Artykuły

14 godzin w teatrze. Pierwsze takie "Dziady"

W sobotę na scenie Teatru Polskiego we Wrocławiu po raz pierwszy w historii mickiewiczowskie "Dziady" zostaną wystawione w całości, bez skrótów. Sprawdziliśmy, jak teatr przygotowuje się do wyreżyserowanego przez Michałę Zadarę maratonu - pisze Magda Piekarska w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Komu z tymi "Dziadami" będzie najtrudniej? Weronika Czyżewska, rzeczniczka Polskiego zastanawia się krótko: - No chyba naszej suflerce, Magdzie Kabacie. Bo aktorzy wchodzą na scenę i z niej schodzą, a ona tam będzie tkwiła przez jedenaście godzin. Suflerka wietrzy oczy. Magdalena Kabata w Teatrze Polskim pracuje od 1992 roku. Z Michałem Zadarą współpracuje od dwóch lat - podpowiada tekst aktorom w obu dotychczas zrealizowanych odsłonach "Dziadów". Tym samym żadnej z nich nie oglądała z widowni.

- Widziałam tylko próbę generalną IV części - mówi.

- Na wszystkich przedstawieniach siedzę w kulisach, przy moim biurku (na Scenie Grzegorzewskiego nie ma budki suflera - red.). Dlatego też tak lubię scenę balu w części III, gdzie prawie nie ma dialogów. Bo wiem, że mogę ze spokojem oderwać wzrok od tekstu i patrzeć na to, co się dzieje na scenie.

Suflerka najbardziej martwi się o swoje oczy - o to, czy przy jedenastu godzinach wpatrywania się w strony z tekstem Mickiewicza wzrok nie spłata jej figla. Dlatego podczas przerw planuje przede wszystkim spacery na świeżym powietrzu, żeby dać oczom odpocząć. Poza tym - lekkie posiłki, a zamiast kawy - zielona herbata. Bo podnosi koncentrację, a jest dużo zdrowsza.

- Jestem ciekawa tego doświadczenia - przyznaje. - Myślę, że wszystkim nam towarzyszy duża ekscytacja. O zmęczeniu będzie mowa w niedzielę, jak już będzie po wszystkim. Nie wiemy tak naprawdę, jak to wszystko zniesiemy. Już pięć godzin było przecież wyzwaniem. Ale cóż, Michał Zadara nam je rzucił, musimy je podjąć.

Po dwóch latach pracy z "Dziadami" Magdalena Kabata spore partie Mickiewiczowskiego tekstu zna na pamięć. I przyznaje, że najmocniej siedzi jej w głowie część IV z Gustawem (Bartosz Porczyk) i Księdzem (Wiesław Cichy). Zdarza jej się mówić tekst z aktorem. - Ale to nie jest dobre - zaznacza. - Bo po pierwsze, powinnam skupić się na tekście, który mam przed sobą, na kartce papieru, a nie polegać na własnej pamięci, a po drugie, takie wielkie partie monologów zajmują potem miejsce w głowie i strasznie trudno je z niej wyrzucić.

Obecność suflerki na scenie to - jej zdaniem - w większości przypadków wentyl bezpieczeństwa dla aktorów, którzy po prostu czują się pewniej wiedząc, że ona jest tuż obok i w razie potrzeby służy pomocą.

Owszem, zdarza jej się podpowiadać, chociaż bardzo rzadko jest to więcej niż jedno słowo, które potrafi umknąć przez chwilę dekoncentracji. A w tekście pisanym wierszem taki ubytek może zachwiać całą konstrukcją. Najtrudniej jest w części II, obrzędowej, kiedy scena jest pogrążona w ciemnościach. Wtedy znaczące spojrzenia rzucane przez aktorów nie mają szansy zadziałać. Ale i na to jest sposób: - Pracuję w teatrze wystarczająco długo, żeby nauczyć się oddechów aktorów. Wiem, kiedy pauza jest zamierzona, a kiedy oznacza sygnał dla mnie. I wtedy reaguję.

Kto pierwszy przychodzi i kto drzwi zamyka

Sądny dzień czeka też obsługę widowni. M.in. dlatego, że dla szesnastu osób, które będą witać publiczność, odbierać od niej płaszcze w szatni, wręczać aktorom kwiaty po spektaklu i częstować winem podczas bankietu, dzień ten potrwa nie czternaście, ale co najmniej dziewiętnaście godzin. Wszyscy muszą być na miejscu godzinę przed rozpoczęciem przedstawienia, czyli o 11, a wyjdą z teatru dopiero kiedy posprzątają po bankiecie, który rozpocznie się po drugiej w nocy. Ile potrwa, zależy od gości. Zwykle przy spektaklach kończących się w okolicach 21-22 na podobnych imprezach towarzystwo potrafi bawić się do 1-2 w nocy. Trzeba liczyć się zatem z powrotem do domu nie wcześniej niż o 6 rano. - Co ciekawe, nikt w tej ekipie nie narzeka na perspektywę pracy przy maratonie - wszyscy się z tego cieszą - twierdzi Weronika Czyżewska, która w niedzielny poranek, 21 lutego, wyjdzie z teatru jako ostatnia. Razem z panem Józefem.

Józef Ogonowski jako inspektor widowni pracuje w Teatrze Polskim od 2 maja 1992 roku. W kieszeni ma klucze do wszystkich drzwi, którymi można wpuścić widzów do budynku. Zawsze pojawia się w teatrze jako pierwszy, najczęściej półtorej godziny przed początkiem spektaklu. I jako ostatni z niego wychodzi.

Wcześniej był zawodowym żołnierzem, ale nie przeniósł do teatru wojskowego drygu. Zawsze szarmancki, z klasą, nigdy nie podnosi głosu. O tym, żeby wszyscy jego podwładni przestrzegali obowiązującego na Scenie Grzegorzewskiego dress-code'u (czarne spodnie lub spódnice, białe bluzki), nie musi nikomu przypominać - to się rozumie samo przez się. Tak samo jak to, że każdy nowy pracownik musi rozpoznawać aktorów. To niezbędne, żeby kwiaty wręczane na zakończenie spektaklu trafiły w odpowiednie ręce.

Pasję dla sceny hołubił w sobie długo. - Kiedy razem z wojskiem trafiłem do Krakowa pod koniec lat 70., zwiedzałem tamtejsze teatry, a moi koledzy chodzili na wódeczkę - wspomina. - Dzięki temu mam piękniejsze od nich wspomnienia z tamtego okresu - mieści się w nich chociażby młodziutka i śliczna Anna Dymna.

Dziewiętnaście, czy nawet dwadzieścia godzin na Mickiewiczowskim maratonie go nie przeraża - pamięta czasy, kiedy Teatr Polski wynajmował swoje sceny na rozmaite komercyjne przedsięwzięcia i wtedy inspektor widowni mógł nie wychodzić z budynku nawet przez 72 godziny.

- Teraz jestem dwadzieścia lat starszy, ale wydaje mi się, że wystarczy psychiczne nastawienie, żeby ten dzień przetrwać - pzrewiduje.

- Na pewno część spektaklu zobaczę - do naszych obowiązków należy też obecność na widowni, gdzie musimy opiekować się widzami. Reagować w razie potrzeby, kiedy ktoś np. nagrywa przedstawienie albo robi zdjęcia. Ale też pomagać, kiedy źle poczuje się w trakcie albo po prostu będzie miał ochotę wyjść.

Józef Ogonowski na "Dziady" czeka z niecierpliwością. Bo jest przekonany, że ten spektakl przejdzie do historii, a on chce być jej uczestnikiem. - Poza tym mam już 73 lata - dodaje. - I chociaż tu, w teatrze, często zapominam o moim wieku, to zdaję sobie sprawę z tego, że nie ma ludzi niezastąpionych. W momentach zwątpienia dopinguję się jednak myślą, że muszę wytrwać do tej premiery. A co będzie dalej, zobaczymy.

Krwisty befsztyk dla Konrada

W gronie aktorów najwięcej roboty z "Dziadami" będzie miał Mariusz Kiljan. Pojawia się już pod koniec części I, więc w gotowości musi być od samego południa. Potem kwadrans przerwy i część II, w której jest Guślarzem. Między 14 a 15.20 dłuższa chwila na odpoczynek, a potem już maraton - część III z rolą księdza Piotra, trwająca prawie 5 godzin, występ w objaśnieniach, które kończą się tuż po północy i wyjście na finał, tuż przed 2 w nocy.

Bartosz Porczyk jako Gustaw pojawia się w już w części I. Potem ma przerwę, po której wraca na scenę jako Gustaw-Konrad w części III, z wymagającą Wielką Improwizacją w więziennej celi. Potem znów trzy i pół godziny przerwy, żeby wrócić jako Gustaw w części IV, monologujący przez dwie godziny.

- Muszę zadbać o to, żeby rozłożyć racje żywnościowe - zdradza szczegóły swojego "planu treningowego". - Tak, żeby na scenie nie być pełnym, ale jeszcze nie głodnym. Dwie ostatnie godziny będą dla mnie kluczowe. Na pewno nie będę spał w przerwach - nigdy nie śpię między spektaklami. Ciężko byłoby mi potem dobudzić głowę i organizm. Raczej pójdę na drugą stronę ulicy, do siłowni. Bo to pomaga - aktor odrobinę zmęczony, rozgrzany fizycznie jest w lepszej kondycji na scenie. Ponoć też na zmęczeniu jest większa prawda w aktorze. Nie ma takiego spektaklu, przed którym nie zrobiłbym jakiegoś treningu, rozgrzewki.

Odtwórcę ról Gustawa i Konrada pytamy, czy ma jakąś "dziadowską" dietę na okoliczność tak wyczerpującej premiery. Jej podstawą jest - co zmartwi wegetariańskie fanki Bartosza Porczyka - mięso. Aktor jest przekonany, że na owocowo-warzywnej diecie nie byłby w stanie unieść tego maratonu. Na śniadanie zje więc sporego omleta, do tego awokado i sok wyciśnięty z kilku pomarańczy. Na obiad - krwisty befsztyk. - A w przerwach żeńszeń w płynie, który pobudza, daje energię i siłę, a przy tym jest zdrowszy od kawy i redbulla - zachwala.

Ćwiartka dla Nowosilcowa

Zdaniem Michała Zadary, reżysera spektaklu, najtrudniejsze zadanie ma jednak Wiesław Cichy - wprawdzie na scenie pojawi się dopiero o 15.20, żeby pozostać tam do 20 jako senator Nowosilcow i wrócić o 23, żeby dotrwać do samego końca jako Ksiądz, ale obie role są szczególnie wymagające. - W niedużym odstępie czasu musi zagrać Senatora, gdzie ma do powiedzenia ogromną ilość kwestii, przeważnie po francusku, a potem Księdza - to jest trudna rola, polega na tym, żeby słuchać cały czas scenicznego partnera - tłumaczy reżyser.

Cichy ma na premierowy stres i kilkunastogodzinny maraton sprawdzone sposoby, mocno alternatywne wobec drogi wybranej przez Porczyka.

- Ja robię tak - opowiada - wstaję rano około 6.30 i zmagam się z takim jednym sześcioletnim facetem, moim synem, który jest niezwykle energetyczny. Ma kompletnie w nosie, że mogę być zmęczony, mieć przed sobą premierę, czy rolę do przećwiczenia. A potem to już z górki: zakładam spadochron i frunę do Wrocławia. Sądzę, że wyląduję przed teatrem około dwunastej. A ponieważ poniedziałki mamy wolne, mam nadzieję, że jakoś uda mi się ten maraton przetrwać. W przerwach między występami nie zamierzam wynurzać się na powierzchnię. Bo my, proszę pani, pracujemy w katakumbach, a w katakumbach się nie oddycha, się siedzi cicho i robi swoje.

Jeśli chodzi o ładowanie akumulatorów podczas maratonu, to sposoby ma dwa: - Jeden to prostownik, pożyczony od sąsiada z mojej wioski, wystarczy się podłączyć i człowiek automatycznie się prostuje. A ponieważ jestem jak Józef Węgrzyn, w kontrakcie mam zapisane, że muszę mieć na spektaklu ćwiartkę - żartuje. - I tego się trzymam. Zdrowy tryb życia to nie dla mnie. W tym roku obchodzę czterdziestolecie obecności na scenie. Pierwszy kontrakt podpisałem 1 września 1976 roku. I od tego czasu nie prowadzę zdrowego trybu życia, ponieważ pracuję w teatrze.

Przeżyć to raz, od startu do mety

Groźba niezdrowego trybu życia zawisła nad Julią Leszkiewicz (11 lat), która od pierwszej próby do "Dziadów", dwa lata temu zachorowała na teatr. Teraz najchętniej nie wychodziłaby z prób - upiera się, żeby zostawać na nich nawet kiedy jej obecność nie jest tam niezbędna. Po roli Rózi w II części, pojawia się w "Ustępie", gdzie dostała prawdziwe wyzwanie - mówi całą prawie siedmiostronnicową "Drogę do Rosji".

Doskonale pamięta, jak zaczęła się jej przygoda z "Dziadami". Miała dziewięć lat, kiedy wzięła udział w castingu. - Zadzwonili do mnie Wigilię z wiadomością, że się dostałam - wspomina. - Wcześniej nawet nie myślałam, żeby sięgać po książkę z napisem "Dziady". To był jakiś kosmos, prawie żadnego słowa nie rozumiałam. No i nie powiem, żebym teraz wszystko wiedziała, ale rozumiem przynajmniej znaczenie poszczególnych scen. Przez te dwa lata "Dziady" stały się dla mnie niezwykłą lekturą - czytając je, mogę wyobrażać sobie, jak to wszystko wygląda na scenie.

Julia ma na koncie epizody w kilku filmach i serialach, ale szybko przekonała się, że teatr to inny świat.

Nauka sześciu stron Mickiewiczowskiego tekstu nie sprawiła jej problemu - wystarczyło, że nagrała sobie całość i odsłuchała kilka razy, a większość miała już w głowie. Teatr na Julię zadziałał jak narkotyk. I choć wciąż próbuje wytłumaczyć sobie, że próby trwające po kilkanaście godzin dziennie, są wyczerpujące, to i tak mogłaby tu siedzieć godzinami i nigdy nie mieć dosyć. Najbardziej w tej pracy podoba jej się właśnie próbowanie. Obserwowanie, jak reżyserowi nagle przychodzi jakiś pomysł do głowy. I zastanawianie się, czego za moment zażąda od aktorów. - Ja to uwielbiam! Już przedtem chciałam zostać aktorką - przyznaje Julia. - A teraz chcę więcej - chciałabym być reżyserko-aktorką. Bo reżyser może wyobrazić sobie spektakl, który potem ożywa na scenie.

Maratonu z "Dziadami" zupełnie się nie obawia. Wręcz przeciwnie - nie może się go doczekać. A kiedy wspomina swój debiut sprzed dwóch lat, w sześciogodzinnej odsłonie części I, II i IV Mickiewiczowskiego dramatu, twierdzi, że tamten spektakl był zdecydowanie za krótki. - To było za mało, ja bym chciała grać jeszcze i jeszcze - mówi. - Dlatego czekam na sobotę, żeby być tu jak najdłużej.

Na dobrych spektaklach sypia się nieźle

Bartosz Porczyk zachęca publiczność do wyprawy na siłownię: - Kondycja tego dnia będzie niesłychanie ważna. I to nie tylko nasza, tym bardziej że przy okazji premiery zawsze w zespole panuje podwyższona mobilizacja i mimo nocnych prób znajdujemy w sobie dość siły, żeby wykrzesać z siebie jak najwięcej. Myślę, że widzowie mogą mieć większy problem, muszą wyrobić w sobie kondycję i cierpliwość, ale jednocześnie rozsiąść się wygodnie, zasnąć momentami, obudzić się i wrócić do nas. Bo to naprawdę jest wydarzenie, niesamowita przygoda.

Żeby pomóc publiczności przetrwać "Dziady" bez skrótów, teatr zapewnia - oprócz kilku krótszych - dwie przerwy - godzinną i półtoragodzinną - na większe posiłki. Wszystko po to, żeby dać szansę widzom i pracownikom teatru na regenerację. Pobliskie restauracje w ramach akcji "Nakarm Dziady" będą oferowały widzom teatralnym zniżki, przed sceną na Zapolskiej zaparkują też foodtrucki. Na widownię można wyjątkowo zabrać termosy, kanapki (byle nie z czosnkiem), śpiwory, koce i poduszki.

- Tego dnia wszystko jest dozwolone, można przyjść w dresie, najważniejsza jest wygoda - mówi Weronika Czyżewska. - Tak jak zwykle, obowiązuje jedynie zakaz fotografowania.

Michał Zadara nie ma nic przeciwko temu, żeby z widowni rozlegało się gromkie chrapanie. Namawia wręcz widzów, żeby zabrali ze sobą podróżne poduszki, nadmuchiwane, w kształcie litery U. Dzięki nim łatwiej będzie w teatralnym fotelu ułożyć się do snu. - Wszyscy powinni spać podczas premiery - zachęca. - I dobrze się odżywiać w przerwach. Sam to praktykuję i przyznaję, że sporą część "Dziadów części III" przespałem. Ale ja często zasypiam w teatrze, przy czym śpię tylko na dobrych spektaklach, także własnych. Odebrałem to więc jako znak, że coś dobrego dzieje się na scenie. Nie trzeba też czuć się zobowiązanym, żeby wszystko zrozumieć - na tym polega ten utwór, że zawiera pewną przesadę i pewne przegięcie jeśli chodzi o ilość informacji. Trzeba wybierać to, co wyda się nam najciekawsze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji