Życie Galileusza w Teatrze na Woli
Rok bieżący w teatrze przebiega pod znakiem osiemdziesiątej rocznicy urodzin wielkiego reformatora Bertolta Brechta. Rocznica ta już na samym wstępie wsławiła się wieloma głośnymi inscenizacjami autora "Kariery Artura Ui" w wielu teatrach Berlina, Paryża, Moskwy, Londynu. Nie zapomniał też o niej teatr polski.
Właśnie z okazji tej rocznicy Teatr na Woli wystąpił z premierą jednej z najgłośniejszych sztuk Bertolta Brechta mianowicie z "Życiem Galileusza". Stanowi ona w jego twórczości ważną pozycję. Do niej też często sięgają różne teatry na obu półkulach naszego globu.
"Życie Galileusza", podobnie jak wiele swoich znakomitych sztuk dramatycznych i tzw. pouczających, napisał Brecht już na emigracji pod koniec lat trzydziestych. Właściwie to trudno ustalić ostateczny kształt utworu, bowiem do końca życia Brecht pracował nad tematem i ciągle robił różne przeróbki.
W biografii twórczej autora "Opery za trzy grosze" i jego działalności teatralnej zajmuje "Życie Galileusza", miejsce szczególne, bowiem temat uczonego w świecie przemocy, zachowanie i postawa społeczna najbliższego otoczenia jest wyjątkowej wagi dla Brechta - reformatora, kulturalnego i politycznego przeciwnika faszystowskiego zwyrodnienia hitlerowskich Niemiec. Podjęcie tego tematu właśnie w roku 1938 stanowi dobitny przykład wielostronnej i zdecydowanej walki teatru z ideologią i praktyką nazistowską.
Jakkolwiek akcja rozgrywa się w XVII-wiecznej Italii i dotyczy dojrzałego życia wielkiego uczonego Galileusza, to widz niejedno może odnieść do faszystowskich metod walki m. in. o zmuszanie uczonych do współpracy z reżimem.
"Życie Galileusza" jest dramatem o człowieku, który był tak wielki, że aż nie bał się być tak małym że ze strachu o własne życie wyrzekł się swoich największych odkryć i przekonań. Właśnie w ujęciu Brechta Galileusz jest człowiekiem na wskroś pełnym życia, nie pozbawionym najgorszych wad. Opętany żądzą wiedzy łamie życie najbliższym, a więc córce i kobiecie, która go kocha, by kontynuować pozornie egoistyczne cele. Nie stroni też od słabości człowieka dojrzałego, a więc lubi dobrze zjeść, wypić, łasy jest na pochlebstwa i przeżywa krytykę najbliższych.
Dlatego w tym ujęciu "Życie Galileusza" jest z jednej strony pochwałą ludzkiego rozumu, chęci walki o nowe, z drugiej zaś obrazem wielkiej ułomności czysto ludzkiej. I właśnie w tym kierunku poszła inscenizacja w Teatrze na Woli.
Realizator przedstawienia Ludwik Rene, wsławiony przed dwudziestu z górą laty głośnym spektaklem "Dobrego człowieka z Seczuanu" idzie w kierunku prezentacji jasnej, klarownej koncepcji ideowej Brechta. Jest to więc dialektyczny spektakl o złożoności życia ludzkiego, o jego historycznych i ludzkich uwarunkowaniach.
"Życie Galileusza" jest przede wszystkim sztuką jednej roli, która zresztą wsławiona została w światowych inscenizacjach. Grali tę rolę najsławniejsi aktorzy niemieccy (Erast Busch, Ekkehord Schall), radzieccy (Władimir Wysocki), włoscy, amerykańscy itd. W Polsce znane są dotychczas dwie równie głośnie jej inscenizacje. Krakowska z 1960 roku. w której główną rolę grał Eugeniusz Fulde i łódzka z 1965 r. z Januszem Kłosińskim w roli Galileusza.
W Teatrze na Woli Galileuszem jest Tadeusz Łomnicki. Już to właściwie wystarczyłoby do pełnej motywacji dla tej inscenizacji. Jest to wielka gra i wielkie przeżycie dla widzów. Jakaż to satysfakcja oglądać Łomnickiego, który stara się możliwie najpełniej pokazać postać uczonego. Każdy jego gest, ruch, każde słowo to przyczynek do wielkiej interpretacji. Łomnicki gra tutaj geniusza ludzkiego rozumu, ale jednocześnie sympatycznego, jowialnego starca, co to lubi wino, nie gardzi dobrym jadłem, ale jest niezwykle czujny w sytuacjach najtrudniejszych, wtedy kiedy dyskutuje ze swoimi przeciwnikami i kiedy zdaje sobie sprawę ze swojej klęski. Wszystkie koloryty tych stanów uczuciowych i rozumowych z niewiarygodną wprost precyzją oddaje Tadeusz Łomnicki.
Jest wśród licznego grona wykonawców tego przedstawienia kilka ról które dopełniają ten interesujący spektakl. Bez wątpienia najbliżej Łomnickiego wymienić należy Henryka Bistę, któremu reżyser powierzył trudne zadanie. Obok świetnie zagranej roli Sagredo, najpełniej kunszt swojego aktorstwa zaprezentował Bista w roli Papieża Urbana VIII. Ukazał dramatyzm papieskiego obowiązku w dobie Wielkiej Inkwizycji i człowieka, który także kiedyś był matematykiem. Ten krótki epizod jest bodaj najmocniejszym akcentem w drugiej części przedstawienia. Dobrze też zaprezentowane zostały role kobiece, przede wszystkim zaś rola Pani Sarti w interpretacji Marii Homerskiej.
Dramatyczność i złożoność swoich losów narysowała bardzo cienką kreską o przekonywającej sile wyrazu. Także na swój sposób wiele sympatii i uczucia zmieściła w losach swojej bohaterki Wirginii - córki Galileusza Dorota Stalińska. Piękny z kolei głos i świetne aktorstwo w roli ulicznej śpiewaczki zaprezentowała Halina Łabonarska.
Wśród licznego grona wykonawców wymienić jeszcze należy Sylwestra Pawłowskiego (Teolog, Indywiduum), Macieja Bornińskiego (Tłusty Prałat), Andrzeja Golejewskiego (Matematyk), Krzysztofa Kołbasiuka (Andrzej Sarti), Michała Anioła (Mały Mnich) i innych.
Muzykę do całości opracował Tadeusz Baird, szczególnie pięknie brzmiącą w interludiach wykonywanych przez Łabonarską i Wonsa. Autorem przekładu i to trzeba podkreślić, prawie wszystkich utworów Brechta jest niezmordowany polski brechtolog - Roman Szydłowski.
W sumie przedstawienie jest bardzo interesujące i godne tak ważnej rocznicy w dziejach światowego teatru.