Artykuły

Meczety nie płoną

Z przedstawienia "Parawanów" Geneta wyszedłem z Teatru Wybrzeże poruszony. Szczerze mówiąc, udałem się na ten spektakl bez większych oczekiwań. Genet -błyskotliwy i niepokorny w latach sześćdziesiątych - czym jeszcze może nas zaskoczyć? Tak myślałem, ale z minuty na minutę, od pierwszej sceny, zmieniałem zdanie. W adaptacji i reżyserii Krzysztofa Babickiego ujrzałem oto doskonały, celny, najaktualniejszy komentarz do bieżących, dramatycznych wydarzeń: płonące ambasady europejskich państw, fatwa, nienawiść, krew: wszystko to w tym spektaklu doznało łaski wyjaśnienia - pisze Paweł Huelle w Rzeczpospolitej.

I to na kilku poziomach: od europejskiego grzechu kolonizacji po współczesny, globalny terroryzm islamski. Ponieważ nie jest to recenzja, nie skupię się na niuansach aktorskiej gry, muzyce czy scenografii. W odbiorze przedstawienia najistotniejszy był w tym

momencie przekaz: ramota Geneta powstała na kanwie algierskiej wojny, prowokacyjna wówczas, nowatorska, bardzo krytyczna wobec hurrapatriotyzmu francuskiego, nagle pozwoliła ujrzeć aktualny konflikt w zupełnie nowym świetle. To świetne przedstawienie chętnie zaleciłbym politycznym mędrkom, którzy - często bez żadnej wiedzy i co gorsza zastanowienia - ferują wyroki na temat karykatur Mahometa, przeprosin oraz politycznej poprawności.

Oczywiście, jeżeli ktoś poczuł się dotknięty czy obrażony - należy przeprosić. To standard poza wszelką dyskusją. Redaktor Gauden, już ustawiony do odstrzału, uczynił to wielokrotnie. Nikt jednak - poza jednym profesorem islamistyki z Rzeszowa, którego wypowiedź słyszałem na antenie radia- nie podjął zasadniczego wątku: publikacja na łamach "Rzeczpospolitej" miała faktycznie charakter informacyjny, nie prowokacyjny. Polski czytelnik mógł się z niej dowiedzieć, o co naprawdę chodzi, dlaczego rzecz wzbudziła tak silne kontrowersje, oraz - przede wszystkim - mógł zobaczyć owe inkryminowane karykatury. Były one przytoczeniem, cytatem, egzemplifikacją, a nie - opublikowaną nagle i bez powodów - obraźliwą, chamską prowokacją. "Rzeczpospolita" nie zamówiła tych rysunków, starała się natomiast poinformować polskiego czytelnika o zjawisku.

To zupełnie tak, jakbyśmy mieli wyrobić sobie zdanie o "przestępstwie" Doroty Nieznalskiej bez obejrzenia pracy, z powodu której - wedle pewnych ludzi - należy ją publicznie ogolić do skóry, ukrzyżować, a następnie spalić. Ostatecznie, czy jako dojrzali obywatele średniej wielkości europejskiego państwa nie mamy prawa do informacji?

Okazuje się, że nie - powinniśmy zaufać oszalałym tłumom, że oto znowu Europejczycy zachowali się jak świnie. Dobrze, dodam, być może tacy właśnie jesteśmy, chcielibyśmy jednak widzieć i wiedzieć - dokładnie - o co jesteśmy oskarżeni. "Rzeczpospolita" chciała to wyjaśnić. Okazało się jednak, że nawet wyjaśnianie może być niebezpieczne. Moment, w którym francuscy czy polscy redaktorzy gazet będą odwoływani na skutek islamskich resentymentów, należy uznać za bardzo groźny: któż bowiem zagwarantuje i określi, co następnym razem nie spodoba się tłumowi w Damaszku czy Ankarze? Poza wszystkim karykatura jest tradycyjnym w naszej kulturze sposobem społecznej komunikacji i nie ma najmniejszych powodów, by to zmieniać.

Mamy przepraszać? Tak, przepraszajmy, bijmy się w piersi, prośmy o wybaczenie. Uczucia religijne to poważna sprawa i należy poważnie je traktować. Ale skoro powiedziało się w tym dyskursie A, trzeba także powiedzieć B, a o to bardzo trudno. Kiedy Ali Agca dokonał zamachu na najświętszą w chrześcijaństwie żyjącą osobę - papieża - nie spłonęła w Europie ani jedna islamska ambasada, nikt nie przepraszał nas, chrześcijan, za tę obrazę boską, nikt też nie żądał od Turcji oficjalnych przeprosin czy wyrażenia skruchy. Podobnie jak nikt nie żąda w Europie przeprosin od wyznawców islamu za rzeźnickie zamachy w Madrycie czy Londynie. Bo to jest norma.

Można w imieniu Allaha wysadzić w powietrze metro, natomiast przedrukowanie karykatury Mahometa okazuje się medialnym przestępstwem. Mówiąc krótko: prawa w tym dialogu nie są równe, ponieważ zawsze są równi i równiejsi. Europa ma swoje oczywiste winy i grzechy wobec islamu, natomiast okazuje się, że ich rozpatrywanie jest jednostronne: będziemy winni zawsze, ponieważ w tym histerycznym dialogu uchodzimy za grzeszników i łobuzów. Mechanizmy tego rodzaju akcji świetnie opisał w roku 1907 Joseph Conrad w powieści "Tajny agent", ostatnio celnie przedstawionej w Teatrze Telewizji Manipulacja, prowokacja, cynizm - oto jest ostateczny osąd pisarza nad terroryzmem i zamachami za którymi zawsze stoi jakieś państwo. Gdyby snuć ten wątek dalej, można by założyć, że egipski właściciel francuskiej gazety, w której ukazały się karykatury Mahometa, czekał na taki właśnie moment, 1 aby wyrównać swoje rachunki. Tylko gdzie dojdziemy, zgadzając się na takie wyjaśnienie?

Premier Marcinkiewicz, przepraszając za publikację w "Rzeczpospolitej", zdecydowanie wyprzedził europejską orkiestrę. Być może uczynił dobrze, powodowany troską o polskich żołnierzy w Iraku. Dlaczego jednak w takim razie nie zabiegał o ich wycofanie na początku swojej kadencji? Byłby to akt odwagi znacznie większy (i przysparzający mu w Polsce i w Europie dodatkowej popularności) niż krytykowanie publikacji w niezależnej gazecie.

Zresztą, o czym tu mówić? Ksiądz prałat Henryk Jankowski wielekroć obrażał mocno i dosadnie uczucia religijne tak żydów, jak i wielu chrześcijan. I włos mu z głowy nie spadł i nie spadnie, ponieważ jemu wolno. Funkcjonuje tu syndrom świętej krowy: układy dają takiej osobie prawo do obrażania - właśnie religijnego - innych, podczas gdy redaktor "Rzeczpospolitej" jest ganiony przez pana premiera za publikację, której charakter nie miał nic wspólnego z intencją obrażania czy wyszydzania wyznawców islamu. Nie pierwszy raz, niestety, okazuje się, że prawa w Rzeczypospolitej są przyznawane z rozdzielnika: panom wolno to, co wolno, a my, reszta, mamy iść do urn, a potem siedzieć cicho. Otóż nie. Nie będziemy siedzieć cicho. Dopóki nie zamkną nam naszych wolnych gazet, ust i sumień, będziemy mówić głośno. Coraz głośniej. I nikt nie będzie nam dyktował, co wolno, a czego nie wolno w wolnym kraju.

Na zdjęciu: scena z "Parawanów" w reż. Krzysztofa Babickiego, Teatr Wybrzeże, Gdańsk 2006 r.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji