Artykuły

Fredro zmroził publiczność

"Pan Geldhab" Aleksandra Fredry w reż. Janusza Cichockiego w Teatrze Polskim w Szczecinie. Pisze Ewa Podgajna w Gazecie Wyborczej - Szczecin.

"Pana Geldhaba" już na początku sezonu zapowiadano jako duże inscenizacyjne zaskoczenie - premiera udowadnia, że po trosze słusznie.

Bardzo dobrze sprzedają się bilety na "Pana Geldhaba" Aleksandra Fredry w Teatrze Polskim. Pan hrabia wzbudza w nas sentyment za światem dworków szlacheckich, który co prawda zamieszkują bohaterowie pełni wad, ale autor pobłażliwym humorem ich w końcu rozgrzesza.

Tylko interpretacja Janusza Cichockiego całkowicie rewiduje takie postrzeganie Fredry. Nic dziwnego, że publiczność na piątkowej przed-premierze siedziała na początku jak zamrożona.

Opowieść o Geldhabie (Adam Dzieciniak), dorobkiewiczu, który przez wydanie córki (Marta Uszko) za księcia (Jacek Piotrowski) chce się dostać do elity - reżyser przepuszcza przez pryzmat groteski (o co upominał się kiedyś Boy), w dekoracjach, rysunku postaci, sytuacji.

Oto pan Geldhab obnosi się swoim bogactwem, w domu wszystko jest na pokaz, więc scenograf wypełnia całą scenę monstrualną sofą, w jej oparciach pan domu przechowuje grilla i piwko. Nieźle ironiczna jest scena, kiedy z domu nuworysza gość kradnie książkę, bo to przy jego wyjściu włącza się "bramka". Alarm.

Dostaje się nawet zakochanemu w córce Geldhaba żołnierzowi napoleońskiemu Lubomirowi (Filip Cembala), który w lekturze Fredry wydaje się postacią najbardziej pozytywną. Tu zostaje ubrany w strój harcerzyka.

Najbardziej udał się Adamowi Dzieciniakowi Pan Geldhab, a Michałowi Janickiemu przyjaciel księcia - Lisiewicz. Postać tego drugiego wyprowadzona z nazwiska. Janicki gra w rudym garniturze, w koszulce z pyskiem lisa. Ucharakteryzowany, ale też poruszający się jak lis. Jakby ten lis w nim siedział.

Pan Geldhab obwieszonego złotem Adama Dzieciniaka, z cinkciarskim błyskiem w oku, albo w modnym obcisłym stroju na rower, jest chyba najbardziej na serio ze wszystkich bohaterów na scenie, ale to znaczy, że bardzo blisko nas.

Publiczność z czasem kupuje groteskową konwencję inscenizacji i zaczyna się nią bawić. Zwłaszcza że reżyser mnoży efekty i nie odpuści nawet, kiedy aktorzy na koniec kłaniają się publiczności - robią to tańcząc poloneza, wypożyczonego z "Pana Tadeusza" w reżyserii Wajdy.

Ale w tej "jeździe" przez Fredrę Janusz Cichocki jedną rzecz zgubił, fantastyczny język dramatopisarza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji