Artykuły

Podsumowanie roku 2015

Rok Węża, łowca lisów, tarnowska ceramika, małe festiwale, pan robot i delfin, który pokochał. Redaktorzy Dwutygodnika podsumowują najważniejsze wydarzenia w kulturze.

LITERATURA

1. Dzienniki

Omawiane zwykle przez krytykę zbiorczo trzy wydane w 2015 roku tomy dzienników nie mają ze sobą wiele wspólnego. "Wieloryby i ćmy" Szczepana Twardocha to zbiór trochę tylko dłuższych fejsbukowych migawek, lepszych lub gorszych literacko, ale z trudem składających się na książkę. "Dziennik roku chrystusowego" Jacka Dehnela trzyma się jako całość znacznie lepiej, liczy też prawie dwa razy więcej stron, za to dla niemałej grupy czytelników zmęczonych jednolicie ustawionym głosem pisarza nie będzie żadną niespodzianką - zawiera dokładnie tyle kokieteryjnego tonu, ile można się było spodziewać.

Naprawdę udany jest tylko "Dziennik roku Węża" Piotra Siemiona, który ostatnią swoją powieść wydał jedenaście lat wcześniej. Autor umiejętnie wychwytuje rozmaite aspekty wspólnej dzisiejszości, pokazując, że forma dziennikowa może służyć nie tylko do inwentaryzowania przypadkowych refleksji i prywatnie przeżytych dni, ale także do najpoważniejszej, skupionej myśli nad współczesnością. Momenty, kiedy myśl za bardzo już się panoszy, autor zgrabnie ścina za pomocą konkretu, uderzenia codzienności w postaci niemowlęcej kupy czy zepsutego odkurzacza.

--

2. Reportaż/fikcja - zmiany literackiego tonu

Od dłuższego czasu trwa na polskim rynku literackim moda na reportaż, zwykle ze szkodą dla fikcji, która uznawana jest przez czytelników za formę gorszą, niepotrzebną, bo oddaloną od realności. Granica między reportażem a fikcją jednak jest bardzo płynna, materią obu gatunków pozostaje język. Tym bardziej cenne są książki, które przyczyniają się do rozmycia tej granicy, poruszają się na granicy gatunków lub świadczą o pisarskiej zmianie tonu. Andrzej Muszyński, autor tomu opowiadań oraz dwóch książek reporterskich (w tym wydanego w tym roku "Cyklonu", reportażu o Birmie - wywołał on sprzeciw tych, którzy wierzą, że reportaż opiera się raczej na faktach niż na słowach), wydał utrzymaną w tonie realizmu magicznego świetną powieść "Podkrzywdzie". Autor znanego reportażu o Jakucji, Michał Książek, opublikował swoje zapiski z pieszej podróży Nadbużanką ("Droga 816"), które więcej mają wspólnego z prozą poetycką niż reporterskim obiektywizmem. Co nie dziwi, jeśli się pamięta, że Książek jest też autorem nagrodzonego Silesiusem tomu wierszy "Nauka o ptakach". Z kolei Łukasz Orbitowski, autor książek uważanych zwykle za fantastykę, wydał fenomenalną powieść "Inna dusza", opartą na faktach - bohaterem jest bydgoski nastoletni morderca z lat 90. - i tym bardziej pokazującą moc literatury, która wypełnia ciasno szczeliny pomiędzy suchymi danymi, tworząc pełen obraz niepamiętanych przez nikogo w pełnym wymiarze zdarzeń i dni.

--

3. Debiuty

W tym roku dobrych debiutów nie było tak wiele, choć krytyka przelotnie się zachwycała kilkoma powieściami młodych autorów. Wśród nich na wyróżnienie zasługuje "Uprawa roślin południowych metodą Miczurina" Weroniki Murek, nie tylko ze względu na jakość literackiego języka, przede wszystkim ze względu na nowy ton, w polskiej, zwłaszcza młodej literaturze zupełnie dotąd nieobecny. Zdania tej powieści są lakoniczne, intensywne, znaczą więcej niż się na pierwszy rzut oka zdaje. To literatura skondensowana, skupiona na rozpracowaniu ukrytych warstw. Zmarli wciąż krążą wśród ludzi i łatwo nie dadzą się wykurzyć, a kiedy trafią w końcu w zaświaty, czeka na nich trzymanie kłębka z wełną Matce Boskiej przez całą wieczność.

Warto przy okazji wspomnieć o innym debiucie, całkowicie przez krytykę pominiętym - wydanych w styczniu w Niszy bardzo dobrych "Oświęcimkach" Wojciecha Albińskiego. Ukazały się także dwie ważne, skupione na rozpracowaniu sedna wariackiej polskości powieści, które nie są już debiutami, ale drugimi książkami prozatorskimi w dorobku ich autorów: "God hates Poland" Michała R. Wiśniewskiego oraz "Dziady" Pawła Goźlińskiego.

--

4. Przekłady

Szereg pisarzy obcojęzycznych wydało w tym roku swoje kolejne powieści, jednak warto zwrócić uwagę na kilka pozycji, w przypadku których samo tłumaczenie jest literackim wydarzeniem. Mam na myśli "Rękopis znaleziony w Saragossie" Jana Potockiego w nowym tłumaczeniu Anny Wasilewskiej, które za podstawę przyjęło także nową wersję oryginału; "Hotel Finna" Joyce'a, który jest zupełnie nową książką Joyce'a, napisaną przez Jerzego Jarniewicza; "Krótkie wywiady z paskudnymi ludźmi" Davida Fostera Wallace'a, wydane szesnaście lat po premierze oryginału, z których wydaniem tłumaczka, Jolanta Kozak, miała ogromne kłopoty i tylko dzięki jej zabiegom to się wreszcie udało; czy "Eseje wybrane" Virginii Woolf w przekładzie Magdy Heydel.

--

5. Powrót pisarza

Po szeregu słabszych powieści - "Margot", "Drwal", "Zbrodniarz i dziewczyna" - Michał Witkowski, po którym krytyka już wiele się nie spodziewała, także w związku z aferami wokół czapki z symbolem SS, wraca do literackiej formy. Powieść "Funf und cfancyś", której publikacja została przez wydawcę znacznie opóźniona, jest tematycznie pokrewna i tak dobra jak legendarne "Lubiewo". Wszystkie recenzje były zgodne, to najlepsza od lat książka blogerki modowej Witkowskiego.

Zofia Król

***

TEATR

1. Cezary Tomaszewski

W tym roku wyreżyserował aż trzy spektakle: "Wesele na podstawie Wesela" [na zdjęciu] , "piosenki miłości i śmierci" w Krakowie i ostatnio "Żołnierza królowej Madagaskaru" w Kaliszu. Polską klasykę, Requiem niemieckie Brahmsa i przedwojenną farsę potraktował z tą samą powagą i humorem, tworząc wyrafinowany teatr dla szerokiej publiczności, nie wymagając od widzów filozoficznych kompetencji. Tomaszewski rezygnuje z żurnalowego przepychu współczesnego teatru, idzie zawzięcie w plusz, ogrodowe siatki, śmietnikowe kolaże artystycznego tandemu Bracia (Aga Klepacka i Maciej Chorąży). Inspirując się operą, tworzy wagnerowski teatr totalny rebours. Ceniąc bardziej telewizję i popkulturę niż wielkie mity, pochyla sie nad ludzką śmiesznością i z mistrzostwem komponuje wielkie sceny z ułamków codzienności. Nie unika przy tym obciachu - w nim instaluje najbardziej poruszające sceny swoich spektakli.

--

2. Jan Sobolewski

Aktor Teatru Polskiego w Bydgoszczy. Sobolewski inteligentnie i swobodnie posługuje się teatralnymi konwencjami, jest aktorem-performerem, a gdyby scena była internetem, wiele z jego wcieleń stałoby się viralami, choćby przebojowa piosenka o Kalifacie z "Wojen, których nie przeżyłem" Weroniki Szczawińskiej czy aktorski trip z "Delfina, który mnie pokochał" Magdy Szpecht. Sobolewski w roli delfina Petera sam jeden łączy w oczywistą całość totalnie absurdalną historię treserki Mar­garet Howe Lovatt i żartobliwie posthumanistyczną narrację spektaklu. Jest delfinem, człowiekiem, aktorem, wreszcie sobą. Przemieszcza się między gęstymi płaszczyznami swojej roli z subtelnością i wdziękiem ulubieńca akwaparków. Wyczucie absurdu, błyskotliwy humor, bezpretensjonalność - wszystko to sprawia, że Sobolewski jest jednym z najciekawszych artystów swojego pokolenia.

--

3. "Ewelina płacze" Anny Karasińskiej

To debiut reżyserki, która jest jednocześnie autorką tekstu - znakomitego. "Ewelina płacze" zachwyca dramaturgią. Kolejne pomysły i sceny są w pełni teatralnie wykorzystane i trwają dokładnie tyle, ile powinny. Nic nie jest tu przegadane, wolty trafiają w punkt. Precyzja spektaklu wbija w fotel. Karasińska ma zresztą wybitnych partnerów. Maria Maj, świetna Ewelina Pankowska, Adam Woronowicz i Rafał Maćkowiak. Pomysł jest prosty i skuteczny. Gwiazdy TR-u, zajęte ważniejszymi przedsięwzięciami niż jakiś tam performans i eksperyment, nie stawiły się w teatrze. W związku z tym zastępują ich wolontariusze. I tak Maria Maj gra młodego chłopaka, który gra Marię Maj, Adam Woronowicz dziewczynę, która gra Adama Woronowicza itd. Potencjał humorystyczny tego zabiegu jest ogromny.

--

4. Marta Ziółek

Choreografka. Ziółek łączy bezczelność, poczucie humoru i artystyczny nonkonformizm z wnikliwą analizą popkulturowych mechanizmów. W czerwcu pokazała "Twerk like a teen spirit" - spektakl-pokaz mody, który oburzył wielu modowych recenzentów i pryncypałów. Ten obłąkańczy hołd dla lat 90., w którym z założenia wysublimowane krawiectwo zderza się z landrynowym ortalionem, wizażowe koronczarstwo z zażywnym, schabowym makijażem, a chód sarny z twerkującym kombajnem, to najbardziej chamska, a jednocześnie celna wypowiedź na temat mody, jaką widziałem. W równie nieszablonowy sposób Ziółek odniosła się na tegorocznym MAAT Festival w Lublinie do dziedzictwa Tadeusza Kantora. W "To" zamiast słynnego "pokoiku z dzieciństwa", który Kantor starał się odtworzyć na scenie, Ziółek rekonstruuje teledyskowe blue boxy, mnożąc w nich popkulturowe projekcje: strzępy choreografii i ikoniczne pozy muzycznych gwiazd. "To" jest nostalgicznym powrotem do naszego dzieciństwa, z humorem obnażającym techniki medialnego zapośredniczenia.

--

5. "This is a musical" Karola Tymińskiego

"This is a musical" to solowy projekt choreografa, którego premiera miała odbyć się w trakcie tegorocznego festiwalu Ciało/Umysł. Do festiwalowej premiery nie doszło ze względu na finał, w którym - już na ekranie - Tymiński odbywa stosunek seksualny z partnerem. Na wysokości zadania stanął Instytut Teatralny i to tam pokazano "This is a musical". Spektakl udowadnia, że konkret, bezpośredniość i rezygnacja z artystycznej umowności może być najbardziej skutecznym, bezpretensjonalnym i przejmującym nawiasem, jakim dysponuje sztuka.

Paweł Soszyński

***

FILM

1. "Foxcatcher"

Na pierwszym żadne wydarzenie i żadne zjawisko. Żadne złe nawyki i żadne nowe tendencje. Na pierwszym po bożemu i mało oryginalnie: aspiracje i upokorzenia klasy robotniczej, perwersje i chore ambicje bogaczy, niepodzielone po równo krzywdy, tęsknoty, frustracje, czyli mój ulubiony film 2015 roku - "Foxcatcher" Bennetta Millera. Amerykanin jak mało kto we współczesnym kinie potrafi bezbłędnie przemieszczać się między różnymi rejestrami. Wchodzi w konwencjonalny gatunek, rozsadza go od środka i równocześnie opowiada o urządzeniach społecznych oraz o sile fatum.

--

2. Królikiewicz

"Więcej życia", powtarza sobie człowiek raz za razem, siedząc w kinie na polskich filmach - coraz lepiej zrobionych, coraz sprawniej wpisujących się w światowe tendencje, ale nadal pozbawionych energii. A potem idzie na "Sąsiady" Grzegorza Królikiewicza i na chwilę przestaje sobie powtarzać. Jego najnowszy film, zagrany z niebywałą intensywnością, hipnotyczny, pozbawiony zwyczajowej fabuły, opowiedziany przy użyciu awangardowych środków, rozegrany w rytmie niewesołych ballad, które śpiewa swoim zdartym głosem Marek Dyjak, jest świadectwem możliwości Królikiewicza. Ten 76-letni odszczepieniec, funkcjonujący na marginesie polskiego kina, jest z perspektywy mijającego roku jego największą nadzieją.

--

3. Sukcesy

Można nie być wielkim fanem "Idy" Pawlikowskiego - nie jestem - można nie zachwycać się "Body/ ciało" Szumowskiej - aż tak bardzo się nie zachwycam - trudno jednak się nie cieszyć z Oscara i Srebrnego Niedźwiedzia. Wreszcie nie musimy się wyłącznie sami nagradzać - wreszcie nagradzają nas inni.

--

4. Zaskoczenia

To był w ogóle rok zaskoczeń, choć lądują dopiero na czwartym miejscu. Dwa przykłady: brak awantury w kraju nad Wisłą wokół wybitnego "Klubu" Pablo Larraína, bezkompromisowej, niejednoznacznej opowieści o kościele rzymskokatolickim, oraz awantura, którą wszczyna nowa ekipa rządząca, recenzując oscarowe filmy, projektując bombastyczne filmy historyczne i wcinając się w pracę PISF-u. I jeszcze dwa, trochę mniejsze zaskoczenia: spektakularna klapa "Sąsiadów" i spektakularny sukces "Listów do M. 2". Jedno nie dziwi i drugie nie dziwi, wiadomo, że ludzie bardziej lubią komedie artystyczne niż ekscentryczne kino arthouse'owe, ale liczby robią wrażenie - marne kilkanaście tysięcy na filmie Królikiewicza i niecałe 3 miliony na tym drugim.

--

5. 45 lat i później

Charlotte Rampling i Tom Courtenay - dwie aktorskie legendy. Ona wystąpiła chociażby w "Zmierzchu bogów" czy "Nocnym portierze", on w "Samotności długodystansowca" czy "Billym kłamcy". W tym roku wrócili triumfalnie w małym, skromnym filmie - "45 lat" Andrew Haigha, gdzie stworzyli fantastyczne kreacje dwojga starzejących się ludzi, których nagle dopada przeszłość i rozsadza wydawałoby się idealny związek. W twarzach tej dwójki przegląda się więcej niż 45 lat historii kina, tej najlepszej.

Jakub Socha

***

SZTUKA

1. "Spór o odbudowę"

Zdecydowanie najlepsza edycja festiwalu Warszawa w Budowie i najważniejsza wystawa tego roku. Świetna zarówno od strony formalnej, jak i merytorycznej. Jednocześnie historyczna i bardzo aktualna, krytyczna i doskonale zaprojektowana (ale nie przeprojektowana), czytelnie opowiada pełną kontrowersji historię odbudowy stolicy i łączy ją z dzisiejszymi problemami lokatorów mieszkań komunalnych, wynikającymi z braku ustawy reprywatyzacyjnej. Zorganizowana w znaczącym miejscu, byłym liceum Hoffmanowej, które władze miasta jakiś czas temu zmusiły do wyprowadzki, aby działkę sprzedać pod wieżowce (do dziś nikt jej nie kupił). Tuż po wojnie odbyła się w Muzeum Narodowym słynna wystawa "Warszawa oskarża". Wtedy sprawa była prosta - winni byli Niemcy. "Spór o odbudowę" również oskarża: polityków, architektów, urbanistów, urzędników i nas samych, mieszkańców miasta. Okazuje się, że po wojnie myślano o funkcjach Warszawy z większą wrażliwością niż po '89, kiedy zaczęto na nią patrzeć głównie przez wolnorynkowy pryzmat zysków i strat. Według Rafała Jakubowicza "Spór o odbudowę" dowiódł, że format wystawy może być narzędziem walki klasowej. Tego nie jestem pewna, ale po raz pierwszy w tak przekonujący dla mieszkańców Warszawy sposób wystawa pokazała (nierozwiązywalny?) konflikt praw lokatorów i praw właścicieli. Każdego dnia wystawę odwiedzały tłumy.

--

2. Rafał Jakubowicz

"Spór o odbudowę" otwierał jego relief (wzorowany na portrecie Che Guevary z Hawany), przedstawiający twarz Jolanty Brzeskiej, bohaterki ruchów lokatorskich, symbolu walki z czyścicielami kamienic. To wielki powrót artysty, o którym było głośno w 2002 r., gdy poznański Arsenał ocenzurował jego antykapitalistyczną pracę "Arbeitsdisziplin", pokazującą fabrykę Volkswagena jako obóz koncentracyjny. Powrót zaangażowanego artysty-anarchisty, który na kilka lat zniknął z pola widzenia głównych instytucji sztuki, pochłonięty walką o prawa lokatorskie (wyrzucanych na bruk mieszkańców reprywatyzowanych poznańskich kamienic) i pracownicze (m.in. w ramach Związku Zawodowego Inicjatywa Pracownicza), blokowaniem gentryfikacji i zwalczaniem kapitału prywatnego w sztuce (główny oponent Grażyny Kulczyk i planów budowy jej muzeum w Poznaniu). Przez ten okres jako artysta widoczny był przede wszystkim w bytomskiej Kronice i na poznańskim squacie Rozbrat.

--

3. Ostateczny upadek Poznania

Poznań upadał stopniowo od kilku lat, ale 2015 ostatecznie go dobił. W mijających latach wynosiły się z niego galerie prywatne (Pies i Stereo), budujący najciekawszą lokalną scenę artystyczną w kraju artyści (m.in. związani z Penerstwem), a prezydent miasta Grobelny próbował przeprowadzić zamach na nieciekawą, ale jedyną w mieście publiczną instytucję zajmującą się sztuką współczesną czyli Arsenał (2013). W efekcie w 2015 roku tę miejską galerię pod kierownictwem konserwatywnego Piotra Bernatowicza głównie zagracał kuriozalny Fotoplastikon, odbyły się tam też co najmniej dwie żenujące wystawy: homofobiczne, mizoginiczne, wręcz wulgarne "Strategie buntu" i kwestionujące sztukę feministyczną, pozbawione sensu "Bez różu". Sytuację w Poznaniu ratował dotychczas Stary Browar, ale obrażona na miasto Grażyna Kulczyk ogłosiła właśnie, że przenosi się ze swoją kolekcją do Warszawy. W 2015 zmarł też Piotr Piotrowski, najwybitniejszy polski historyk sztuki, związany z poznańskim Instytutem Historii Sztuki, kiedyś najbardziej progresywnym ośrodkiem w kraju, dziś toczonym wewnętrznymi sporami.

--

4. Szlak ceramiczny powiatu tarnowskiego

W Tarnowie, z dala od wielkich ośrodków i sporów, w środku sezonu ogórkowego, Barbara Bułdys i Bożena Kostuch przygotowały świetną wystawę "Łysogórski eksperyment", poświęconą popularnej szczególnie na południu Polski w latach 50.-70. XX w. ceramice architektonicznej (nie mylić z mozaiką). Okazuje się, że tę specyficzną technikę dekoracji ścian i elewacji budynków, której przykłady możemy spotkać na dworcach, w urzędach, bankach, kinach, teatrach, sanatoriach czy prywatnych domach, wynaleziono w podtarnowskiej wsi, gdzie pod kierownictwem ceramika Bolesława Książka pracowali lokalni mieszkańcy i zjeżdżający z całego kraju wykształceni plastycy. Wiele z tych ceramicznych obrazów w architekturze do dzisiaj się zachowało, wciąż też istnieje w Łysej Górze technikum ceramiczne (ale nie uczy już fachu), a spółdzielnia rzemieślnicza "Kamionka", choć od lat 90. zamknięta, kryje nierozkradzione magazyny i stare maszyny produkcyjne. Zachowała się też liczna dokumentacja i projekty, które tarnowskie BWA stara się zabezpieczać. Wkrótce rusza też rowerowy szlak ceramiczny regionu. To rzadki przypadek - udało się pokazać wartość dziedzictwa PRL-u (i przekonać do niego lokalne władze!), nim zostało na zawsze utracone.

--

5. Nowy gmach Fundacji Galerii Foksal

Najważniejsza polska prywatna galeria sztuki przez całe lata mieściła się w ikonicznym, modernistycznym pawilonie z lat 60., bardzo ładnym, ale jak twierdzili pracownicy galerii, całkowicie niefunkcjonalnym. Zresztą sama Fundacja przez lata zajmowała się nie tylko najnowszą sztuką, ale również opracowywaniem architektonicznego dziedzictwa modernizmu, przede wszystkim myślą i dziełem Oskara Hansena (w czasach, kiedy nikt się nim jeszcze nie interesował, nawet Filip Springer). Dlatego tak wielkie kontrowersje wzbudziła przebudowa siedziby przez szwajcarskiego architekta Rogera Dienera, która skończyła się powstaniem całkiem nowego, współczesnego gmachu, niemającego wiele wspólnego z pierwowzorem. Warszawa straciła kolejny dobry budynek, ale jednocześnie zyskała nowoczesną instytucję sztuki na najwyższym poziomie. Fundacja, która dotąd działała trochę w ukryciu, jest wreszcie dostępna dla każdego.

Paulina Wrocławska

***

MEDIA

1. Utracona niewinność sieci

Jeśli w 2014 roku świat wciąż był pod wrażeniem informacji ujawnionych przez Edwarda Snowdena, to w 2015 zostały one przetrawione i trafiły do popularnego obiegu. Serial "Mr Robot" zawdzięczał swój sukces nie tylko świetnej grze Ramiego Maleka, ale przede wszystkim sensacyjnej formule, w jaką ubrał niełatwe problemy prywatności i władzy w internecie. Tematem zainteresował się nawet amerykański powieściopisarz Jonathan Franzen, który sporą część swojej najnowszej książki poświęcił sieciowym aktywistom. Zresztą najbardziej wyrazistym symptomem tego procesu było otwarcie na Twitterze oficjalnego konta samego Snowdena, który w ciągu 24 godzin zdobył milion fanów. Z problemem zawłaszczania sieci przez siły globalnego kapitalizmu konfrontowało się także berlińskie transmediale. Jak zauważał w relacji z festiwalu Michał Gulik, projekty artystyczne realizujące założenia programowe były jednak rozczarowujące, a najciekawsze rzeczy działy się wtedy, kiedy artyści wykraczali poza teoretyczne, antykapitalistyczne deklaracje. Jakub Dymek, komentując debatę wokół prywatności w sieci, zastanawiał się, dlaczego za utowarowienie naszych danych chętniej krytykujemy rządy, a nie korporacje, a Tomasz Stawiszyński usiłował dotrzeć do sedna problemu i pisał: "dopiero zatem doświadczenie fundamentalnej nieistotności naszej indywidualnej historii uczyni nas realnie odpornymi na marketingową obietnicę osiągnięcia wyobrażonej psychologicznej dojrzałości albo innego niedosiężnego ideału". Tego, jak sobie radzić w czasach globalnego narcyzmu, utowarowienia naszej prywatności i gorączki archiwum, musimy się jeszcze nauczyć.

Relacja z transmediale.

--

2. Niezależność gry

Jako nieoczekiwana konsekwencja dwóch niezwiązanych ze sobą zjawisk: afery Gamergate, w której ujawniły się najgorsze instynkty części środowiska graczy, oraz rozwoju rynku urządzeń mobilnych - zainteresowanie większe niż kiedykolwiek zaczęły wzbudzać gry wychodzące od niezależnych producentek i producentów. Ogromny sukces takich tytułów, jak "The Stanley Parable" czy "Monument Valley" sprawił nawet, że w drugim sezonie "House of Cards" grywał w nie sam prezydent Stanów Zjednoczonych. Wypłynięcie kilku tytułów i nazwisk pociągnęło za sobą inne, a grono ich odbiorców proporcjonalnie rosło. W cyklu "Gry przeglądarkowe" omawiała je Marzena Falkowska, wskazując nie tylko na ogromną różnorodność pomysłów uwolnionych spod przymusów rynku, ale także społeczne i egzystencjalne oddziaływanie gier. Sporym sukcesem była w mijającym roku "Her Story" Sama Barlowa, który gościł na festiwalu Pixel Heaven w Warszawie. Z kolei Davey Wreden, twórca "The Stanley Parable", wypuścił "The Beginner's Guide" - krytyczny komentarz do sytuacji, w której niezależny twórca nagle staje się obiektem uwagi szerokiej publiczności. Ze wzrostu zainteresowania produkcjami indie można się tylko cieszyć, bo kiedy twórcy zbliżają się do odbiorców, gry przekształcają się z narzędzi rozrywki w małe dzieła sztuki. Do pogrania w tramwaju.

--

3. Słuchanie w internecie

Jeśli ktoś nie zdążył wcześniej załapać się na manię podkastową, to w 2015 roku nie mogła go ona ominąć. "Serial", który od premiery pod koniec 2014 roku został pobrany 68 milionów razy i w ciągu tygodnia zdobył finansowanie drugiego sezonu, pokazał, że podkasty wchodzą w nową erę. Z amatorskich produkcji, wrzucanych po prostu do internetu, przekształciły się w medium, z którego coraz częściej korzystają profesjonalni dziennikarze. Katalogi - głównie anglojęzyczne - zawierają już setki, jeśli nie tysiące regularnych audycji poświęconych, cóż, wszystkiemu: kulturze, motoryzacji, technologii, polityce, ekonomii, gotowaniu i wychowywaniu psów. Choć na polskim gruncie możemy się poszczycić wydawaną regularnie od 2005 roku audycją "Nie tylko dla orłów", to podkastowa rewolucja wciąż czeka na swoje spełnienie. Może będzie tak, jakby życzyła sobie Nina Garthwaite z projektu In The Dark, że prawdziwy boom rozpocznie się tu od audycji artystycznych. Tymczasem dwutygodnik.com wypuścił pilotażowy odcinek "Odbiornika", a dotychczasowe niezależne radia internetowe - takie jak krakowska Radiofonia - przekształcają się w producentów regularnych podkastów. Tylko pobierać i słuchać.

--

4. Refleks komiksu

W komiksowym roku 2015 zaznaczają się szczególnie trzy punkty. Po pierwsze, "Martwy sezon" Kuby Woynarowskiego (wydany, co prawda, w samej końcówce 2014), w którym krakowski artysta dokonuje śmiałej i jednocześnie prowokacyjnej translacji gęstej prozy Schulza na język (język?) komunikacji wizualnej. Po drugie, polskie wydanie "Zrozumieć komiks" Scotta McClouda, klasycznej pozycji o teorii komiksu - w formie komiksu. Po trzecie, "Tutaj" Scotta McGuire'a - prawdziwe arcydzieło, które nie tylko łamie przyzwyczajenia czytelników komiksu, ale każe również zastanowić się nad naszym usytuowaniem w czasie i przestrzeni. Wyznaczają one koniec debaty nad tym, czy komiks jest medium dojrzałym i samoświadomym. Jest.

--

5. Dorosłość (nowych) mediów

Na nowomedialnej mapie Polski obok Biennale WRO, które w tym roku miało swoją 16. odsłonę, umacnia się katowicki art+bits festival. Świeżość perspektywy jest niezbędna w zajmowaniu się mediami - i to w dodatku nowymi, choć nie do końca wiadomo, co miałaby oznaczać ta nowość. Na pewno jednak nieustanne zaczynanie od nowa nie służy tej dziedzinie, która wciąż miewa problemy z rozpoznawalnością w polu sztuki. Tym bardziej cieszy fakt, że funkcjonują w naszym kraju instytucje, które próbują definiować to mgliste pojęcie. Jak w swojej relacji z katowickiego festiwalu zaznaczała Olga Drenda, wydanie przy jego okazji książki "Klasyczne dzieła sztuki nowych mediów" to "symboliczne zamknięcie pewnego rozdziału". Zupełnie jak koniec roku.

Maciej Jakubowiak

***

MUZYKA

Kuba Ziołek (Stara Rzeka)Kuba Ziołek (Stara Rzeka)

1. Polski rok

Pod koniec 2015 roku możemy przecierać oczy ze zdumienia. Zaroiło się od polskich płyt w najbardziej opiniotwórczych rankingach podsumowujących ostatnie 12 miesięcy. "Wire Magazine" umieściło album "Plays John Coltrane and Langston Hughes: African Mystic" Raphaela Rogińskiego na 16. miejscu. "Exercises in Futility" blackmetalowego zespołu Mgła rozsiadł się na 8. miejscu zestawienia dziesięciu najlepszych płyt metalowych roku w Pitchforku - obecnie najbardziej poczytnym i opiniotwórczym magazynie, zajmującym się muzyką alternatywną. Wybitnie polonofilski okazał się ponownie magazyn "The Quietus", do którego zestawienia trafiły aż cztery polskie wydawnictwa. Płyta "Zamknęły się oczy ziemi" Starej Rzeki skończyła ze srebrnym medalem. Oprócz niej w zestawieniu znalazły się albumy Księżyca, RSS B0ys i WIDT. Osobnym zjawiskiem był pochód przez rankingi trójmiejskiego zespołu Trupa Trupa. Sasha Frere-Jones, instytucja krytyki muzycznej, ogłosił ten kwartet na łamach "Los Angeles Times" jednym z najlepszych rockowych zespołów na świecie. Najwyraźniej ten znakomity krytyk słyszy w ich albumie "Headache" coś, czego kompletnie nie słyszę ja.

Efekty przynoszą lata pracy wytwórni, networkingu przedstawicieli Instytutu Adama Mickiewicza, który wysyła polskich artystów na festiwale w rodzaju SXSW, czy programerów festiwalowych, choćby Artura Rojka z OFF Festivalu. Bo relacje z Unsoundu, Offa czy Tauronu to w zachodnich serwisach takich jak Tinymixtapes, Pitchfork czy wspomniany Quietus już właściwie norma. Choć baza (edukacja i kultura muzyczna w Polsce) woła o pomstę do nieba, nadbudowa jest imponująca.

--

2. Małe festiwale

Formuła festiwalu muzycznego przeżywa kryzys, ale w cieniu uznanych marek wyrosło sporo mniejszych imprez. Zamiast gwiazdorskiego programu, stawiają one na klimat, refleksję teoretyczną czy skupiają się po prostu na konkretnym aspekcie muzyki. Festiwal Sanatorium Dźwięku odbywał się w przestrzeni dawnego uzdrowiska w Sokołowsku i podjął m.in. temat ekologii dźwięku oraz stanu muzyki eksperymentalnej. Festiwal Kwadrofonik poświęcony był wykonawstwu muzyki współczesnej (zbieżność z nazwą grupy nieprzypadkowa). Z kolei Rewolucja Cyfrowa Muzyki pozwoliła zapoznać się polskiej publiczności z muzyką pokolenia "cyfrowych tubylców".

Wśród większych imprez tradycyjnie wyróżnił się Unsound Festival. Pomysł na tegoroczny motyw przewodni "Surprise" ("Niespodzianka") był ryzykowny, ale okazał się trafnym wyborem. W dobrej formie zostawił swój festiwal (Warszawską Jesień) również Tadeusz Wielecki.

A jeśli chodzi o niespodzianki - zawsze warto wybrać się na coraz bardziej ogólnopolski (niegdyś tylko warszawski) Brutaż, cykl wieczorków tanecznych z muzyką techno, na których skład didżejów nigdy nie jest wcześniej znany.

--

3. Postinternet, transgender i transhumanizm

Holly HerndonHolly Herndon

2014 rok był rokiem normcore'u, a jego symbolem tańczący Samuel T. Herring, który wyglądał jak szeregowy pracownik działu IT. Uderzająca przeciętność normcore'u przepoczwarzyła się w dziwność muzyki postinternetowej Wprowadzeniem do tej estetyki była na polu sztuk wizualnych zeszłoroczna wystawa "Ustawienia prywatności" w MSN. W przypadku muzyki odpowiednikiem post-internet art jest elektroniczny pop spod znaku PC Music, londyńskiej wytwórni, wypuszczającej kolejne toksyczno-landrynkowe single badające granice płci, kiczu, powagi i żartu czy naszych uprzedzeń odbiorczych. Artyści PC Music wystąpili zresztą na zamknięciu "Ustawień prywatności".

W 2015 roku morfowali i przepoczwarzali się wszyscy, ale celowali w tym producenci elektroniki tacy jak Arca czy Elysia Crampton. Twórcy, którzy wykorzystują swoją transgenderową tożsamość, by ze skrawków różnych stylów hip-hopu, techno, IDM, noise'u, ambientu i, last but not least, muzyki latynoskiej, zbudować niepokojący dźwiękowy świat. Do postinternetowej wrażliwości i zabawy genderem wątek transhumanistyczny dorzuciła Holly Herndon, producentka elektroniki i wokalistka. Autorka płyty "Platform" pokazała, że można być jednocześnie protokołem internetowym i kobietą nagrywającą zmysłową elektronikę. Z kolei Daniel Lopatin zabrał nas na wycieczkę do nerdowskich snów rodem z lat 90. Postinternetowa jest też niewątpliwie Grimes. Na nowym długo oczekiwanym albumie miała pogodzić mainstreamowy pop z charakterystycznym dla estetyki tumblra wizualnym i dźwiękowym chaosem - i poległa na całej linii.

Nawet właściciel praw do muzyki Beatlesów nie mógł dłużej nie dostrzegać wszechobecności internetu (i tego, że wyrosło pokolenie słuchaczy, nie uznających fizycznych formatów, którym kult Wielkiej Czwórki z Liverpoolu będzie obcy). W grudniu 2015 firma Universal po latach skapitulowała i umieściła wszystkie studyjne albumy Fab Four w serwisach streamingowych.

--

4. Nowa architektura muzyczna w Polsce

W ostatnich latach wyrosły z unijnych dotacji imponujące muzyczne gmachy, nawet w miejscach do tej pory mniej kojarzonych z życiem muzycznym: Filharmonia Gorzowska, Filharmonia Koszalińska, Filharmonia Świętokrzyska czy Warmińsko-Mazurska Filharmonia im. Feliksa Nowowiejskiego w Olsztynie. A także Europejskie Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego w Lusławicach. Trzy najważniejsze inwestycje to otwarta na jesieni 2014 Filharmonia Szczecińska (nagroda Miesa van der Rohe) i uruchomione w 2015 roku: nowa siedziba NOSPR w Katowicach i Narodowe Forum Muzyki we Wrocławiu. Do 2020 ma powstać nowa siedziba Sinfonii Varsovii na warszawskim Grochowie.

--

5. Tańczenie o architekturze

Polski rynek książek muzycznych nadrabiał w 2015 roku zaległości. "Podrzyj, wyrzuć, zacznij jeszcze raz. Postpunk 1978-1982" Simona Reynoldsa ukazało się w Polsce 10 lat po tym, jak przez muzykę rockową przetoczyła się fala epigoństwa nawiązującego do czasów Public Image Ltd., Gang of Four czy XTC. Fundacja Bęc Zmiana wydała (na razie w e-booku) "Rewolucję cyfrową muzyki" - manifest pokolenia cyfrowych tubylców autorstwa niemieckiego filozofa Harry'ego Lehmana.

Swoje eseistyczne propozycje przedstawiali też polscy autorzy: Filip Szałasek ("Jak pisać o muzyce"), Dariusz Czaja ("Barokowe pasaże") czy Marcin Borchardt z niezwykle przystępnym wprowadzeniem do awangardy muzycznej drugiej połowy XX wieku. Ukazał się też drugi zbiór tekstów Andrzeja Chłopeckiego.

Poczytną kategorię książek o muzyce stanowią biografie legend polskiego rocka. Wznowiono znakomity wywiad-rzekę z Krzysztofem "Grabażem" Grabowskim. Ukazała się też kolejna monumentalna rozmowa Rafała Księżyka, tym razem z Kazikiem Staszewskim. Wyraźny niedosyt pozostawiają natomiast spisane w formie wywiadu wspomnienia Macieja Maleńczuka i Tomka Lipińskiego oraz wywiad z Arturem Rojkiem.

Chyba można ogłosić też oficjalnie minirenesans muzycznej prasy papierowej: pierwsze urodziny magazynu "Noise", dwa świetne numery "Glissando" ("Soundscape" i "Dziecko") oraz start "Gazety Magnetofonowej", sfinansowanego przez crowdfunding kwartalnika, który w pierwszym numerze postawił sobie ambitne pytanie: "Czy istnieje polskie brzmienie?".

Piotr Kowalczyk

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji