Artykuły

Agnieszka Grochowska o powrocie do teatru i debiucie w TR Warszawa

- To obraz pokolenia 30-40-latków. Świetnie uchwycony. Dotykający nie tylko Rosjan. Co się z nami dzieje? Jakimi jesteśmy ludźmi? Dlaczego uciekamy, odcinamy się od tego, co dzieje się tak blisko nas? - mówi aktorka Agnieszka Grochowska o spektaklu "Jezioro" w reż. Yany Ross, najnowszej premierze TR Warszawa.

Agnieszka Grochowska po kilkuletniej przerwie powraca na scenę. Zobaczymy ją w spektaklu "Jezioro" w TR Warszawa. Polską prapremierę sztuki rosyjskiego autora Michaiła Durnienkowa przygotowuje amerykańsko-litewska reżyserka Yana Ross. Pierwsze pokazy w środę i czwartek, 2 i 3 marca. Premiera 4 marca.

Dorota Wyżyńska: Nietrudno doszukać się w sztuce "Jezioro" Michaiła Durnienkowa odniesień do Czechowa, który jest ci bliski. Jedną z pierwszych ról, które zagrałaś w teatrze, była Nina Zarieczna w "Mewie".

Agnieszka Grochowska: Śmiejemy się na próbach, że to Czechow połączony z Larsem von Trierem.

Skojarzenie z jego "Melancholią"?

- Bardzo ciekawa mieszanka. Zaczyna się jak u Czechowa, a kończy inaczej, zdecydowanie inaczej.

W tekstach rosyjskich jest coś bardzo specyficznego, co od razu słychać, co od razu można wyłapać, czy to Czechow, czy Griszkowiec, czy Durnienkow. To specyficzna fraza i przede wszystkim komizm zawsze na granicy z tragedią. Myślę, że gdybym czytała polski przekład "Jeziora", nie wiedząc, kto jest autorem sztuki, nie miałabym wątpliwości, że napisał ją Rosjanin.

To obraz pokolenia 30-40-latków. Świetnie uchwycony. Dotykający nie tylko Rosjan. Co się z nami dzieje? Jakimi jesteśmy ludźmi? Dlaczego uciekamy, odcinamy się od tego, co dzieje się tak blisko nas? Dlaczego jesteśmy bierni? Nie reagujemy na to, co na zewnątrz, ale też na to, co dzieje się wewnątrz nas.

Reżyserka Yana Ross mówi: "Sztuka pokazuje zwykłą, codzienną apokalipsę wschodnioeuropejskiej klasy średniej. Skłania do namysłu nad odpowiedzialnością w naszym pasywno-agresywnym, pełnym obojętności społeczeństwie".

- Można powiedzieć, że mam prawo spokojnie żyć, nie biorąc odpowiedzialności za resztę świata. I jest w tym dużo prawdy. Codzienność jest często wystarczająco trudna, czasem ponad nasze siły, bohaterowie "Jeziora" nie radzą sobie z najbardziej podstawowymi wyzwaniami. Często zastanawiam się, co ja jako zwykły człowiek mogę zrobić, żeby świat wyglądał trochę lepiej. Jak nie dać się zmanipulować? Jak nie przespać momentu, kiedy trzeba działać?

Durnienkow wprowadza odniesienia do dzisiejszego kryzysu w Europie. Ale w "Jeziorze" pobrzmiewa też Dostojewski, albo jego brak. Czyżby nie chodził już po świecie ani jeden Idiota? Nie ma ludzi, którzy wyrażają swoje emocje, głęboko rozumieją i czują innych? Wierzą, mają nadzieję i kochają? Autor umieścił akcję w realiach rosyjskich, my staramy się przełożyć ją na nasze polskie, spolszczyliśmy też imiona niektórych bohaterów.

Ta nasza rzeczywistość za oknami przenika do spektaklu?

- Na pewno. Czy tego chcemy, czy nie. Ale to nie my, aktorzy, mamy szukać aluzji, to widzowie przyjdą z kontekstem. Ideologiczne podejście w teatrze interesuje mnie najmniej. Bardziej ciekawi człowiek, jego emocje. To, co się dzieje między ludźmi. A kontekst? To widz będzie interpretował. Jestem bardzo ciekawa odbioru.

Wprowadźmy w akcję sztuki. Jesteśmy na letnisku nad jeziorem. Spotyka się tu grupa znajomych. Dwie pary i dwie osoby, które przyjechały na spotkanie samotnie.

- Sztuka jest skonstruowana na dwóch planach. Jesteśmy na pikniku nad jeziorem, ale akcję przerywają zdarzenia z przeszłości - sceny, które wydarzyły się bardzo niedawno każdemu z bohaterów. Świeże wspomnienia - widzimy, jaki bagaż przynoszą ci ludzie ze sobą.

A twoja postać?

- Z Adamem Woronowiczem gramy rodziców. Jesteśmy jedyną parą, która ma to wspomnienie wspólne. Gramy rodziców, którzy mają pewien problem zdrowotny ze swoim dzieckiem. Więcej nie powiem.

Znów grasz matkę?

- Tak już teraz pewnie będzie.

Po premierze filmu "Obce niebo" w reżyserii Dariusza Gajewskiego mówiłaś, że rola matki kosztowała cię bardzo dużo, że były sceny, w których głos grzązł ci w gardle, nie byłaś w stanie wypowiedzieć słowa. A teraz?

- Staram się szukać innego języka, jednocześnie trochę chronić siebie. Na ile to możliwe, odejść od własnych doświadczeń. W teatrze jest inaczej niż w kinie. Mogę sięgnąć po znak, skrót, zrezygnować z realizmu.

Jak wyglądają próby z amerykańsko-litewską reżyserką Yaną Ross? Co dla ciebie znaczy to spotkanie?

- Yana mówi po angielsku, ale też trochę po polsku. Przede wszystkim rozumie po polsku, więc możemy bez tłumacza swobodnie pracować. Jest niesamowita. Ma niezwykłą intuicję, bardzo dobrze słyszy aktora, rozumie. Niczego nie forsuje. Gotowa jest czekać na to, co przychodzi. Ma odwagę czekać. To bardzo rzadka cecha. Wspaniała. Nigdy nie dociska. Woli skrócić próbę niż brnąć w coś, co ewidentnie nie wychodzi. Ale w pracy z nią "proces" trwa nawet po wyjściu z teatru, ona go uruchamia i często w tramwaju, w drodze do domu, układa się coś, nad czym pracowaliśmy cały dzień. Dużo opowiadam, bo jestem bardzo podekscytowana. Po tylu latach niegrania w teatrze bardzo się za nim stęskniłam.

Czego ci szczególnie brakowało?

- W kinie wszystko dzieje się szybko, jest tyle wspaniałej adrenaliny, działania, które musi natychmiast przynieść efekt, bardzo to lubię. Jednak teatr daje szansę przejścia przez dłuższy proces, pozwala szczegółowo przyjrzeć się sobie, świadomie przejść przez wszystkie etapy, wejść w inne rejony wyrazu. To, co w kinie mogłoby wyglądać nieco dziwnie, w teatrze się broni. Tu poszukiwania mogą być szersze i bardziej inspirujące.

Powracasz po kilkuletniej przerwie do teatru, a przede wszystkim debiutujesz w TR Warszawa! To teatr marzeń dla wielu aktorów. Lubiłaś tu przychodzić?

- Tak. Na "Bzika tropikalnego" przychodziłam tu jeszcze w czasach licealnych.

Po Akademii Teatralnej trafiłaś od razu do Teatru Studio. Nie miałaś ochoty spróbować na scenie przy Marszałkowskiej?

- Do Teatru Studio trafiłam, można powiedzieć, przypadkiem. Nie zdążyłam nawet pomyśleć, w którym teatrze tak naprawdę chciałabym być. Kiedy pojawiła się propozycja zagrania Konstancji w "Amadeuszu", w którym Salierego grał Zbigniew Zapasiewicz, nie mogłam odmówić. Byłam na czwartym roku studiów. Potem dostałam rolę Niny w "Mewie" i już zostałam w Teatrze Studio. Spędziłam w nim kilka lat. Odeszłam stamtąd 6 lat temu, ale wspominam z dużym sentymentem.

A Marszałkowska 8 to był zawsze ważny adres. Zastanawiam się właściwie, dlaczego przez tyle lat nie odważyłam się przyjść tu i zapytać, czy nie przydałabym się do czegoś. Do niedawna wydawało mi się, że do teatru już nie wrócę, że przy dobrym układzie w najbliższych latach będę kręcić filmy. To była wielka niespodzianka, że zostałam zaproszona do tego teatru. Mówię to bez kokieterii. Odbieram to jako ważny prezent.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji