Artykuły

Wrocław. Muzeum Marzeń na otwarcie ESK

Osiem dzieł sztuki, ośmiu pisarzy, dziesiątka aktorów, tancerzy i muzyków - wszystko po to, żeby uwolnić wyobraźnię. Muzeum Narodowe we Wrocławiu z okazji inauguracji Europejskiej Stolicy Kultury zamienia się w Muzeum Marzeń.

Udział w spektaklu Jacqueline Kornmuller i Petera Wolfa powinno się przepisywać wszystkim tym, którzy do muzealnych zbiorów podchodzą z pewną taką nieśmiałością. Po tej pastylce kolejne spotkanie będzie przygodą.

Zasady są proste - przy wejściu dostajemy mapkę i lekkie, składane krzesełko. Wędrujemy z nim po muzealnych salach, zmierzając do ośmiu punktów, w którym dziełom sztuki towarzyszą minispektakle przygotowane przez aktorów i muzyków, na podstawie literackich, pisanych specjalnie z tej okazji tekstów. Każdy z nich będzie grany w ciągu wieczoru kilkakrotnie - możemy więc sami ustalić sobie własną kolejność. Całość nie powinna zająć więcej niż trzy godziny. Premiera w sobotę, 16 stycznia, o godz. 16 (już nie ma biletów). Kolejne spektakle - 25 i 30 stycznia i 6 lutego o 19. Potem przerwa aż do jesieni, kiedy "Muzeum marzeń" zostanie pokazane jeszcze czterokrotnie - 1, 8, 15 i 22 października. Bilety po 15 (ulgowy) i 20 zł.

Scena 1

"Księżyc nad nimi w półpełni" Mileny Michiko Flasar. Na podstawie "Portretu Julii Gerard de Festenburg z córką Karoliną" Marcina Jabłońskiego (1839). Występuje Joanna Szczepkowska

Na parkowej ławce siedzi elegancka dama w błękicie, żona lwowskiego burmistrza, lekko obejmując kilkuletnią dziewczynkę, która trzyma w dłoni jabłko. Dziecko patrzy nam prosto w oczy, dama wyraźnie jest myślami gdzie indziej. Na kunsztownej fryzurze ma upięty welon, nosi błękitną, elegancką suknię z dekoltem odsłaniającym ramiona. Historycy sztuki widzą tu uosobienie macierzyńskiej miłości. Obraz jest pendant do drugiego portretu, na którym oglądamy samego burmistrza ze starszą z córeczek, ale Milena Michiko Flasar, autorka towarzyszącego mu tekstu "A księżyc nad nimi w półpełni" widzi w nim odrębną opowieść - o bolesnym braku ojca i męża, opowiedzianą z perspektywy dziewczynki z obrazu, zmagającej się z tęsknotą za nim i ze smutkiem matki, która ma martwe oczy i która czasem bezgłośnie płacze, obojętna na podaną jej chusteczkę. "Kim ja bym bez niej była" - pyta córka.

- W tym spektaklu gram osobę, która doświadczyła wojny jako dziecko, poprzez śmierć ojca - mówi Joanna Szczepkowska. - Tekst Flasar zmienił perspektywę mojego spojrzenia na portret Jabłońskiego i już pewnie zawsze będę w nim widzieć dwie kobiety opłakujące męża i ojca, choć nie takie były intencje malarza. Myślę zresztą, że tak właśnie powinno się patrzeć na obrazy - bez obciążenia wiedzą, wrażeniowo. Często nie wiemy, co przykuwa naszą uwagę, dlaczego zatrzymujemy się przed określonym dziełem sztuki - nagle budzi się coś z naszych wspomnień, snów. Staje się nam bliskie nie tylko dlatego, że wspaniały, ale dlatego że działa na naszą podświadomość.

Scena 2

"Spotkanie" Mikołaja Łozińskiego. Na podstawie "Spotkania" Władysława Podkowińskiego (1892). Występuje Helena Sujecka

Wiejska droga, w tle pola, oddzielone od niej murkiem. Przy nim - szóstka młodych ludzi. Pięć kobiet - ich kolorowe sukienki tworzą barwne plamy - i siedzący w cieniu na murku młodzieniec z pejczem, wpatrzony jedną z pań, tę w błękitnej sukni. Znamy czas i miejsce akcji - 1892 roku, trakt pomiędzy dwoma sąsiedzkimi majątkami w okolicach Radzymina - Mokrą Wsią i Chrzesnymi. Znamy też tożsamość niektórych postaci - mężczyzna na płocie to sam Podkowiński, ta błękitna to Ewa Kotarbińska, żona przyjaciela, a zarazem wielka, nieodwzajemniona miłość artysty

Mikołaj Łoziński umieszcza tu zupełnie inną anegdotę - inaczej rozdziela role, inne postaci czyni głównymi bohaterami tej historii. - To taki apolityczny monolog wewnętrzny jednej z kobiet, postaci z tego obrazu - mówi Helena Sujecka, aktorka Teatru Muzycznego Capitol. - Niezwykle intrygujący: do tego stopnia, że kiedy przeczytałam tekst Mikołaja Łozińskiego, szukałam we wszystkich dostępnych źródłach śladów jakiegokolwiek tła politycznego obrazu. Konsultowałam się nawet z historykami sztuki, ale - rzecz jasna - nic nie znalazłam, bo przecież nic tam takiego tu nie ma. Wpadłam w pułapkę - okazało się, że tekst jest autorską wariacją na temat "Spotkania", całkowicie swobodną grą skojarzeń. Ale dla mnie był to niezbędny etap pracy - dopiero kiedy poznałam z detalami pierwowzór, mogłam dołożyć fantazję. Zyskałam na tym wiele - dziś na to płótno patrzę zupełnie inaczej.

Scena 3

"Uziemione" Joanny Bator. Na podstawie "Wieczoru" Wassilego Kandinskiego (1902-1903). Występuje Hanna Konarowska

Obraz pochodzi z okresu poprzedzającego abstrakcyjny przełom w twórczości artysty - Kandinsky jest uważany za twórcę pierwszego abstrakcyjnego obrazu w historii sztuki, namalowanego jednak dopiero w roku 1910 - wydaje się bardziej w duchu inspiracji impresjonizmem i symbolizmem. Zapada zmierzch, tafla jeziora jest niemal czarna, ciemnieją kształty drzew na horyzoncie. Kompozycję przecina jasna ścieżka, obok, w miejscu, gdzie zieleń trawy styka się z wodą dwie kobiece postaci w błękitnych sukienkach - prawdopodobnie matka i córka, kilkuletnia najpewniej dziewczynka, uwieszona matczynej dłoni. Matka spogląda w stronę jeziora, dziewczynka może wyrywa się w jego kierunku, a może na coś mamę namawia - nie wiemy, jest odwrócona do nas plecami. Widzimy tylko błękit sukienki i rondo wiklinowego kapelusza.

Tekst Joanny Bator ma feministyczną wymowę - autorka w dziewczynce widzi miniaturową konstrukcję matki, utopioną w kostiumie nie przeznaczonym dla dziecka, który próbuje ją wrzucić w jasno określoną rolę. "Halo, czy tam jest w ogóle dziewczynka?" - pyta.

Feministyczny manifest? - Oj, oj tam, jeśli się miało do czynienia z tekstem Elfriede Jelinek, jak ja dwa lata temu, przy poprzedniej edycji tego projektu, trudno o równie mocną wymowę - mówi Hanna Konarowska, aktorka. - Ale tekst Bator porusza podobne struny, opowiada o relacji matki i córki, która jest przecież nieśmiertelna. Piękny tekst o pięknym obrazie Kandinskiego, na który nikt jeszcze nie spojrzał z podobnej perspektywy. Dodatkowego sensu dodaje fakt, że w "Muzeum marzeń" spotykam się z moją mamą, Joanną Szczepkowską - obie budujemy nasze spektakle wokół obrazów, przedstawiających matki z córkami. To daje okazję dla dodatkowej gry skojarzeń, dotknięcia tej relacji, wzajemnej bliskości, także dla nas samych.

Scena 4

"Lampedusa" Emmanuela Obei. Na podstawie "Ucieczki do Egiptu" Martina Johanna Schmidta. Występują Bożena Bukowska i Brian Wimpel

Na obrazie XVIII-wiecznego austriackiego malarza widzimy świętą rodzinę przytłoczoną przez nieprzyjazną, okrutną przyrodę. Św. Józef prowadzi osła, na nim - Matka Boska z dzieciątkiem. W zderzeniu z naturą wydają się być całkowicie bezbronni i boleśnie samotni zarazem.

Autorem spektaklu jest Emmanuel Obeya, pochodzący z Nigerii aktor i tancerz. Już na podstawie tytułu możemy spodziewać się opowieści o całkowicie współczesnych uchodźcach, którzy pojawiają się na włoskiej wyspie.

W "Lampedusie" zobaczymy Bożenę Bukowską, tancerkę Teatru Muzycznego Capitol i Briana Wimpela, tancerza i śpiewającego aktora urodzonego w Holandii. On śpiewa pieśń uchodźcy, prosi o szansę na nowe życie, ona jest Europą, która się przed nim zamyka. - Moja postać reprezentuje cały zestaw lęków współczesnej Europy wobec uchodźców - mówi Bukowska. - Jest tu strach i brak akceptacji, ignorancja i egoizm, obojętność na cierpienie, nieufność wobec obcych i chęć ocalenia bezpiecznego, wygodnego świata. Dziś, kiedy pracuję nad spektaklem, patrzę na obraz Schmidta z nowej perspektywy. W tej biblijnej historii dostrzegam całą grozę sytuacji świętej rodziny, która musi opuścić swój dom i udać się na tułaczkę. Wydaje mi się, że to jest bardzo ważny przekaz dla współczesnych chrześcijan - że nie można być obojętnym na cierpienie.

Scena 5

"Sen Putina" Martina Pollacka. Na podstawie rzeźby św. Barbary Thomasa Weissfeldta (1704-1705). Występuje Bartosz Porczyk

Thomas Weissfeldt przyjechał na Dolny Śląsk z Norwegii, pracował we Wrocławiu i opactwie cystersów w Henrykowie - św. Barbara jest jedną z czterech figur świętych męczeników, które możemy oglądać w Narodowym. W postaci Barbary uderza nas przede wszystkim charakterystyczne dla Weissfeldta misterne drapowanie szaty, potem smukłość sylwetki, następnie elegancja i wdzięk w geście ręki jakby wysuniętej w stronę widza do uścisku czy pocałunku, i wreszcie twarz - jej łagodny na pozór wyraz ma sobie coś zaskakująco męskiego, surowego w rysunku szczęki.

Być może właśnie ten rys nasunął Martinowi Pollackowi ciąg skojarzeń, prowadzących od łagodnej świętej poprzez postać bezwzględnej rosyjskiej imperatorki - carycy Katarzyny - w stronę współczesnego władcy, Putina. I tak jak Barbara pokaże uważnemu widzowi męski pierwiastek w kobiecym ciele, tak Putin w przemówieniu, którego poza muzealną salą nigdy nie usłyszymy, zwierzy nam się ze swoich najskrytszych marzeń, z tego jak bardzo pragnąłby choć raz w życiu, choć na chwilę przenieść się w miękkie, kobiece ciało Wielkiej Katarzyny. Co nie przeszkadza mu wcale być prawdziwym rosyjskim mężczyzną, męskim pod każdym względem. Sprzeczność? Taka sama jak dokonanie krwawej inwazji przy zapewnieniach o pokojowym nastawieniu.

- Jestem Putinem, który śni swój sen, ujawniając swoje pragnienia potęgi, nieśmiertelności, ale też tęsknotę do bycia nią - Katarzyną Wielką - mówi Bartosz Porczyk. - Na oczach widzów dokonuje się transformacja z dyktatora w kobietę, co wbrew pozorom nie jest wcale takim paradoksem - kobieta jest przecież dyktatorem, to ona rządzi. Przyznam, że ta praca jest dla mnie wyzwaniem - w przestrzeni teatralnej jest mi łatwiej się odnaleźć, a tu jestem w tak intymnej, bliskiej relacji z widzem, że mnie to onieśmiela, o co się wcześniej nie podejrzewałem. A na rzeźbę, obok której gram, nie umiem już patrzeć jak na św. Barbarę - dla mnie stała się już na zawsze carycą Katarzyną. Ale przywłaszczam sobie też inne eksponaty, które stoją obok - święci zamieniają się w Stanisława Augusta czy kniazia Patiomkina - wszystko staje się własnością Katarzyny.

Scena 6

"Sen Jakuba" Julii Fiedorczuk. Na podstawie "Snu Jakuba" Johanna Twengera 1596. Występuje Adam Graczyk

Obraz pochodzi z tablicy pamiątkowej Daniela Rindfleischa, wrocławskiego patrycjusza i wybitnego humanisty. Dawniej znajdował się w Kościele św. Trójcy w Żurawinie, od 1963 jest w zbiorach Muzeum Narodowego we Wrocławiu. - Niezwykle tajemnicze dzieło, kwintesencja śląskiego manieryzmu - mówi o nim dyrektor Narodowego Piotr Oszczanowski. - Jakub, zgodnie z tytułem, jest pogrążony we śnie, towarzyszy mu pies, w tle rozpościera się poświata, w której schodami do nieba suną aniołowie.

Julia Fiedorczuk napisała kilka wierszy inspirowanych "Snem Jakuba". Będzie je mówił Adam Graczyk, aktor Teatru Dramatycznego Miasta Stołecznego Warszawy: - Zapraszam w marzenie senne, które odwołuje się do naszych duchowych potrzeb, związanych z potrzebą religijności, ale takiej ponad podziałami - mówi. - Kontakt ze sztuką determinuje nas często do dość usztywnionej reakcji. Tutaj jest inaczej - zetknięcie kilku dyscyplin, poezji, teatru, malarstwa, muzyki daje szansę, żeby uwolnić się z tego poczucia skrępowania. Widzę to po sobie - mam wrażenie, że dostrzegam coś innego, nowego w "Śnie Jakuba". Widzę psa merdającego ogonem i cieszę się na jego widok. On mi się staje automatycznie bliższy także przez to, że nie myślę gorączkowo, co może oznaczać w warstwie symbolicznej. Warto wizytę w "Muzeum marzeń" traktować jako zaproszenie do muzeum - warto wrócić tu i puścić wodze wyobraźni już na własną rękę. Okazji do takiej gry są tu przecież tysiące.

Scena 7

"Czerwień" Johanny Doderer. Na podstawie "Biczowania" Mistrza z lat 1486-1487. Występują Pal Szepesi i Jarosław Gałuszka

Późnogotyckie biczowanie jest pełne dramatyzmu, ekspresji. Bezbronny Chrystus został tu zderzony z silnymi postaciami biczujących. Empatię u widza ma wzbudzić jego umęczone ciało, na którym strumyki krwi znaczą wyraźny rysunek.

Johanna Doderer jest austriacką kompozytorką, Gałuszka - akordeonistą, Szepesi - tancerzem. Możemy zatem spodziewać się interpretacji opartej na muzyce i teatrze ruchu. - Pal Szepesi gra Chrystusa, ja ilustruję dźwiękiem jego drogę krzyżową - mówi Gałuszka. - Z jednej strony, staram się oddać z pomocą muzyki całe spektrum uczuć i emocji, z drugiej - wcielam się podwójną rolę, krzyża i Ducha Świętego. Wszystko po to, żeby publiczność mogła choć w niewielkim stopniu podzielić doświadczenie Chrystusa. Praca nad tym spektaklem to dla mnie wyjątkowe doświadczenie. Przede wszystkim, to spotkanie kilku dyscyplin sztuki, a w interdyscyplinarności jest jej przyszłość. Poza tym, muszę tu uruchamiać w sobie ogromne pokłady emocji i sięgać po narzędzia, które na co dzień są mi niedostępne - nie jestem aktorem. Wreszcie, ta praca daje mi zupełnie inne spojrzenie na sztuki malarskie. To jakby wyciągnąć całą treść z obrazu, oddać ją w trójwymiarze i ożywić na środku muzealnej sali.

Scena 8

"Święta rodzina" Jacka Dehnela. Na podstawie "Tryptyku świętej rodziny" Mistrza Poliptyku z Gościszowic (1506-1507). Występuje Marta Zięba

- Sztandarowy śląski gotyk - mówi krótko o tryptyku Piotr Oszczanowski. Święta Rodzina na tym tryptyku z początku XVI wieku została wykonana "na bogato" - dosłownie kapie od złota. Gdyby tak przedstawić jakąkolwiek współczesną rodzinę, sąsiedzi pękaliby z zazdrości.

- Pracując nad spektaklem, musiałam zderzyć własną wizję "Tryptyku" z interpretacją Jacka Dehnela - mówi Marta Zięba, aktorka wrocławskiego Teatru Polskiego. - A on przyniósł nam opowieść kobiety, która chciała być częścią tego dzieła, ale nie została do tego zaproszona. Ten tekst podejmuje dyskusję ze świętością, z rodziną, ze znaną nam wszystkim historią, podważa ją, stawia pytanie o możliwość innych jej wersji. I choć na początku byłam zaskoczona, to potem pomyślałam: czemu nie? Przecież nie mamy pewności, czy przypadkiem ta literacka interpretacja nie jest najbardziej uprawniona, a w kontakcie ze sztuką nikt nie ma patentu na prawdę, nikt nie może wiedzieć, co autor miał na myśli. Ta praca nauczyła mnie odwagi, pokazała, że mogę interpretować sztukę na własną rękę, sięgając do swojej wyobraźni. I nikt mi tego nie zabroni. W końcu po to właśnie autor oddaje swoje dzieło ludziom, niezależnie od tego, czy jest to książka, spektakl czy obraz. I prawo odczytywania go na własny sposób jest tą najważniejszą wolnością, jaką sztuka daje nam wszystkim.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji