Artykuły

Życie jako reżyser

Pisanie muzyki do teatru wymaga pokory, nadmierne eksponowanie siebie może zrobić spektaklowi krzywdę. Są przedstawienia, w których jako autor muzyki powinien być podpisany reżyser, a obok mógłby istnieć dopisek: przetworzenie na partyturę BOLESŁAW RAWSKI - przekonuje mój rozmówca.

Właśnie zaczął pisać kołysankę opowiadającą o losie matki, która przepowiada synkowi gorzki los, gdy otrzymał tę wiadomość... Po trzech latach od tamtej tragedii wciąż będzie ona powracać w naszej rozmowie.

Podobnie - w muzyce. - Od tamtego czasu piszę inną muzykę - mówi Bolesław Rawski. Jako kierunek studiów świadomie wybrał reżyserię muzyczną, na której uczył się m.in. aranżacji i instrumentacji i to - choć była to Akademia Muzyczna im. Chopina w Warszawie - u krakowianina prof. Lucjana Kaszyckiego.

Będąc na IV roku, dostał pracę w rodzimym Krakowie - w Teatrze im. J. Słowackiego, co było niejako naturalne, pracę magisterską poświęcił wszak muzyce teatralnej. Przez rok był na etacie realizatora dźwięku, co stanowiło znakomite wejście w środowisko Melpomeny. I tak osiadł w tym teatrze na kilkanaście lat. Zaczął od opracowań muzycznych - m.in. w autorskiej "Romancy" Jacka Chmielnika, a za swój kompozytorski debiut uważa "Zaczarowane koło" Rydla, które reżyserował Jerzy Nowak. Było to niemal 20 lat temu.

Po studiach, które pozwoliły poznać dźwięk od strony estetycznej i technicznej, potrafił z nim zrobić wszystko. Myślał i o studiach w zakresie kompozycji, ale już nie było na nie czasu. Można powiedzieć, że studiował kompozycję sam; dziś jest autorem muzyki do ponad stu spektakli teatralnych. Jak podkreśla, warsztat jest oczywiście istotny i niezbędny, ale najważniejsza w komponowaniu jest wrażliwość, dusza. Po roku pracy, już mając dyplom, dostał etat reżysera dźwięku - bodaj pierwszy taki w polskim teatrze, o czym zdecydował ówczesny dyrektor Mikołaj Grabowski. Później przez lata był kierownikiem muzycznym.

Kim jest reżyser muzyczny?

- Kimś, kto dysponując dźwiękami zapisanymi przez kompozytora, potrafi wykreować je w przestrzeni muzycznej, nadać im pewien ostateczny ład.

Ale to temat rzeka, podobnie jak rola muzyki w teatrze. Tu Bolesław Rawski zgadza się z opinią Zygmunta Koniecznego, z którym przez 10 lat blisko współpracował, że muzyka teatralna jest integralną częścią spektaklu, że właściwie poza nim nie istnieje. Bo muzyka jest w spektaklu tylko jednym z elementów. Dlatego ma prawo być niedoskonałą, niedokomponowaną.

W powstawanie spektaklu angażuje się już na wczesnym etapie - siedzi na próbach, chce poznać zamysł reżysera, kierunek, w jakim podąża; nie potrafiłby oddać muzyki w ostatniej chwili. Dlatego lubi, gdy reżyser jest otwarty na muzykę... Acz doświadczył i tego, że twórca spektaklu wziął muzykę ze słowami: to ja sobie dotnę... Tak, pisanie muzyki do teatru wymaga pokory, nadmierne eksponowanie siebie może zrobić spektaklowi krzywdę. - Są przedstawienia, w których jako autor muzyki powinien być podpisany reżyser, bo to jego jest myśl muzyczna, a obok mógłby istnieć dopisek: przetworzenie na partyturę Bolesław Rawski - przekonuje mój rozmówca. I podaje przykład współpracy z Grzegorzem Jarzyną. Dodajmy, że to za muzykę do jego spektaklu "Bzik tropikalny" dostał Bolesław Rawski nagrodę XXII Konfrontacji Teatralnych - Klasyka Polska.

Mając takie podejście do muzyki w teatrze, mój rozmówca stara się unikać pracy nad kilkoma spektaklami naraz; acz nałożyły mu się kiedyś cztery premiery w różnych miastach Polski; oby nigdy więcej... A pracuje dużo. Na scenach Krakowa granych jest obecnie 10 spektakli z jego muzyką. W "Słowackim" - "Bułhakow", "Dziady.Gu-staw-Konrad", "Ożenek", "Merylin Mongoł", "Życie w teatrze" (już nie etatowo, ale wciąż najwięcej tam pracuje), w Bagateli - "Push up 1-3", "Pies, Mężczyzna i Kobieta", "Naczelny", w Ludowym - "Proces", w STU - "Aj waj! czyli historie z cynamonem", z muzyką nagrodzoną na ostatnim Festiwalu Komedii Talia 2005.

To właśnie w pisanie kołysanki do tego spektaklu Rafała Kmity wdarła się nagła, tragiczna śmierć 14,5-letniego syna Leszka. Zmieniła podejście do życia i muzyki. Uświadomiła, że każda chwila może być tą ostatnią. - Teatr mnie uratował, zmusił do pracy, choć pamiętam, pisałem muzykę do "Kaliguli", nie mogąc sklecić trzech-czterech dźwięków... - mówi kompozytor. - A premiera się zbliżała. Pisał też nadal muzykę do "Aj waj!". - Przynosiłem kolejne nagrania, dokonywane własnym głosem i słyszałem od Rafała Kmity, że wszystkie takie smutne...

I tak życie wniosło w tę muzykę najczystszy pierwiastek prawdy, bo wszak w los narodu żydowskiego, o którym opowiada spektakl, tragedia wpisała się tak mocno, że nawet żart podszyty jest nutą smutku. - Wszystko, co miałem w sobie, przelałem w muzyce do "Aj waj!" - słyszę. Śmierć syna sprawiła, że kompozytor, aktywnie pracując, stroni od mediów, od życia towarzyskiego. - Ta śmierć ciąży, a jednocześnie tak boleśnie doświadczony mogę teraz więcej dać siebie innym - mówi. I dodaje: - Jeżeli kiedyś staniemy przed Nim, najważniejsze będzie to, co daliśmy ludziom, a nie to, jak o nas mówiono czy ile o nas napisano.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji