje je hasłami. Takimi łatkami, które przypina danej osobie. Nie ukrywam, że mnie i wielu innych artystów bardzo to boli.

Mimo tylu lat w tym zawodzie?

- Zawód aktora generalnie boli.

Zwłaszcza że w internecie można teraz wszystko napisać. Czytasz i boli bardziej?

- Technologia postępuje i świat wirtualny będzie coraz bardziej dominował. Ale nie jestem demonem internetu. W wolnych chwilach wolę poczytać książkę albo obejrzeć film, rozwijać zainteresowania. Nie mam Facebooka [istnieje tylko nieoficjalny fanpage] ani Twittera. Nie wierzę w wirtualnych przyjaciół ani wielbicieli. Wyczuwam w tym wielką ściemę. To strata czasu - te wszystkie rozmowy na czacie, te zbędne informacje. Portale społecznościowe są narzędziem inwigilacji, zabierają tajemnicę. Więc nie istnieję w sieci, nie można mnie lajkować. To świadomy wybór. Nie czytam komentarzy ani sam nie komentuję. Odbieram i wysyłam maile. To mi wystarcza. Nie cierpię ani na nadmiar popularności, ani na jej brak.

Na portalach ludzie się kreują. Ty też. Na tym polega twój zawód.

- Tak, ale w internecie zachodzi sztuczna kreacja, za którą nic nie stoi. Można być wielką gwiazdą sieci i nic nie potrafić. Zdobywać popularność bywaniem na imprezach i fotkami w portalach. Oczywiście wielu artystom internet się przydaje w początkowej fazie pracy - pomaga zwrócić na siebie uwagę.

Aktorstwo to m.in. zwracanie na siebie uwagi i ustawianie się w błysku fleszy. Ciebie to nie kręci. Co w takim razie?

- Zawód sam w sobie. Praca nad nowymi filmami, spektaklami, słuchowiskami. Spotkania z młodymi twórcami. Jestem otwarty na nowe wyzwania i ciągle kocham pracę. Przy tym wszystkim angażowanie się w jakieś imprezy i pozowanie na ściankach byłoby obłędem. Nie mam czasu na bywanie.

Sprawiasz wrażenie skromnego człowieka. Masz przy tym mało charakterystyczny typ urody. To pomaga w pracy czy przeciwnie?

- To jak z kolorem białym. Można na nim namalować mnóstwo rzeczy. Często i chętnie przechodzę dzięki temu transformacje, co mnie bardzo cieszy. Nie cierpię monotonii, nie mógłbym grać w tasiemcowym serialu. Przy moim wrodzonym ADHD nie dałbym rady.

Wróżono ci, że będziesz już zawsze utożsamiany z rolą księdza Popiełuszki. Tak się nie stało, pewnie dzięki tym transformacjom.

- Zupełnie nie jestem utożsamiany z tą rolą. Gram ostatnio zupełnie inny repertuar. Ale ten film pomaga do dzisiaj w identyfikacji mojej osoby.

W tasiemcach nie grasz, jednak w miniserialu "Pakt" zagrałeś. Twój bohater Skalski jest politykiem, który zdradza żonę. To jego podstawowy problem?

- Ma romans, który zostanie wykorzystany medialnie. Będzie się w tym skandalu próbował odnaleźć i podjąć pewne decyzje. Jest w trudnym momencie. Usiłuje zapewnić Polsce bezpieczeństwo energetyczne, podpisuje kontrakt z Norwegią, ale na jego drodze piętrzą się problemy. Skalski orientuje się, że ma do czynienia z jakimś lobby, które nie chce dopuścić do podpisania kontraktu. A jego prywatne życie może zaszkodzić funkcji, którą pełni. Jest uczciwy, nieskorumpowany. Popełnia błędy, ale to dobry człowiek. Nie nadużywa władzy.

To serial oparty na norweskim formacie.

- Polityka wszędzie jest polityką. Oczywiście, wszystkie wydarzenia są fikcyjne, ale akcja dzieje się w Polsce, w naszych realiach. To jest taki fajny thriller polityczny.

Stworzony dla rozrywki?

- Filmy i seriale tworzy się głównie dla rozrywki. Mądry człowiek we wszystkim zobaczy coś ciekawego i głębszego. "Pakt" powstał głównie po to, żeby się go ludziom fajnie oglądało i żeby czekali na kolejny odcinek. To naprawdę solidnie zrealizowana produkcja i mam nadzieję na kolejne serie.

Więc jednak pociągają cię seriale?

- Bardziej mnie pociąga film. Ale chciałbym zagrać w serialu na miarę "Detektywa" czy "House of Cards". Seriale amerykańskie są ostatnio znacznie ciekawsze niż filmy. Zaczęło się chyba od strajku scenarzystów, którzy w pewnym momencie zwinęli manatki i przenieśli się do telewizji. A razem z nimi najwięksi aktorzy, tworzący w produkcjach telewizyjnych prawdziwe kreacje.

Dlaczego polskim serialom tak daleko do poziomu zagranicznych? Producenci boją się kogoś urazić?

- Dokładnie tak jest. Podobają mi się na przykład "Dziewczyny ze Lwowa", nie dziwię się, że cieszą się powodzeniem. Ale wyobraźmy sobie ten serial zrobiony po amerykańsku, śmielej! Dziewczyny nie pracowałyby u miłego pana uczącego ich gry na skrzypcach... Działoby się! To mógłby być mocny serial o prawdziwej sytuacji emigrantów w Polsce. A Polacy coś o emigracji wiedzą, sami dużo wyjeżdżają, bo są waleczni. Tutaj na umowie śmieciowej są dla państwa tylko numerem PESEL.

Ale tobie się udało tutaj!

- Śmiejesz się! Bo dobrze wiesz, że stoi za tym dużo przypadku i szczęścia. Ale mam świadomość, że wielu młodych aktorów jest w trudnej sytuacji. Nie mamy rozbudowanego przemysłu filmowego, więc nikt na nich nie czeka. Zwłaszcza że do szkół teatralnych przyjmuje się głównie pięknych, podobnych do siebie. A najwięcej grają aktorzy charakterystyczni, to ich się zapamiętuje.

Twoja rola w "Czerwonym Pająku" jest bardzo charakterystyczna? To polski Hannibal Lecter?

- To nie jest dobre porównanie. To zupełnie inna historia. "Czerwony Pająk" jest próbą zmierzenia się z niezwykle trudnym gatunkiem dreszczowca. I, jak napisano w jednej z zagranicznych recenzji, bardzo świeżym spojrzeniem na thriller. A w nim łatwo o niezamierzoną śmieszność. Nasz film niczego nie naśladuje. Mierzy się z polską, niezwykle mroczną i trudną historią seryjnych morderców. Myślę, że Marcin Koszałka stworzył coś naprawdę ciekawego, nietuzinkowego. Ten film intryguje, nie daje prostych odpowiedzi. Zapewne podzieli widzów.

Twój bohater miał głównie przerażać czy raczej dać pogłębiony obraz psychopatycznego zabójcy?

- Staraliśmy się sporządzić podręcznikowy portret psychologiczny seryjnego mordercy. To jest taki człowiek nikt. Na ulicy nie wzbudza podejrzeń. Seryjni mordercy mają rodziny, na co dzień normalnie funkcjonują. Potrafią być wzorowymi pracownikami i ojcami. Są przy tym niezwykle inteligentni, bezbłędnie typują ofiarę. Mają niesamowity instynkt. Dlatego tak trudno ich namierzyć. Mój bohater morduje ludzi w niezwykle brutalny sposób, bo jest od zabijania uzależniony jak od narkotyku. Oglądałem wiele wywiadów z seryjnymi mordercami. Oni często nie potrafią uzasadnić swoich czynów. Nie chciałbym się spotkać z kimś takim twarzą w twarz.

Praca nad tą rolą to była dość mroczna podróż?

- Przeczytałem dwie dostępne dla wąskiego grona książki, które mnie mocno przeraziły. Spotkałem się z profesorem Józefem Krzysztofem Gierowskim, kierownikiem Katedry Psychiatrii Uniwersytetu Jagiellońskiego. Na początku lat 90. był jedną z czterech osób uczonych przez FBI profilowania seryjnych morderców. To jest straszny świat.

"Demon" budzi sprzeczne emocje. Jest momentami straszny, a momentami śmieszny. Takie było założenie?

- Marcin Wrona chciał te dwie rzeczy zderzyć. Pokazać, że z jednej strony ludzie nie wierzą w świat duchów, które wydają im się śmieszne, banalne. A z drugiej - tęsknią za metafizyką, czują się wypaleni. Celowo też mieszał gatunki zabawne i straszne, co jest teraz dość modnym zabiegiem, zwłaszcza w USA. Znamy to np. z "American Horror Story", a dużo wcześniej ze "Lśnienia" Kubricka. "Demon" bardzo się podoba właśnie za oceanem. Nie każdy polski widz to jednak przyjmie.

Twój bohater, lekarz, to chyba najbardziej komiczna postać w tym filmie.

- Tragikomiczna. On nie znajduje w tym świecie nikogo, z kim mógłby porozmawiać. Między innymi dlatego pije. Jest też osobą dość enigmatyczną, tajemniczą, trochę nie z tego świata. Wie więcej, niż widz. Zdaje sobie sprawę, że mamy do czynienia nie z demonem, ale z dybukiem. Odróżnia język jidysz od niemieckiego. I w pewnym momencie znika. Nie wiem, może nie istniał naprawdę.

Czy praca nad "Demonem" wyglądała inaczej niż praca nad "Chrztem", w którym też zagrałeś ważną rolę?

- O co innego Marcinowi w tym filmie chodziło, praca musiała więc wyglądać trochę inaczej. Ale za każdym razem praca z Marcinem Wroną była niezwykle twórcza. Bardzo lubiłem grać w jego filmach, rozmawiać z nim. Wymieniać się doświadczeniami, fascynacjami. Podobnie myśleliśmy o wielu rzeczach.

"Ostrzegano" mnie przed naszą rozmową, że bardzo dużo żartujesz. A rozmawialiśmy całkiem poważnie.

- Ja lubię żartować, ale w wywiadzie raczej ciężko się wygłupiać i robić z siebie wariata. Posługuję się często ironią, ale jestem daleki od wyśmiewania wszystkiego. Przede wszystkim uczę się śmiać z siebie, dla własnego zdrowia.

***

Woronowicz w telewizji

"Pod mocnym aniołem" dramat

Sobota (28.11) 20:10 HBO

"Pakt" serial kryminalny

Niedziela (29.11) 20:10 HBO

"Fotograf" kryminał

Piątek (27.11) 00:00 Canal+, film powt. poniedz. (30.11) 01:10

Woronowicz w kinie...

"Czerwony pająk" od 27.11

Reż. Marcin Koszałka

"Demon"

Reż. Marcin Wrona

...I teatrze

"Ewelina płacze"

TR Warszawa

"Depresja komika"

Teatr Polonia

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji