Artykuły

Zatrute pióro w metafizycznym mroku

Miało być przebojowo: najnowsza sztuka gentlemana ko­mercji, słynnego autora "Garderobianego" - Ronalda Harwooda (z nim na widowni), Stary Teatr i jego znakomici aktorzy (popisowa rola dla Huka, Dymna, debiut Gancarczy­ka na tej scenie), sensacyjna, oparta na autentycznych fak­tach podwójna biografia oszalałego kompozytora. Było - gęsto, niezwykle głęboko i mroczno.

Prototyp bohatera "Zatrutego pióra" to zmarły w 1930 roku w nie wyjaśnionych okoliczno­ściach wybitny brytyjski krytyk i muzykolog Philip Heseltine, który zdobył również sławę i uznanie jako kompozytor pod nazwiskiem Peter Warlock. He­seltine najpierw promował, póź­niej zwalczał krytycznym pió­rem Warlocka, tamten zaś w pewnym momencie zaczął słać swojemu adwersarzowi listy z pogróżkami. Kiedy Heseltine zginął w nie wyjaśnionych okolicznościach, policja dość długo posądzała Warlocka o zabójstwo. Być może zresztą słusz­nie...

W dramacie Harwooda pier­wowzór ulega niewielkiej trans­formacji. Dwie biografie tego samego człowieka pokazane są poprzez efektowne paralelizmy: podczas gdy krytyk jest człowie­kiem towarzyskim, homoseksua­listą i pedantem, kompozytor mieszka z utrzymanką w wiej­skiej samotni, w potwornym ba­łaganie. Sensacyjna opowieść zawiera pytania o związki mię­dzy sztuką i krytyką, o pierwia­stek twórczy i krytyczny w każ­dym artyście, o to, co się dzieje, gdy zabraknie między nimi rów­nowagi, wreszcie o granice uczciwości w sztuce.

Prapremiera "Zatrutego pió­ra'' odbyła się w maju w Manche­sterze, w reżyserii samego auto­ra. Nie była udana. Harwoodowi zarzucono, że nie zrozumiał włas­nej sztuki i zupełnie pozbawił ją głębi.

Twórcom krakowskiej pre­miery można postawić zarzut odwrotny: tak bardzo zagłębili się w otchłanie "Zatrutego pió­ra", że zagubili rytm i tempo, uduchowienie zaś przedłożyli nad teatralną komunikatyw­ność.

Z wyjątkiem bardzo dobrej, posługującej się cytatem i stylizacją muzyki Andrzeja Zaryckiego i gry jednej aktorki - wszyst­ko w tym spektaklu wydaje się być nie całkiem na miejscu.

Scena "Zatrutego pióra" po­grążona jest w dojmującej ciem­ności, która stanowi często stosowany na Scenie Kameralnej Starego Teatru znak otchłani i mroku metafizycznego. Sceno­graficzne zagracenie jest speł­nieniem wskazówek autora. Harwood zażyczył sobie też, by na scenie akcja toczyła się rów­nolegle w dwóch miejscach (miejska siedziba krytyka i wiej­ska - kompozytora). Prośbę speł­niono wiernie, więc bezkrytycz­nie - w rezultacie zamiast ocze­kiwanej klarowności następuje szum.

Tekst i gra aktorów wyraźcie do siebie nie pasują. Podczas gdy oczekiwałoby się postaci z krwi i kości, świetni artyści niebezpiecznie skłaniają się ku teatralizacji.

Grający główną rolę Tadeusz Huk nie znalazł (jeszcze) sku­tecznego sposobu na postać schizofrenicznego Eryka i gra go "stojąc obok" tej efektownej teatralnie postaci. Partne­rujący mu Roman Gancarczyk stworzył dobry szkic osoby to­warzysza i admiratora Eryka, ale na razie jeszcze chyba nie ma przekonania do kreowanej postaci.

Naprawdę znakomita jest An­na Dymna. W epizodyczną rolę alkoholiczki, w której "kochają się pedały", wprowadza lekkość i witalność. Wzrusza i rozśmie­sza.

Jeżeli pozostali aktorzy do­stroją się do Dymnej, jeżeli re­żyser obudzi drzemiące w mro­ku widowisko, to może się jesz­cze okazać, że dramat Harwoo­da nie jest wcale taki zły, a Stary Teatr nie jest aż tak dobry, że już niczego nie może się nau­czyć.

Jeśli wierzymy w życie poza­grobowe, czemu nie mielibyśmy uwierzyć w popremierowe życie spektaklu?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji