Artykuły

Dyrektor Pietras i jego wrogowie

Jedni mówią o nim, że to znakomity menedżer, zafascynowany sztuką. Inni, że sztukę i artystów traktuje instrumentalnie. Kim jest Sławomir Pietras, zwolniony w poniedziałek z funkcji dyrektora Teatru Wielkiego - Opery Narodowej?

Powodem decyzji ministra kultury Kazimierza M. Ujazdowskiego o zmianach w Teatrze Wielkim był konflikt dyrektorów. Po jednej stronie stał dyrektor naczelny Sławomir Pietras, po drugiej - dyrektor artystyczny, reżyser Mariusz Treliński oraz dyrektor muzyczny, dyrygent Kazimierz Kord. Ten ostatni pełni teraz obowiązki naczelnego. Triumwirat przetrwał zaledwie kilka miesięcy. Od grudnia zeszłego roku Treliński zarzucał Pietrasowi publicznie, że chce przejąć kontrolę nad sprawami artystycznymi, powołując dwudziestokilkuosobową radę teatru. Pietras zaś nie zgadzał się ze stworzoną przez Trelińskiego nowatorską wizją opery, w której "brak miejsca na rodzimy repertuar". Reżyser Marek Weiss-Grzesiński, wieloletni współpracownik Pietrasa, dziwi się, że konfliktu nie przewidziano wcześniej: - Przecież to było oczywiste. Ja im dawałem góra trzy miesiące. Dzieli ich przepaść: Sławek to XIX wiek, Mariusz - XXI.

Dyrektor pnie się w górę

Pietras urodził się w 1943 r. w Czeladzi na Śląsku, dzieciństwo i młodość spędził w Będzinie, którego jest dziś honorowym obywatelem. Opowiada, że operę kocha od dziecka, a pierwsze przedstawienie widział, mając dwa lata. Jako licealista nocami słuchał włoskiego radia: - Znajomi szukali Wolnej Europy, a ja transmisji przedstawień.

W latach 60. przeniósł się z prawniczych studiów w Krakowie na prawo do Poznania, bo "poziom przedstawień operowych w Poznaniu był wyższy". W 1963 r. założył pod egidą Zrzeszenia Studentów Polskich Towarzystwo Przyjaciół Opery, które walczyło o jej poziom artystyczny, zapraszało operowe sławy i muzyczne autorytety, np. Jerzego Waldorffa czy Stefana Kisielewskiego.

Prawnik bez muzycznego wykształcenia rozpoczyna karierę dyrektorską w 1970 r. w operach Bytomia i Wrocławia, w Polskim Teatrze Tańca - Balecie Poznańskim w Poznaniu. Najpierw dyrektor administracyjny, od 1982 r. pnie się w górę i zostaje dyrektorem naczelnym i artystycznym Teatru Wielkiego w Łodzi. W latach 1990-91 po raz pierwszy kieruje dwiema scenami jednocześnie: w Łodzi i Wrocławiu. W 1991 r. awansuje na szefa Teatru Wielkiego w Warszawie.

Cztery lata później ówczesny minister kultury Kazimierz Dejmek odwołał go z tego stanowiska. Oficjalny powód: "Pietras nie spełnił pokładanych w Scenie Narodowej oczekiwań i naszych ambicji dotyczących repertuaru". Pietras odgrażał się, że napisze o ministrze książkę "Gest kabotyna". Ale nie napisał.

Prawie natychmiast stanowisko dyrektora Teatru Wielkiego w Poznaniu zaproponował mu wojewoda Włodzimierz Łęcki. Pietras nie zrezygnował z niego, nawet gdy w zeszłym roku ponownie został dyrektorem Teatru Wielkiego.

Dyrektor menedżer

Pietras mówi, że jest "zawodowym dyrektorem teatrów operowych". Ale niektórzy ten wizerunek świetnego menedżera kwestionują.

José Maria Florencio, brazylijski dyrygent mieszkający w Polsce i wieloletni współpracownik Pietrasa, żartuje: - Gdyby dać Pietrasowi do prowadzenia kiosk z gazetami - zbankrutuje po tygodniu, ale jeśli miałby prowadzić podejrzany komis z używanymi autami - doskonale da sobie radę.

I dodaje: - Do Pietrasa nie dociera, że dyrektor musi być jak dobra gospodyni: wydawać tyle, ile ma, i próbować zaoszczędzić. On hołduje zasadzie, że dotację zawsze trzeba przekroczyć, bo jeśli się zaoszczędzi, urzędnicy będą przekonani, że na sztukę można dawać mniej pieniędzy. Ale ma też talent do wyrwania pieniędzy spod ziemi.

Przykładem menedżerskiego stylu Pietrasa są międzynarodowe koprodukcje. Pietras dziś je krytykuje, czyniąc aluzje do Trelińskiego, który w ten sposób zrealizował "Don Giovanniego" Mozarta (z operą w Los Angeles) i "Andrea Chénier" Umberto Giordano (ze sceną w Waszyngtonie). - Udana koprodukcja to podzielenie się kosztami produkcji całego spektaklu, a nie tylko kosztami produkcji dekoracji i kostiumów. Nie o to chodzi, żeby taki spektakl przenosić po premierze w Polsce na obcą scenę, gdzie już nie występują polscy artyści, z wyjątkiem reżysera.

Tym samym jednak krytykuje samego siebie, bo właśnie w jego poznańskim Teatrze Wielkim powstał w marcu 2004 r. spektakl "Andrea Chénier". Poznań przygotował go własnymi siłami, a udział teatru w koprodukcji polegał wyłącznie na wypożyczeniu dekoracji na późniejszą premierę w Stanach. Polscy muzycy się tam nie pojawili.

W tym samym roku Pietras firmował jeszcze bardziej kontrowersyjną, polsko-holendersko-włoską koprodukcję opero-baletu "Les Indes Galantes" Jeana Philippe'a Rameau. Spektakl - przygotowany w poznańskiej operze wyłącznie siłami artystów zagranicznych - miał na tej scenie dwa przedstawienia, po czym pojechał za granicę i już go w Polsce nie wystawiono. Ówczesny minister kultury Waldemar Dąbrowski dał na to 600 tys. zł dotacji. A w budżecie opery na koniec roku została półtoramilionowa dziura. Pietras jednak mówi, że zrobił na tych spektaklach niezły interes: - Na koprodukcji z Waszyngtonem zarobiłem blisko 700 tys. dol.

Znany współpracujący z nim menedżer kultury (nie chciał wypowiadać się pod nazwiskiem) twierdzi, że Pietras to "doskonały dyrektor na niepewne finansowo czasy, bo potrafi zabiegać o pieniądze u władz i prywatnych sponsorów". A robi to, wchodząc w polityczne i towarzyskie układy.

Za czasów jego pierwszej dyrekcji w Warszawie na scenie tej tańczyła Magda Wałęsówna, a ówczesny prezydent Lech Wałęsa był w teatrze gorąco witany (rozpisywały się o tym gazety). W loży poznańskiej często pojawiała się premier Hanna Suchocka - koleżanka Pietrasa ze studiów i Towarzystwa Przyjaciół Opery.

Doskonałe stosunki miał Pietras z ministrem Dąbrowskim, który był częstym gościem opery poznańskiej i hojnie przydzielał dotacje na przedstawienia. Jednak Pietras zaprzecza, że stanowisko dyrektora Teatru Wielkiego zawdzięcza układom z rządzącym wtedy SLD i znajomości z Dąbrowskim: - Nie jestem kimś, kto otrzymuje zawodowe propozycje dlatego, że się z kimś przyjaźni albo nie - oburza się. - Żałuję, bo mam wielu przyjaciół.

Dąbrowski nie chce nic mówić o Pietrasie, powołuje się właśnie na przyjaźń - zarówno z nim, jak i z Trelińskim.

Pietrasa faworyzował były marszałek województwa wielkopolskiego, popierany przez SLD Stefan Mikołajczak. Za jego rządów poznańska opera miała jedną z najwyższych w kraju dotacji na bieżącą działalność (w 2004 r. ok. 17 mln zł). Pietras zaskarbił sobie łaski marszałka, urządzając gale - "Koncerty marszałkowskie".

Pietras szczyci się przyjaźnią z Grażyną i Janem Kulczykami. Publicznie bronił Kulczyka, gdy ten miał stanąć przed sejmową komisją ds. Orlenu. Kulczyk zaś mówi w mediach o Pietrasie w superlatywach, np., że to "najlepszy dyrektor opery w Europie", i sponsoruje spektakle, wozi artystów prywatnym samolotem.

Dyrektor artysta

Ambicje dyrektora nie ograniczają się do zarządzania finansami. Chce mieć jak największy wpływ na sprawy artystyczne. I wchodzi w konflikty z artystami - jak z Trelińskim. Nazywa ich potem wrogami, a wrogów - jak wielokrotnie mówił publicznie - "unicestwia".

- Sławek może robić tylko taki teatr, w którym sam gra pierwsze skrzypce. Wiem, bo pracowałem z nim przez wiele lat i dlatego odszedłem - przekonuje Marek Weiss-Grzesiński.

- Nie jestem łatwy we współpracy, ale to nie z mojej winy rozstawali się ze mną moi partnerzy - przekonuje Pietras.

Konflikty Pietrasa zaczęły się od Conrada Drzewieckiego - pioniera tańca współczesnego w Polsce i dyrektora Polskiego Teatru Tańca, założonego przez obu w Poznaniu w 1973 r. Współpraca trwała sześć lat. Pietras: - Drzewiecki mnie wyrzucił, bo uważał, że jestem leniwy.

Drzewiecki, który wycofał się z publicznego życia, od lat milczy na ten temat.

Po latach Pietras zostaje gorącym orędownikiem powołania na dyrektora Polskiego Teatru Tańca - po Conradzie Drzewieckim - Ewy Wycichowskiej, primabaleriny i choreografa. W 1988 r. Wycichowska zostaje dyrektorem.

Do otwartego konfliktu dochodzi między nimi, gdy Pietras w 1995 r. obejmuje dyrekcję opery w Poznaniu.

Ewa Wycichowska: - Gotowy był projekt wspólnego przedsięwzięcia Polskiego Teatru Tańca, poznańskiego Teatru Wielkiego i szkoły baletowej - "Jezioro łabędzie". Pietras jako nowy dyrektor włączył się w nie, ale znienacka okazało się, że jest to już wyłącznie... produkcja Teatru Wielkiego, którą tańczy się tam zresztą do dziś. Kiedy publicznie wyraziłam oburzenie, usłyszałam od Pietrasa, że "otwieram puszkę Pandory". Od tego czasu mamy poważny kłopot, żeby zagrać w Poznaniu na dużej scenie, bo tu jedyną dużą sceną, czyli Teatrem Wielkim, zarządza Sławomir Pietras. Źle jest mieć w nim wroga, zwłaszcza wtedy, kiedy odpowiada się za zespół.

Z Teatru Wielkiego w Poznaniu odszedł też José Maria Florencio, w latach 1995-97 jego dyrektor muzyczny, wcześniej współpracujący z Pietrasem we Wrocławiu, Łodzi i Warszawie. - Stwierdziłem, że nic już razem nie zrobimy, bo mnie granie kolejnego "Nabucco" czy dyktowanie mi obsady wedle "widzimisię" nie interesowało - mówi. - Pietras potraktował to jako zdradę i zapisał mnie na czele listy swoich wrogów.

Florencio został dyrektorem Filharmonii Poznańskiej. Po pięciu latach, kiedy wygasał jego kontrakt, Pietras lansował na następcę Grzegorza Nowaka. I wylansował. Zmianę na stanowisku ogłosił marszałek Mikołajczak - nie w filharmonii, ale w Teatrze Wielkim po premierze "Andrea Chénier", którą Nowak dyrygował. Nie wiedzieli o tym jeszcze pracownicy filharmonii, a w Poznaniu potraktowano to jako skandal.

Dyrektor polityk

W październiku 2002 r. dyrektor Pietras zapragnął władzy w Poznaniu. Kandydował, popierany przez SLD, na prezydenta miasta. - Lewicę będę zawsze uważał za swego głównego i silnego partnera - mówił w czasie kampanii.

Sojusz wystawił go w ostatniej chwili. I oto dyrektor - już jako kandydat - figurował jeszcze jakiś czas w komitecie honorowym swego rywala - popieranego przez PO prezydenta Poznania Ryszarda Grobelnego. Uzasadniając kandydaturę Pietrasa, SLD powoływał się na jego świetne kontakty w sferach politycznych, kulturalnych i biznesowych. Ich przedstawicieli Pietras zapraszał często do loży honorowej w operze.

W czerwcu 2002 r. premier Leszek Miller przyleciał bez zapowiedzi rządowym samolotem na cykliczny Turniej Tenorów Polskich. Po koncercie goście spotkali się w foyer teatru na świętowaniu imienin sponsora koncertu - Jana Kulczyka. Według rzecznika rządu wizyta była "wyjazdem służbowym na zaproszenie znaczącej instytucji kulturalnej".

Przed wyborami Pietras zdobył poparcie m.in. prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego i premiera Millera. Poparł go także Jan Kulczyk. W trakcie kampanii Pietras był wszędzie widoczny, zarzucano nawet telewizji publicznej w Poznaniu, że za bardzo go eksponuje.

Wybory przegrał - zagłosowało na niego 11 proc. poznaniaków. Zapewne części wyborców nie podobało się to, że zaangażował się w publiczną obronę jednego z gości swojej loży - arcybiskupa poznańskiego Juliusza Paetza. Kiedy zimą 2002 r. pojawiły się oskarżenia, że hierarcha molestuje kleryków i księży, dyrektor, wraz z kilkunastoma przedstawicielami poznańskich elit - był wśród nich Kulczyk - podpisał list w obronie arcybiskupa. Paetz złożył rezygnację, dalej pokazywał się jednak publicznie, również w loży opery.

W niewybredny sposób nawiązał do tego w czasie kampanii kontrkandydat Pietrasa Jan Deręgowski (Samoobrona), który zapytał w telewizji, czy Pietras "posiada rodzinę i czy jest homoseksualistą". Dyrektor odpowiedział, najpierw PAP, później na czacie "Gazety": "Rodzinę mam liczną. Homoseksualistą nie jestem, nie jestem również kobietą z brodą, nie jestem nekrofilem, gerontofilem i nie zamierzam z tym panem płynąć w tym samym rynsztoku". Deręgowski zażądał przeprosin za "rynsztok", sąd to żądanie odrzucił.

Dyrektor gracz

Gdy poznańscy politycy SLD wybierali Pietrasa na kandydata na prezydenta, on sam publicznie zapewniał w rodzinnym Będzinie, że zamierza ubiegać się o stanowisko burmistrza miasta. Czy prowadził grę na dwa fronty? Sam temu zaprzeczał, ale faktem jest, że często "gra" w podobny sposób z władzami, zespołem, artystami.

W 1997 r. wpadł na pomysł połączenia w operowy kartel scen w Poznaniu, Łodzi, Bydgoszczy i Wrocławiu. Miasta miały się wymieniać dekoracjami i solistami, resztę robiłoby się siłami lokalnymi.

Projekt wzbudził kontrowersje. Komentowano, że to próba monopolizacji władzy w rękach Pietrasa, ale i zalegalizowanie stanu faktycznego: poznańska publiczność oglądała wiele inscenizacji, które wcześniej miały premiery w Łodzi i w Warszawie za dyrekcji Pietrasa. Mówiono też, że to przykrywka dla chęci dyrektorowania jednocześnie w Łodzi i Poznaniu. Wtedy Łódź zabiegała o powrót Pietrasa, ale władze w Poznaniu nie chciały się zgodzić na łączenie przez niego stanowisk.

Pietras powoływał się na to, że podwójną dyrekcję już sprawował w Łodzi i we Wrocławiu. Ale źle sprawę rozegrał. Kiedy wojewoda łódzki Mirosław Marcisz ujawnił, że dyrektorem będzie Sławomir Pietras, w poznańskim urzędzie wojewódzkim nic o tym nie wiedziano. A Ministerstwo Kultury i Sztuki komentowało ustami swego rzecznika: - Pan Pietras rzeczywiście był już dyrektorem dwóch teatrów, ale w innych czasach, kiedy budżety były stabilniejsze. Teraz dyrektor gros środków musi wypracować sam, więc pogodzenie interesów dwóch instytucji w dwóch różnych miastach byłoby trudne.

To, co nie udało się w 1997 r., stało się w 2005. Pietras objął dwie dyrekcje - warszawską i poznańską. Protestowali niektórzy radni, obawiający się, że dyrektor może zaniedbać poznańską operę. Pietras uspokajał ich, że powoła dyrektora artystycznego. Do dziś obietnicy nie dotrzymał.

Obaw o łączenie stanowisk nie miało Ministerstwo Kultury, licząc na obniżkę kosztów utrzymania obu scen, którą Pietras oszacował na 30 proc. Poznań miał dostać ze stolicy "Don Giovanniego" Trelińskiego. Jednak, kiedy wybuchł konflikt reżysera z Pietrasem, ten ostatni uznał, że "Don Giovanniego" nie można zrobić w Poznaniu, bo scena jest za mała. Im bardziej narastał konflikt w Warszawie, tym oględniej Pietras wypowiadał się o korzyściach z podwójnej dyrekcji. - Wiem, że Poznań długo takiej sytuacji tolerować nie będzie, a ja Poznania opuścić nie mogę.

Dziś twierdzi, że to jego upór w tej sprawie ostatecznie przesądził o odwołaniu z Warszawy.

Rozpoczynając w zeszłym roku rządy w stolicy, zapowiadał "racjonalizację funkcjonowania teatru", co oznaczało m.in. zwolnienia. Kilka miesięcy później zaczął się wycofywać - okazało się, że związki zawodowe stanęły murem za Pietrasem i do dziś go popierają. - Nie będę zwalniał pracowników, żeby uwolnić fundusze na kolejne produkcje zaproponowane przez pana Trelińskiego - komentował.

Poznańskiemu zespołowi obiecywał na początku sezonu 2005/06 restrukturyzację płac. Chodziło o to, żeby nie uzależniać pensji od liczby spektakli, ale ją uśrednić. - Sa takie miesiące, kiedy prawie nie gramy, i wtedy naprawdę trudno utrzymać rodzinę - opowiada jeden z artystów z opery poznańskiej. W grudniu Pietras oznajmił, że żadnej reformy nie będzie. "Gazecie" powiedział: - Uznałem po prostu, że system motywacyjny, uzależniony od liczby granych spektakli, będzie jednak lepszy.

Niektórzy członkowie zespołu utrzymują, że Pietras wykorzystuje taki system płac, by łatwiej podporządkować sobie zespół. - Nigdy do końca nie wiadomo, kto zagra. Niepokorni nie grają - mówią.

Nasi rozmówcy nie chcą ujawniać nazwisk. - Gdyby wyszło na jaw, że z panią rozmawiałem, to wezwany na dywanik wszystkiego się wyprę - zastrzega jeden z artystów.

Dyrektor narodowy

- Od lat mam poczucie, że Pietras promuje wyłącznie samego siebie - mówi José Maria Florencio. - To się zaczęło po tym, jak go wyrzucono z Warszawy w 1995 r. Przestał się zajmować teatrem. Za czasów jego dyrekcji w Teatrze Wielkim w Łodzi to było wspólne robienie teatru, walczenie o poziom. Był "na dorobku" i naprawdę mu zależało. Potem zaczęła się już gra o władzę, o to, by udowodnić, że on do Warszawy wróci.

Pietras dopiął swego. W maju 2005 r. wrócił. Poległ w konfrontacji z Trelińskim, która obnażyła archaiczność jego wizji teatru operowego i sposobu zarządzania. - Nie czuję się w tej potyczce stroną przegraną i mam głębokie przeświadczenie, że czas przyzna mi rację - uważa dyrektor.

Pietras zostaje w Poznaniu, w teatrze, który obok Opery Narodowej gra najwięcej spektakli i ma najbardziej urozmaicony repertuar. Wśród zalet sceny krytycy wymieniają największą liczbę oper Verdiego w repertuarze oraz polsko-niemiecki Festiwal Hoffmannowski. Przyznają jednak, że poza tym repertuar teatru rzadko wykracza poza sztampę, że sporadycznie śpiewają tu światowej klasy soliści, a kasę i widownię zapełniają przede wszystkim akademickie składanki, jak "Wigilie polskie". - Palimy się przy tym ze wstydu na scenie, ale gramy, bo widownia przyjeżdża autobusami z całej Polski, a my możemy zarobić - mówi jeden z członków zespołu.

Co zamierza zrobić Pietras w Poznaniu? - Chcę zaproponować jeden albo nawet dwa wyłącznie polskie sezony. Zamanifestować sens polskiej opery narodowej - deklaruje.

Więc dalej będzie walczył z Trelińskim. I bronił swojej XIX-wiecznej wizji opery.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji