Artykuły

Piotr Głowacki: Zawrotna kariera nie zawróciła mu w głowie

- Mam przyjemność grania. I staram się uczyć od postaci różnych rzeczy. Jeśli przyjmiemy, że podstawą pracy aktora jest radość gry, to po pracy musiałbym z siebie zrzucić ciężar radości. A to przecież żaden ciężar, więc nie mam czego zrzucać - mówi aktor Piotr Głowacki.

Grzegorz Giedrys: Gdy się przegląda twoją filmografię i listę ról teatralnych, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że jesteś nieprawdopodobnie zajętym człowiekiem.

Piotr Głowacki: Rozmawiamy w trasie między Wrocławiem a Krakowem, więc chyba tak (śmiech). We Wrocławiu mam zdjęcia do serialu, a w Krakowie plan filmowy.

Cały czas jesteś w pracy. Dlaczego?

- W ten sposób odzywa się we mnie natura studenta. Aktor filmowy to zawód, którego można nauczyć się tylko w pracy, tylko stojąc przed kamerą. Po prostu muszę to robić jak najczęściej, żeby móc się dalej uczyć.

To może jest natura wiecznego studenta? Studiowałeś w końcu prawo w Toruniu i aktorstwo w Krakowie, Warszawie i w Olsztynie.

- Wychodzę z założenia, że tylko ludzie ciekawi świata posiądą wiedzę. Ciekawość daje mi energię życiową. Grzechem by było, gdybym nie używał darów, które dostałem.

Masz 35 lat, jesteś dojrzałym człowiekiem, więc pewnie ta ciekawość świata z wiekiem staje się coraz mniejsza.

- Jeszcze tego nie doświadczyłem. Myślę, że na różnych etapach życia dysponujesz różną wiedzą, twój organizm cały czas się zmienia. W inny sposób doświadczasz drogi między narodzinami a śmiercią jako pięciolatek, a w inny jako starzec. Twoja świadomość, znajdując się w innym punkcie, patrzy na rzeczy za każdym razem pod innym kątem. Raz patrzysz pod górę, gdy jesteś młodszy i świat wydaje się nieograniczony w swoich możliwościach. A któregoś dnia, słysząc urodzinowe "Sto lat", orientujesz się, że zaczyna się odliczanie w drugą stronę. Choćby z tego prostego powodu myślę, że człowiek może być ciekawy przez całe życie.

Jest pewna grupa aktorów, których życie na pierwszym planie zaczęło się po trzydziestce.

- Od aktora zależy tylko to, jak się przygotuje do roli, którą otrzyma. Wszystko inne jest propozycją, przychodzącą z zewnątrz. Więc jeśli ktoś postawi przede mną takie zadanie, to z chęcią się nim zaciekawię.

Czyli nawet do epizodów należy podchodzić superpoważnie?

- Tak samo superpoważnie, jak superżartobliwie. To wszystko zależy od definicji słowa "poważne", jaką przyjmiemy. Nieważne, czy pracuję nad dużą czy małą rolą, to czas mojego życia. A skoro nie wiem, która sekunda w życiu jest najważniejsza, staram się traktować każdą z nich jako równie ważną. To moja definicja bycia "poważnym" (śmiech).

Zastanawiam się, czy ten - moim zdaniem wyczerpujący tryb pracy - nie odbija się na twoim życiu rodzinnym.

- Możemy teraz rozmawiać, bo za kierownicą siedzi moja żona, również aktorka. Jutro w Krakowie Aga będzie grać w Teatrze Stu, a ja będę na planie. Razem idziemy przez życie i prywatne, i zawodowe. One tak ściśle się przenikają, że nie da się mechanicznie wytyczyć granic. Stąd dla spokoju przyjmuję, że moje życie prywatne trwa cały czas. W pracy też jestem prywatnie.

Aktorzy często powtarzali mi, że od niektórych ról ciężko się uwolnić. One mocno ciążą na życiu, nie pozwalają o sobie zapomnieć. Czy masz problem z wyjściem z roli filmowej i wejściem w rolę męża i ojca?

- Ja to rozumiem w ten sposób - w tej chwili jesteś dziennikarzem i przeprowadzasz ze mną wywiad, ja jestem aktorem, który odpowiada na twoje pytania. Ale poza tym pełnimy wiele innych życiowych ról. Jesteś mężem dla swojej żony, ale zdarzy ci się zacząć z nią rozmowę od podchwytliwego pytania, prawda? (śmiech).

A jeśli mówimy o postaciach filmowych i teatralnych, nie odczuwam ciężaru roli. Mam przyjemność grania. I staram się uczyć od postaci różnych rzeczy. Jeśli przyjmiemy, że podstawą pracy aktora jest radość gry, to po pracy musiałbym z siebie zrzucić ciężar radości. A to przecież żaden ciężar, więc nie mam czego zrzucać.

Niektórzy aktorzy przyznają, że mieli w swojej karierze kosztowne role, że oddali kawałek duszy i nie mogą się poskładać.

- Nazwałbym to raczej przywiązaniem do postaci. Zdarza się postać, którą bardziej polubisz, podoba ci się bycie nią albo bycie w niej i po prostu trudno ci się z nią rozstać, bo daje ci jakąś dodatkową siłę. Tak bym raczej rozpatrywał ten dylemat "traumy" rozstania. Ale tylu, ilu jest aktorów, tyle jest podejść i postaw. Mogę tylko opowiadać o swojej ścieżce, na której tego rodzaju kosztów nie ma.

Czyli zdarzyło ci się przywiązać do jakiejś postaci i złapać się na myśleniu, że fajnie jest bywać kimś innym?

- Naturalnie. Wcielam się w postaci, którym zazdroszczę np. przebojowości i dynamiki albo spokoju, albo jakiejś konkretnej umiejętności i myślę "fajnie nim być". Wtedy staram się od postaci tego nauczyć, to konieczne, żeby móc ją zagrać. Ale też przyjemne, bo na koniec mogę to sobie zostawić i staje się to już moje. Po skończonej pracy możemy podziękować sobie nawzajem i w pokoju rozstać: ja dałem jej kawałek swojego życia, a ona mi np. umiejętność pisania lewą ręką.

Jakim rolom najwięcej zawdzięczasz? Podejrzewam, że raczej nie sięgasz po doświadczenia oficera bezpieki z filmu "80 milionów".

- Od Sobczaka wyciągnąłem pewien rodzaj dynamiki życiowej. Nie chodzi o to, jak on z niej korzystał, ale o samą energię, praca z nią była rzeczywiście elektryzująca.

Raz uczysz się prozaicznych rzeczy, a kiedy indziej magicznych - na przykład nauczyłem się kilku sztuczek grając w teatrze prestidigatora. Później bawiąc się z dziećmi, mogę sięgnąć do czegoś, co zawdzięczam postaci, w którą się wcieliłem. Z każdego z tych spotkań coś na pewno dla siebie uszczknąłem (śmiech).

Przeszedłeś długą drogę do aktorstwa, a jednak mimo to byłeś zdeterminowany, żeby zawodowo związać się ze sceną. Co ciebie trzymało przy tym planie życiowym?

- Od początku rozmowy dotykamy tego samego. Najważniejsza zawsze wydawała mi się ciekawość świata. Zawsze interesował mnie fenomen bycia człowiekiem, a organizm podpowiadał mi, że właśnie w aktorstwie, sztuce teatralnej i filmowej, mam szansę w praktyce ten temat eksplorować, że to idealne narzędzie do badania cudu istnienia. To mnie nieustannie przyciąga do tego zawodu.

A czy od razu miałeś świadomość, że odniesiesz sukces? Czy spodziewałeś się, że wejdziesz do aktorskiego panteonu? Za każdym razem, kiedy pojawia się film z tobą, krytyka nie szczędzi ci pochwał, nawet jeśli czasami dostanie się obrazowi, w którym wystąpiłeś.

- Nie myślałem o konkretnej figurze, którą miałbym osiągnąć w którymś momencie swojego życia. I nadal czegoś takiego nie mam. Staram się koncentrować na doświadczaniu tego, co się wydarza teraz. Można to nazwać sprytem życiowym, że skoro nie jestem w stanie decydować o swoich losach i zapanować w pełni nad rzeczywistością, to mogę jedynie tu i teraz korzystać z każdej nadarzającej się okazji, aby cieszyć się chwilą, rozwijać się w niej i w nią angażować. Obserwować to, co do mnie przychodzi, i cieszyć się, że ktoś mnie zaprasza w podróż gdzieś dalej. Ta taktyka narodziła się po drodze sama i okazuje na tyle skuteczna, że wielu twórców w tym momencie zaprasza mnie do współpracy. Tak to wygląda. Mnie pozostaje się tylko cieszyć.

Czy to oznacza, że na początku swojej kariery miałeś inne podejście do zawodu? Z jakim nastawieniem wszedłeś na scenę i na ekran?

- Na początku wchodziłem naturalnie we wszystko, co mnie spotykało. Zawsze byłem tak skonstruowany, że jeśli do mojego umysłu wpadało pytanie, nie potrafiłem spocząć, dopóki nie znajdę odpowiedzi. Myślę, że to było we mnie od początku, a tylko później to sobie uświadomiłem.

Sukces w tej branży jest praktycznie nieprawdopodobny. Tobie się udało.

- W pewnym momencie powiedziałem sobie, że sukces to jest pozytywne zakończenie każdego starania. Dlatego nie stawiam sobie zbyt wysokich celów i nigdy ich sobie konkretnie nie wyobrażam. Zanurzam się w działanie i cieszę z każdego wykonanego kroku. To chyba najważniejsze w tym zawodzie.

Nie zapominasz o Toruniu, bo zagrałeś tutaj w filmach Marcela Woźniaka i Mariki Krajniewskiej.

- Z Mariką znamy się jeszcze z liceum, bo chodziliśmy do jednej klasy w X LO, więc to klasowe spotkanie po latach poza artystycznym miało również koleżeński i sentymentalny wymiar. Do tego są to produkcje niskobudżetowe, w które wszyscy twórcy angażują się z pasji do kina. Niestety, nie samą pasją kino żyje i z braku funduszy na skomplikowaną scenę uliczną projekt Marcela, mimo zrealizowania większości scen, musiał być zawieszony. Liczę jednak, że uda nam się kiedyś go dokończyć, bo grać w Toruniu jest jeszcze o tyle przyjemniej, że to bardzo fotogeniczne miasto.

W jednym z wywiadów podkreślałeś, jak wiele zawdzięczasz zespołowi Baby Jagi i jego twórczyni Jolancie Michalak. Przyznałeś, że wtedy poznałeś taniec i ruch i że podstawą aktorstwa jest trening ruchowy.

- Tak, zgadzam się w tej kwestii z filozofią teatralną Piny Bausch, której spektakle były skonstruowane w oparciu o codzienne obserwacje, o małe gesty, zakomponowane świadomie przez choreografkę w dzieło sztuki.

Uważam, że ludzie tańczą całe życie. Każdy z nas tańczy swoje życie. Nawet pisząc na komputerze, stojąc przy taśmie fabrycznej, tańczymy. Moje ciało jest moim narzędziem pracy i za każdym razem, kiedy pojawiam się przed kamerą albo na scenie, wprowadzam je w rodzaj tańca. Doświadczenie taneczne jest w tej chwili dla mnie doświadczeniem podstawowym.

Słyszałem, że grałeś jeszcze w Spiętym Teatrze Spinaczy.

- To były wieloletnie zajęcia w Młodzieżowym Domu Kultury, na które zacząłem chodzić, mając dziesięć lat. Robiliśmy spektakle w tym samym czasie co Studio P i teatr Młody Żywiec. Z tych wszystkich grup wyszło wielu profesjonalnych aktorów, ale również wielu po prostu ciekawych ludzi różnych profesji. Chodziliśmy do MDK-u jak do magicznego miejsca, w którym wszystko jest możliwe, to było nasze centrum kulturalne, w którym mogliśmy zadać każde pytanie i próbować na nie odpowiedzieć po swojemu.

To jest siła Torunia. Z przyjemnością wspominam swoje dorastanie w tym miejscu - to, co od tego miasta dostałem, i co mu zawdzięczam. Zajęcia, pasjonaci, którzy je prowadzili, kształtowali mnie jako człowieka i świetnie przygotowali do tego, co teraz robię.

Dziennikarze w czasie rozmowy z tobą podkreślają, że jesteś niezwykle inteligentnym i wrażliwym aktorem. Dlaczego to ich tak dziwi? Do aktorstwa pchają się nieodpowiedni ludzie?

- Uważam, że film i teatr to sztuka, która polega na uzyskaniu harmonii między współtworzącymi ją ludźmi. Spektakl i film to dzieło sztuki, które może tylko wtedy zadziałać na widzów, jeśli w trakcie pracy nad nim współtwórcom, czasem nawet kilkudziesięciu, kilkuset osobom, uda się harmonijnie myśleć i działać. I ja tej harmonii doświadczam - może nie zawsze, ale samo dążenie do niej zakłada, że wzajemnie pokładamy w sobie nadzieję na jej zaistnienie. To jest moje zdanie na ten temat (uśmiech).

Na koncie masz na razie reżyserię jednego spektaklu w cenionym teatrze w Wałbrzychu. Nie ciągnie ciebie do reżyserii.

- Oczywiście, że ciągnie. Tak lubię teatr i film, że interesuję się każdą z dziedzin, która składa się na ten proces i na finalny efekt. Piszę scenariusze, lubię być przy montażu i przyglądać się pracy oświetleniowców, staję za kamerą. A dzięki doświadczeniom z Wałbrzycha poznałem pracę reżysera teatralnego. Chciałbym wrócić do tej roli, bo to zupełnie inny rodzaj skupienia, inny rodzaj twórczości niż aktorstwo. Jesteśmy sobie wzajemnie niezbędni w pracy, uzupełniamy się.

Bycie przez chwilę reżyserem daje mi też szansę bycia lepszym aktorem. Pisanie scenariusza powoduje, że inaczej zaczynam czytać teksty. Praca z kamerą powoduje, że inaczej przed tą kamerą stoję. I w tym sensie chciałbym na pewno jeszcze kiedyś zająć się reżyserią, żeby znów się czegoś o sobie nauczyć.

***

Piotr Głowacki

Aktor teatralny, filmowy i telewizyjny. Urodził się w 1980 r. w Toruniu. Przez chwilę studiował prawo na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika, by następnie uczyć się aktorstwa najpierw w Studium Aktorskim przy Teatrze im. Stefana Jaracza w Olsztynie, potem w Akademii Teatralnej w Warszawie i Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej w Krakowie, której jest absolwentem.

Był aktorem TR Warszawa i Narodowego Starego Teatru w Krakowie, gdzie grał m.in. w spektaklach Grzegorza Jarzyny, Mai Kleczewskiej, Jana Klaty i René Pollescha.

Wielki przełom nastąpił wraz z nagrodzoną Złotym Orłem dla aktora drugoplanowego rolą w "Bogach" Łukasza Palkowskiego (2014 r.). W 2015 r. zagrał m.in. w filmach "Ziarno prawdy" Borysa Lankosza, "Disco polo" Macieja Bochniaka, "Karbali" Krzysztofa Łukaszewicza, "Anatomii zła" Jacka Bromskiego i "11 minutach" Jerzego Skolimowskiego.

Coraz częściej pojawia się w telewizji. Obecnie możemy go oglądać w serialu "Skazane". W przyszłym roku zobaczymy Głowackiego w "Bodo" i "Belfrze".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji