Artykuły

Halina Rasiakówna: Nagrody nie czynią mnie lepszą aktorką

- Gdy artysta robi wszystko dla pieniędzy, układów, taniej popularności, przestaje być artystą. Ma wybór: albo idzie, jak w "Wycince", za medalem, albo za marzeniem. Jeśli je porzuci, zaprzedaje siebie - mówi Halina Rasiakówna, aktorka Teatru Polskiego we Wrocławiu.

Dorota Oczak-Stach: Spadł na panią ostatnio deszcz nagród, wśród nich Nagroda im. Aleksandra Zelwerowicza za najlepszą kobiecą kreację aktorską sezonu w "Wycince" Krystiana Lupy oraz nagrody dla najlepszej aktorki na festiwalu Boska Komedia za role jednej z Elfriede w "Podróży zimowej" Pawła Miśkiewicza i Oriany Fallaci w "Apokalipsie" Michała Borczucha. Czy te wyróżnienia mają dla pani znaczenie?

Halina Rasiakówna: Skłamałabym, mówiąc, że jest inaczej. Są dowodem, że ktoś zauważa i docenia moją pracę. Nie czynią mnie lepszą aktorką, ale honorują to, co robię. Szczególnie przyjemne, gdy nagrodę przyznaje jury międzynarodowe, jak w przypadku Boskiej Komedii. Cieszy mnie, że dostrzeżona zostałam dwukrotnie, bo to mój drugi Boski Komediant - przez ludzi teatru nie tylko z Europy, ale i ze świata. Nie odczuwam żadnej siły napędowej po tych nagrodach, ale nie czuję też, że muszę coś udowadniać. Pracuję normalnie.

Jak pracuje się z Krystianem Lupą?

- Lupa zdziera z nas aktorskie sztuczki i techniki. Stawia do pionu. Zimny prysznic bywa czasem zbawienny. Każdy aktor z tych spotkań może wiele wynieść.

Współpracuje pani z reżyserami różnych pokoleń. Czy można porównać spotkanie z Lupą i z Twarkowskim, u którego teraz wystąpi pani w spektaklu "GRIMM: czarny śnieg"?

- Trudno porównywać, to są różne osobowości, z różnymi doświadczeniami. Każdy reżyser dotyka innych tematów i ma swoje wizje ich przekazu. Łukasz Twarkowski jest na początku drogi artystycznej, fascynują go najnowsze technologie komputerowe, wirtualne. Wykorzystując je - kamerę kinectową, RGB, hełmy Oculus - buduje swój świat. Są one w pewnym sensie istotą projektu, nad którym pracujemy. Nie mówię, że pożerają aktora, że go unieważniają, ale ta granica jest dość cienka. Inspiracją były baśnie braci Grimm. Dla widza zaznajomionego z nimi ślady będą rozpoznawalne.

Pani nie boi się eksperymentów.

- Nie chcę zamykać siebie, myślenia i wyobraźni w tym, co już znam. Pociąga mnie nieznane.

Czym się pani kieruje przy wyborze ról?

- Jestem na etapie, w którym interesują mnie bardziej spotkania z drugim człowiekiem - z reżyserem i jego ekipą, niż końcowy efekt tego spotkania. Czasem zaczynam pracę bez gotowego scenariusza, z zarysowanym tylko tematem. Tak było w przypadku "Apokalipsy" Michała Borczucha i Tomka Śpiewaka w Nowym Teatrze w Warszawie. Wiedziałam, że mam zagrać Orianę Fallaci. Ale sam tekst powstawał w trakcie pracy. Gotowy scenariusz czy dramat wiele ułatwia, bo można się od niego odbić. Jeśli go nie ma, trzeba szukać inspiracji, uruchamiać wyobraźnię.

Czy jest taka rola, którą chciałaby pani zagrać?

- Nigdy nie myślałam o jakiejś konkretnej. Marzenia czasem się spełniają, czasem nie. Moje marzenie to po prostu móc pracować.

Powiedziała pani kiedyś, że to nie aktor prowadzi rolę, tylko rola aktora.

- Powiedziałam, że to nie aktor powinien prowadzić rolę, tylko rola aktora. Taka sytuacja to ideał, gdy w aktorze postać się tak rozpanoszy, że myśli, działa i żyje swoim życiem. Czasami się zdarza.

"Wycinka" stawia pytania o powinność teatru i niezawisłość artystów wobec różnych układów. To aktualny dziś problem.

- Gdy artysta robi wszystko dla pieniędzy, układów, taniej popularności, to przestaje być artystą. Ma wybór: albo idzie, jak w "Wycince", za medalem, albo za marzeniem. Każdy artysta ma pragnienia, wizje siebie w zawodzie. Jeśli je porzuca, zaprzedaje siebie.

Jaka jest pani wizja siebie w aktorstwie?

- Długo, bardzo długo w tym zawodzie pracować.

W minionym roku zagrała też pani kilka ról filmowych.

- U Kuby Czekaja pojawiłam się w niewielkiej roli pielęgniarki w głośnym już filmie "Baby Bump". Latem zagrałam matkę u Anki Jadowskiej w "Dzikich różach", ciekawy materiał i bardzo ważna postać w scenariuszu. Premiera filmu będzie jesienią prawdopodobnie na festiwalu w Gdyni. W listopadzie i grudniu miałam zdjęcia do filmu "Niewidzialne" w reżyserii Pawła Sali, opartym na jego sztuce "Szwaczki". Trudny temat, film idący w stronę kina artystycznego i nietypowa praca na planie. Długie sceny, liczące wiele stron tekstu, kręcone w całości, w jednym ujęciu. A niedługo zagram Sandrę w debiucie Piotra Subbotki "Dziura w głowie".

Odnoszę wrażenie, że role filmowe są dla pani równie istotne jak teatralne.

- Tak, cieszą mnie bardzo, dobrze się czuję przed kamerą, lubię to.

Wspomniana rola Sandry nie jest duża, ale znacząca w scenariuszu. Jest kelnerką, dojrzałą, atrakcyjną kobietą z tatuażami na ciele, o naturze wolnego ptaka. Ma jakąś tajemnicę w sobie, w specyficzny sposób działa na mężczyzn i na głównego bohatera.

Opowiada pani o swoich postaciach z dużą dozą sympatii. Lubi je pani?

- Jeżeli je gram, muszę w nie wejść całą sobą. Nie myślę o postaciach w tych kategoriach.

***

Halina Rasiakówna - aktorka związana z Teatrem Polskim, gdzie można ją oglądać w spektaklach Krystiana Lupy i Pawła Miśkiewicza. Absolwentka wydziału aktorskiego łódzkiej Filmówki, wcześniej występowała w Teatrze Współczesnym i Operze we Wrocławiu, Teatrze im. Słowackiego w Krakowie. W "Notatkach aktorki" na stronie internetowej Polskiego pisze: - Gram ostro, nie boję się, że przerysuję. Trzeba odwagi, by chodzić po cienkiej linie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji