Noc ludzi i bogów
Tragiczne wydarzenia, zapoczątkowane zrywem młodzieży wojskowej w listopadową noc 1830 roku, to wypadki silnie osadzone we współczesnej tradycji historycznej, a także w mitologii, jaką stworzyliśmy w stosunku do pewnych fragmentów rodzimych dziejów. Mimo istnienia poważnych, a ostatnio coraz liczniejszych opracowań naukowych, rozważających na chłodno i możliwie najobiektywniej przyczyny klęski listopadowego powstania, w świadomości społecznej istnieje ono jako jedna z narodowych świętości, jako dokumentacja romantycznych postaw Polaków i ich zdolności do poświęceń. Takim było niemal od swego wybuchu, a dyskusja nad jego celowością zrodziła właściwie całą wielką literaturę nazywaną dziś klasyczną i narodową; takim widział go Stanisław Wyspiański tworząc swoją "Noc listopadową".
Po ten, jeden z najciekawszych dramatów swego patrona, sięgnął Teatr Śląski w Katowicach, wystawiając "Noc listopadową" w reżyserii Jerzego Zegalskiego. Już sam fakt podjęcia takiego wysiłku inscenizacyjnego godzien jest odnotowania, choćby z tego powodu iż Wyspiański nie za często w Katowicach gości, a dramat po prostu jest scenicznie trudny, wielowątkowy, dyskusyjny w swojej wymowie ideowej.
Katowicka inscenizacja idzie niemal słowo w słowo za Wyspiańskim; poza drobnymi skrótami, czynionymi na rzecz uczytelnienia tekstu, bardzo istotnie zmieniono właściwie tylko scenę "W Teatrze Rozmaitości". Jest to więc przedstawienie oddające hołd autorowi bez dopisywania mu współczesnego komentarza, co tak bardzo, a nie zawsze szczęśliwie, kusi ostatnio realizatorów. Jeśli dodać do tego spory wysiłek aktorski bardzo dużego zespołu wykonawców, wydawać by się mogło, iż ta opowieść o losach Polaków, losach spoczywających w dłoniach antycznych bogów, a jednocześnie refleksja o celu i potrzebie narodowej ofiary może w swym kolejnym teatralnym kształcie w pełni satysfakcjonować. A jednak tak nie jest. Nieuchwytny z początku niedosyt konkretyzuje się zresztą dosyć szybko. Myślę, że płynie z faktu, iż realizatorzy pozostając wierni kształtowi dramaturgicznemu - zrezygnowali z konkretów, nazwijmy je umownie: scenograficznymi.
Wyspiański dołącza do każdej ze "scen dramatycznych", składających się na "Noc listopadową" konkretny opis miejsca akcji. I nie są to w tym przypadku obszerne i drobiazgowe didaskalia, lecz bardzo istotny składnik dramatu. Wszak powstał on nie tylko z fascynacji autora wielką narodową tragedią, ale i z zachwytu jaki wywołał w nim widok i nastrój autentycznego parku w Łazienkach. I właśnie dlatego w tę noc ożywają posągi z jego alejek, a bohaterowie-spiskowcy wiedzeni są do walki przez antycznych bogów. Tymczasem w katowickim przedstawieniu scenografia Jerzego Moskala jest jakby odrealniona, ponadczasowa, a o miejscu zdarzeń zaświadczają tylko kwestie postaci i zawieszony wysoko, ukryty w półmroku posąg Jana III Sobieskiego. Być może takie potraktowanie miejsca akcji miało służyć pewnemu uogólnieniu wymowy dramatu, ale w konsekwencji odebrało mu tę niepowtarzalną atmosferę i czar, który mógł się rozsnuć tylko w Łazienkach. Z woli realizatorów postacie zjawiają się jednak, ot tak, wychodząc tylko z boku sceny, bądź spoza obskurnych, niby-betonowyeh schodów...
Świat "Nocy listopadowej" to świat spiskowców podejmujących zadanie, skazane przez antycznych bogów na niepowodzenie i świat tych ostatnich, wyrywających sobie wzajem los nieszczęsnego narodu. Równowaga obydwu sfer - rzeczywistej i mitologicznej - nadaje dramatowi szczególnego piętna poetyckiej wyobraźni. Jerzy Zegalski i tutaj pozostaje wierny utworowi.
Do najpiękniejszych scen przedstawienia należy rozmowa odchodzącej w otchłań ciemności Kory - w bardzo nastrojowej interpretacji Ilony Bartosińskiej i pełnej podniosłego bólu Demeter, granej poruszająco przez Danutę Morawską. Jest to scena najistotniejsza w dramacie bowiem to Kora właśnie powie swojej zrozpaczonej matce słynne potem w polskiej historii słowa: "Umierać musi, co ma żyć", a tym samym Wyspiański przyłączy się do tych, którzy opowiadając o klęsce, nie widzą w niej przecięcia losu narodu, lecz zapowiedź jego zmartwychwstania. I jest to jedyny klucz do oceny wydarzeń listopadowej nocy, wobec którego zmagania Aresa i Ateny wydają się bezprzedmiotowe, choć przypieczętowane krwią i nieszczęściem pokonanego bohaterstwa. Lecz mimo tej nadziei, pobrzmiewającej i w zakończeniu, gdy Łukasiński wypowiada ostatnie słowa dramatu: "Witaj Jutrzenko swobody, za tobą zbawienia Słońce", wstrząsające wrażenie robi na widzu scena, gdy Chłopicki (Stanisław Piotrowski) i Nike Napoleonidów (Krystyna Moll) rozgrywają o ten naród okrutną partię kart. A jednak człowiek - Losu igrzysko.
Wśród postaci mitologicznych szczególna rola przypada Pallas-Atenie i Aresowi; powierzono te role Annie Gołębiowskiej i Romanowi Michalskiemu, którzy poprowadzili je interesująco i z dużym ładunkiem emocjonalnym, co przyczyniło się do ożywienia scen z "tamtego świata", dość w II części monotonnych.
W świecie realnym, postacie spiskowców i ich dowódców przesłania jednak Wielki Książę w interpretacji Adama Baumanna. Jest to bezsprzecznie najlepsza rola przedstawienia i jedno z największych osiągnięć artystycznych tego aktora, Konstanty Baumanna odpycha i drażni, jest zwierzęcy i okrutny, ale fascynuje swoja osobowością i gdy pojawia się na scenie - przykuwa uwagę widza. Jego nieludzkość ma zbyt wiele odcieni, by mogła być jednoznaczna i dlatego nie ma w niej nic ze schematyzmu. W roli Joanny partneruje Adamowi Baumannowi - Maria Stokowska.
Przedstawienie ma ogromną obsadę, trudno omówić wszystkie role, z konieczności podajemy więc tylko, że grają w nim między innymi także: Czesław Stopka (Piotr Wysocki), Jerzy Korcz (Gendre), Marian Skorupa (Kuruta), Andrzej Mrożewski (Potocki), Jan Bógdoł (Lelewel), Bogusław Hubicki (Aktor), Wiesław Sławik (Młody Gendre).
Kostiumy zaprojektowała Danuta Knosała, a muzykę skomponował Mateusz Święcicki.