Artykuły

Wyzwolenie S.Wyspiańskiego

Premierę poprzedziła fala plotek, przesyconych niepewnością, czy to, co zobaczy­my na scenie, będzie jeszcze dramatem. Wyspiańskiego, czy raczej samoistnym dziełem reżysera. Bernard Ford Hanaoka, który zaprezentował się zielonogórskiej publicznoś­ci przedstawieniem "Fantazego" zrobionym normalnie - "po bożemu", na Wyspiań­skiego targnął się pono z ostrą żyletką.

Jak się ma rzeczywistość do przedpre­mierowej plotki? Tak jak to często z plot­ką bywa - jest w niej odrobina prawdy. Dramat został rzeczywiście mocno na sce­nie odmieniony - wiele scen poprzestawiano, wiele wycięto, a i trochę dodano.

Obawy o skutki targnięcia się na naro­dową świętość były jednak przedwczesne i - jeśli przypomnieć sceniczne dzieje sztu­ki Wyspiańskiego - przesadzone.

Bo z "Wyzwoleniem" robiono już wszy­stko (lub prawie wszystko). Przedwojenny Kraków oglądał sztukę wystawioną w krakowskiej kawiarni plastyków przez awan­gardowy teatrzyk Cricot. Konrad wycho­dził na salę z kawiarnianej garderoby, by słowami "Idę z daleka" rozpocząć spektakl, pokazujący połowę dramatu (opuszczono niemal cały akt II)

Żeby nie szukać tak odległych przykła­dów, przypomnijmy, iż nie gdzie indziej, ale właśnie na zielonogórskiej scenie w 1963 roku Marek Okopiński wystawił dramat Wy­spiańskiego jako współczesną sztukę po­lityczną, konstruując jej scenariusz z wybranych fragmentów głównie aktu I i II, rezygnując zupełnie z historycznej warst­wy.

W 1971 roku zaś odbyła się premiera sztuki w pobliskim Gorzowie. Układ tekstu (skreślono więcej, niż połowę dramatu), in­scenizacja i reżyseria były dziełem Krysty­ny Tyszarskiej. Spektakl rozgrywał się w zupełnie współczesnej scenerii - pośród żarówek i chorągiewek zawieszono głoś­nik, a po bokach ustawiono dwie mównice. Konrad nosił dżinsy, bohaterowie podawali sobie butelki z czerwoną kartką, Harfiarka przybrała postać młodzieżowej piosenkarki.

Nie brak innych przykładów swobodnych poczynań z dramatem Wyspiańskiego, któ­ry często gości na scenach naszych teat­rów. Artystyczne rezultaty tych prób są je­dnak zupełnie niezależne od statystyki skreśleń tekstu czy mniej lub bardziej szoku­jących rozwiązań inscenizacyjnych.

Czas przewartościowuje każdą literaturę. "Wyzwolenie" jest jednak sztuką szczegól­nie na ten czynnik wrażliwą. Czas i spo­łeczny pejzaż z nim związany żywo oddzia­ływały na jej interpretację. Była traktowana jako najwspółcześniejsza ze sztuk pol­skich i jako uniwersalna alegoria - zale­żnie od tego kto i kiedy ją czytał. Powodzenie kolejnych teatral­nych interpretacji "Wyzwolenia" w du­żej mierze zależało od tego, czy autor inscenizacji dobrze się wsłuchał we współczesnych rodaków rozmowy. Dramat zawiera materiał na wiele różnych spekta­kli. Rzecz w tym przede wszystkim, by tra­fić w odpowiednią dla "dziś" strunę i umiejętnie wydobyć jej dźwięk.

Czy trafia w nią zielonogórskie przedstawienie?

Bernard Ford Hanaoka w zapowiedzi przedpremierowej określił je jako spektakl traktujący o losie artysty w społeczeństwie i myślę, że nie zabrakłoby mu argumentów do obrony tej koncepcji. Przedstawił Konrada walczącego o przywrócenie sztuce autentycznej siły, romantycznego bohatera, który słowami mickiewiczowskiej Wielkiej Impro­wizacji wadzi się z Bogiem o rząd nad du­szami, zbuntowanego przeciw narodowym mitom, obezwładniającym wolę i świado­mość współczesnych.

Słów kilka o scenariuszu spektaklu. Zna­czną część aktu I wypełnia obraz Polski Współczesnej - pojawiają się w nim jednak także fragmenty aktu II. Tak np. Konrad przed rozpoczęciem narodowej psychodramy wygłasza monolog rozpoczynający się od słów "Pamiętam, niegdyś wchodzi­łem do księdza, do pustelni...", a kończący modlitwą do Boga - "Daj nam poczucie siły i Polskę daj nam żywą", zaś po wido­wisku słowami "Warchoły to wy" przema­wia do publiczności (kwestia z dialogu z Maskami z aktu II).

Akt II rozpoczyna się od fragmentów Wielkiej Improwizacji. Konrad wygłasza jej słowa, leżąc w pętach na środku sceny (po bokach stoją anioły - Czarny i Biały) Po improwizacji następuje mocno okrojony dialog z Maskami rozgrywany w dwóch planach. Tę część spektaklu kończy przekaza­nie pochodni przez Anioła (u Wyspiańskie­go przekazuje pochodnię Hestia, której tu w ogóle nie ma) Niemen śpiewa (niestety, tylko z taśmy) słowa "Litanii pielgrzymskiej" Mickiewicza - "O śmierć szczęśli­wą na polu bitwy. Prosimy Cię Panie".

Akt III - mimo okrojenia i innych zmian zdaje się być najwierniejszy pierwowzoro­wi literackiemu. Kończy się słowami didaskalii- "tu dramatowi temu koniec"... - wygłoszonymi przez Aktorkę wprost do widowni.

Przedstawienie zostało zrobione staran­nie. Spektakl toczy się na prawie pustej scenie, zapełnionej dekoracjami jedynie w obrazie Polski Współczesnej, w pozostałych zaś scenach zdominowanej jednym elemen­tem (np. w akcie III jest to krzyż z datami rozbiorów Polski i kolejnych zrywów - klęsk). Scenicznego obrazu dopełniają ko­stiumy (projektu Elżbiety Wernio) oraz malarskie nawiązania, do których sięgano tak że we wcześniejszych inscenizacjach - myślę o milczących postaciach Rejtana czy Stańczyka, symbolizujących historyczne przestrogi.

W przedstawieniu występuje cały zespół teatru. Aktorzy dali z siebie dużo, by wspomnieć choćby Konrada Hilarego Kurpanika, malowniczą parę: Karmazyna i Hoły­sza (Piotr Lauks i Zdzisław Grudzień), wprowadzającą natrętny polonezowy (jak­by i chocholi) motyw, czy Harfiarkę Bar­bary Lauks, która zdaje się chodzić po sce­nie, nie dotykając ziemi.

Spektakl był więc co najmniej popraw­ny. Pozostaje na koniec pytanie - dlacze­go z tej ogólnej poprawności tak niewiele wynika? Dlaczego mimo wspólnych starań widownia pozo­staje letnia, ba! ubywa jej z każdą przer­wą? Dlaczego młodzież przyjmuje, jak nudną lekturową piłę coś, co właśnie ze sceny zabrzmieć mogło żywo? Dlaczego dramat, o którym krytycy często pisali, jak o sztuce najbardziej współczesnej, szeleści na tej scenie papierem?

Nie umiem do końca odpowiedzieć na te pytania. Dorzucę do nich jeszcze jedno, zrodzone po świeżej lekturze dramatu Wy­spiańskiego. Czy w "Wyzwoleniu" anno do­mini 1986 nie zabrakło wielu fragmentów sztuki istotnych dla widza zasiadającego dziś na widowni? I czy nie stracono w ten sposób szansy autentycznej i żarliwej roz­mowy z widownią na tematy, które pieką na równi i aktora, i widza?

W spektaklu nie brak scen, na które publiczność reaguje żywiej; kwestii, na które uważniej nastawia ucha. Są to jednak ro­dzynki, które trzeba wyłuskiwać z szacowno-świątecznego ciasta.

"Na co wam zgoda potrzebna?" - docie­ka Konrad u Wyspiańskiego i mówi do Masek: "Jesteście podobni ludziom, co śpią".

Nie podejmuję się czynić reżyserowi za­rzutu, że zrobił nie tę sztukę. Zrobił spek­takl, kierując się własnym słuchem. Czy dobry to słuch, niechaj każdy z widzów oce­ni sam. Dla mnie było to mimo wszystko "Wyzwolenie" na niby. Nawyk takiego traktowania sztuki zwyciężył nie tylko w dramacie Wyspiańskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji