Artykuły

Grać tak by nie grać

- Jestem na takim etapie, że dzięki pracy zarabiam, żyję i gram w zespole, i nie mam nic szczególnego do powiedzenia. Jednocześnie mam w sobie tę energię, że gdyby ktoś chciał moimi ustami powiedzieć coś ważnego, to mogę z nim wejść we współpracę - mówi AGNIESZKA KRUKÓWNA, aktorka Teatru Powszechnego w Warszawie.

Karolina Korwin-Piotrowska: Czym dzisiaj jest aktorstwo?

Agnieszka Krukówna: Pracą zarobkową, jak każda inna.

Wyłącznie?

Z małym pieprzykiem, czyli odrobiną przyjemności, ale to jest już sprawą indywidualną. Akurat mnie się podoba ta praca, w związku z tym dla mnie jest pracą zarobkową, którą lubię.

Przynosi satysfakcję w stu procentach?

Czy w stu procentach? Myślę, że tak, w ramach tego, co mogę zrobić, bo to jest praca zespołowa. Jeżeli chodzi o ostatnie prace, które wykonałam, mogę powiedzieć, że jestem zadowolona.

Masz szczęście do ludzi.

Na pięć przedstawień, które gram, większość uznaję za sukces.

Czy to, że tak mocno jesteś w teatrze, to była twoja decyzja, samodzielna, czy podyktowana tym, że w filmie cię nie było?

Tęsknię za filmem i kamerą. Lubię być na planie, lubię pracę z kamerą. Gdyby było o co walczyć, gdybym miała propozycję dobrej roli, to naturalnie robiłabym dużo. Nie odcinam się od filmu. To jest podyktowane, mówiąc szczerze, brakiem dobrej propozycji. Albo brakiem propozycji zagrania głównej roli w kinie po prostu.

Grasz w trzech teatrach: w Teatrze Powszechnym, w Nowym w Poznaniu i w teatrze Krystyny Jandy. Dużo pracujesz.

Pracuję codziennie, no, prawie codziennie.

Aktor bez grania umiera.

To jest dla mnie najważniejsze. Codzienne ćwiczenie, to, że nie wychodzę z wprawy, to, że ćwiczę granie na scenie, warsztat, kontakt z publicznością. To mam na co dzień.

Jesteś szczęściarą. Bo wielu aktorów narzeka, że nie ma pracy, a ty ją masz, jesteś w nieustannej gotowości. To genialne.

Tak, jestem. Pracuję od dziecka, od dziesiątego roku życia, czyli ćwierć wieku. I wiem, że nie było tak, że co roku robiłam film. Kolejne seriale, filmy, które robiłam, były w odstępach paru lat. To nie jest tak, że sytuacja się nagle zmieniła i tej pracy jest mniej. Moim zdaniem nie jest tak, że pracy jest mniej niż było kiedykolwiek. Patrząc na to z perspektywy czasu, średnio robiłam film znaczący dla mnie co 3-4 lata.

Czuję, że dokładnie wiesz, czego chcesz.

Chciałabym pracować na tyle, żeby móc się utrzymać, być samowystarczalną. Bo nie marzę o tym, żeby mieć dużą rodzinę w komfortowych warunkach. Pogodziłam się z tym, że to nie jest chyba możliwe.

Widziałam cię w przedstawieniu na podstawie książki o Stefci Ćwiek. Dziewczyna, która chciałaby być inna, tylko nie wie, jaka... Jak dziewczyny, które żyją pod terrorem przyjaciółek, prasy kobiecej. To jest postać pokoleniowa, bo w tej Stefci widać ciebie, mnie, nasze koleżanki. Po przeczytaniu książki mój pierwszy odbiór był taki, że ojejku, to jest też o mnie! Matko! To jest przerysowane, napisane w komiczny sposób. Naprawdę to nie ma takich mężczyzn i taka Stefcia nie istnieje w wersji jeden do jednego. Bo nic, co jest na scenie, nie istnieje w życiu jeden do jednego. Chociażby ze względu na czas - czas sceniczny i czas w życiu. Ale dokładnie to czułam. To jest lekkie, śmieszne, przyjemne.

Ale i gorzkie...

Naturalnie, że to można by było zagrać gorzko. Ale wtedy stałoby się na dobrą sprawę przykre, jakieś śliskie i nie wiadomo o czym.

A o czym to jest twoim zdaniem?

Moim zdaniem to jest, najprościej mówiąc, o miłości, o samotności, o nieumiejętności znalezienia siebie w świecie. Bo z jednej strony, jest mowa o modzie, o dbaniu o siebie, dietach, a z drugiej strony, przy pierwszym załamaniu Stefcia zjada czekoladki, które są w dużych ilościach na stole...

Bridget Jones na Bałkanach.

Coś takiego. Tylko to jest zrobione skromniej. To prosta historyjka o dziewczynie, która co chwilę ma słabości i tym słabościom ulega.

A później staje na wadze, po czekoladkach i mówi: "0 Boże!".

Dokładnie tak, jak wiele dziewczyn w tym samym czasie, w różnych miejscach globu...

Gdy oglądałam ciebie na scenie, pomyślałam: ona nie gra, ona jest.

Ja zawsze staram się tak robić. Powiedziałabym, jeśli mogę nieskromnie, że mam talent do bycia naturalną. I nawet jeżeli w jakimś przedstawieniu się omsknę albo jeżeli nie wychodzi mi coś, to myślę, że w każdym gatunku potrafię zagrać naturalnie. Prędzej czy później, w taki sposób technicznie dopracuję rolę, że nawet najgłupsza postać, najbardziej mi daleka, wygląda naturalnie, jakbym nie grała. To jest sukces, z jednej strony, ale z drugiej, jest niebezpieczne.

Dlaczego?

To prosty mechanizm, który mnie dotyczy również jako widza. Wzruszam się w kinie i w teatrze. Często patrząc na aktorkę, aktora, myślę sobie: co on przeżył, co ma w sobie, że w tak naturalny sposób oddaje dany problem. Czy to znaczy, że doświadczył czegoś podobnego? Sama się na tym łapię, chociaż wiem, że nie trzeba doświadczać, żeby to zagrać naturalnie. Jeżeli ja oceniam tak z punktu osoby, która siedzi w temacie, to przypuszczam, że widzom tym bardziej może się zlewać postać grana z aktorką. Bo grając bohatera, aktor staje się bohaterem, nawet jeżeli w życiu prywatnym jest największym ścierwem i tchórzem.

Kiedy rozmawiałam z Juliuszem Machulskim, gdy przygotowywał farsę "Czego nie widać", mówił: "Krukówna to urodzona aktorka komediowa". Po "Stefci" wiem, że jesteś stworzona do komedii. Zagrać dobrze komedię to najwyższy poziom.

Komedia jest trudna.

Co jest trudnego? Łatwiej jest się poryczeć niż roześmiać?

Najlepszym przygotowaniem do komedii jest wielość zagranych ról, tzn. szybkość i sprawność techniczna. Potrafisz zagrać tak, tak i jeszcze inaczej. Reżyser wybiera z propozycji to, co jest śmieszne. To daje praca z dobrym reżyserem. O ile łatwo jest dostrzec w tekście to, co jest smutne, o tyle trudno w tekście jest zobaczyć to, co jest śmieszne. Tego się nie widzi od razu. Są napisane litery, ale historia nie układa się od razu tak, że jest śmieszna. Jeżeli w tej warstwie słownej nie ma dowcipów, to wtedy trzeba to sobie dograć. Dla mnie najważniejszy, jeśli chodzi o komedię, jest reżyser. Ktoś, kto patrzy; ma poczucie humoru takie, że widzi, co w moim wykonaniu jest śmieszne. W moim wykonaniu śmieszne jest to, że mam łatwość płaczu, wręcz ogromną, przez lata wyuczoną. "Czego nie widać" było pierwszą farsą, którą robiłam. W Powszechnym jest świetny zespół. Na scenie potrzebny jest partner, on robi połowę twojej roli. Szczególnie w farsie i komedii, bo w dramacie jeszcze można się poślizgnąć, można sobie solówkę strzelić. W komedii nie ma na to miejsca. Komedia to jest jazz.

Na improwizację jazzmani sobie pozwalają tylko wtedy, kiedy się znają jak łyse konie.

Dokładnie. Na przykład w "Stefci" gram z Zosią Merle. Aktorka komediowa, w niej wszystko jest komediowe, sposób poruszania

się, wszystko. Wychodzimy na scenę, zapalają się światła, gramy pierwszą scenę i nagle okazuje się, że nie ma szczęki, której dotyczy grana przez nas scena... Tu Zosia, która jest specem, potrafi jazzować w komedii, co jest najwyższą szkolą jazdy, improwizuje.. . Jazzuje. I to daje bezpieczeństwo. Partner może wszystko zdołować i może podnieść wszystko do wyższego poziomu. Mieć koszmarnego partnera to najgorsza rzecz, jaka się może zdarzyć. A mieć dobrego to jest marzenie.

I może właśnie dlatego mówi się, że aktorzy teatralni mają lepszy warsztat niż aktorzy, którzy grają np. tylko w telewizji, bo ci w teatrze uczą się grać na partnerach. To prawda czy tylko takie potoczne podejrzenie?

Tak jak tutaj trzeba grać z partnerem, tak moim zdaniem w kinie trzeba grać z kamerą. Nie ma różnicy w emocjach w graniu z partnerem czy z kamerą.

Czyli nie ma grania filmowego, serialowego, teatralnego, tylko jest dobre i złe.

Tak. O tyle tylko w serialu jest gorzej, że więcej osób pracuje nad tym, żeby było dobrze. A im więcej osób pracuje na to, żeby było dobrze, tym większe ryzyko, że coś może nie wyjść. Trudno jest zebrać dobrą drużynę.

W serialu "Na Wspólnej" zagrałaś postać niesamowitą. Wymyśliłaś ją sobie. Serial może taki sobie, ale ta postać była kolorowym, fajnym ptakiem. Co ci dał ten serial?

To była moja pierwsza rola w serialu tego rodzaju. Telewizyjny serial to praca na niejednokrotnie 2, 3 albo 4 kamery. Oddajesz swój warsztat w ręce wielu nieznanych ci osób. W serialu chodzi o to, by być naturalnym. Naturalnie grać to jest minimum, które jest wymagane. Natomiast coś więcej to jest stworzyć postać. Cała trudność polega na tym, żeby ją sobie wymyślić.

Ty sobie ją wymyśliłaś. Od kozaczków, przez kiczowate sukienki, na makijażu i fryzurze, doczepionych włosach kończąc...

Ale też dzięki Bogu mi się udało. Po prostu lubiłam to grać. Wolę dostać supercharakterystyczną postać, żeby móc coś sobie wymyślić. Najgorzej jest być sobą przed kamerą.

Czy w komedii odnalazłaś się jako aktorka charakterystyczna? Porównuję cię do Shirley MacLaine - aktorki, która gra przerysowane, fajne, oryginalne postaci, które się długo pamięta. To nie są blade lale bez charakteru. One się na charakterze opierają.

Tak, chodzi o charakterystyczność. Będę się tego uczyła w każdej roli. To moje zadanie na przyszłość. Muszę pracować nad tym, żeby sobie wymyślić charakterystyczność do postaci, a bycie naturalnym przed kamerą to jest minimum.

Ty masz to w małym palcu. Nie udawajmy, że tego nie wiemy...

No tak. Nad tym pracowałam 25 lat. Teraz fajnie jest wykorzystać tę naturalność po to, żeby być charakterystyczną.

Wbrew swoim warunkom. Na życie jesteś piękną kobietą, ale jak wchodzisz na scenę, to jesteś zakurzoną Stefcią w podomce. To dowód, że szukasz też siebie na scenie, że się rozwijasz, pracujesz.

To jest kwestia roli. Takie role dostaję.

A może to kwestia dojrzałości? Nie wszystkie aktorki są w stanie wyjść poza swoją zewnętrzność. Może przygotowujesz sobie grunt na przyszłość. Pokazujesz: mogę zagrać wszystko...

Może tak jest. Tak daleko nie wybiegam w przyszłość. Jestem w takim momencie, że wolałabym teraz dostać propozycję zagrania atrakcyjnej babki niż znowu biegać w podomce jako znerwicowana kobieta. Ale dostaję takie role. Może reżyserzy wiedzą, że ja się tego nie boję, wchodzę w ten klimat. To nie jest marzenie kobiety.

Nie jest marzeniem kobiety być brzydką. Ale to taki zawód.

Nie należy się tego bać. A z drugiej strony, fajnie byłoby grać Callas, Marlenę Dietrich i raz na jakiś czas Shirley Valentine.

Jesteś jedną z ukochanych aktorek Jandy. Grasz w jej teatrze. Mówisz o Jandzie: "Krysia, moja przyjaciółka". To jest genialna relacja mistrz-uczeń. Twoja mistrzyni zasłynęła jako jednoosobowa orkiestra, która zrobiła kilka monodramów, które przeszły do historii teatru. Pytanie: kiedy Agnieszka Krukówna wzorem mistrzyni zrobi monodram?

Na razie będę korzystała z tego, że mam do czynienia z mistrzami. Myślę, że spokojnie mam na to jakieś 20 lat. Po pierwsze, nie ma się do czego spieszyć. Po drugie, jest się czego uczyć, i po trzecie, nie czuję tego w sobie, tej siły, chęci powiedzenia czegoś od siebie widzom. Żebym mogła wejść i rzucić to ze sceny prosto w oczy. Wolę grać w drużynie. Może kiedyś przyjdzie taki czas. Ale nieprędko. Jestem na takim etapie, że dzięki pracy zarabiam, żyję i gram w zespole, i nie mam nic szczególnego do powiedzenia. Jednocześnie mam w sobie tę energię, że gdyby ktoś chciał moimi ustami powiedzieć coś ważnego, to mogę z nim wejść we współpracę.

Możesz powiedzieć: "Jest dobrze"?

Tak, mogę tak powiedzieć.

Jest sukces?

Dlaczego nie miałabym sobie tego powiedzieć? Mam główną rolę w znakomitej obsadzie na scenie w nowym teatrze Krystyny Jandy, w Powszechnym mam superrolę w "Tajemnej ekstazie" w świetnej obsadzie również. Świetnie mi się gra. W superreżyserii ze specami od farsy, np. z Cezarym Żakiem, z Tomkiem Saprykiem. Mam jeszcze fantastyczną "Namiętność" w Poznaniu.

A co przed tobą? Czy masz konkretne plany?

Na razie czekam. Nie szukam niczego sama dla siebie, mimo że dyrektor w Teatrze Powszechnym powiedział mi, że jeżeli znajdę sobie tekst, który będę chciała zagrać, to proszę bardzo... U Krystyny też jest taka sytuacja, że jeśli znajdę sobie tekst do zagrania, ona mi to umożliwi. Jestem przeszczęśliwa. Nie czuję potrzeby szukania, bardzo dobrze czuję się jako instrument w czyichś rękach. To nie mój czas na samorealizację, realizację swoich pragnień, bo takich pragnień nie mam.

Czekasz na wyzwanie, które przyjdzie. Gdybym miała cię określić jednym słowem, powiedziałabym: "Samoświadomość". Bo rzadko słyszy się tak jasną i klarowną deklarację od aktora - to chcę, a tego nie. To doskonale wróży na przyszłość.

Miło mi, że tak mnie widzisz. A więc życz mi pięknej przyszłości...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji