Zabawna historia o seksie i demonach
"Rękopis znaleziony w Saragossie" idealnie wpisuje się w dotychczasową twórczość Pawła Świątka. Prosta, futurystyczna scenografia, nagromadzenie kolorów, nienaturalnie wyglądające peruki różnej barwy i długości oraz charakterystyczne, niekiedy dziwaczne kostiumy przypominają estetykę poprzednich spektakli tego reżysera. Bogactwo elementów plastycznych i akustycznych sprawia, że aktorzy i tekst zostają zepchnięci na dalszy plan. W konsekwencji nie można oglądać opolskiej realizacji "Rękopisu..." bez znajomości powieści Potockiego.
Paweł Świątek i dramaturg Mateusz Pakuła wybrali z niej tylko te elementy, które wpisują się w przyjęty przez nich klucz. Jak sami mówią, zależało im na przyjrzeniu się relacji Europejczyków-katolików z inną religią i kulturą, na scenie pokazali więc jedynie wątki obrazujące spotkanie z nimi. Świątka (jak wyznał w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" z 6 lutego 2014) zaintrygowała w powieści Potockiego przede wszystkim brawura w mówieniu o religijności. Podobnie jak Potocki, Pakuła i Świątek operują komizmem, choć w wydaniu teatralnym okazał się on mniej subtelny i bardziej kiczowaty niż w pierwowzorze. Zapożyczona z powieści jest również konstrukcja szkatułkowa, elementy fantastyki i grozy.
Spektakl otwiera monolog Judyty Paradzińskiej grającej Rękopis, w którym aktorka zwraca się bezpośrednio do publiczności. Jest to postać stworzona na potrzeby przedstawienia, personifikacja tytułowego manuskryptu. Ubrana na biało Paradzińska, streszczając dzieje znalezionego w Saragossie tekstu, wprowadza widzów w akcję. Dopiero potem podnosi się półprzezroczysta foliowa kurtyna, a oczom widzów ukazuje się ogromne industrialne drzewo i zwisające z niego kokony, czyli owinięte w kołdry Emina i Zibelda. Chwilę potem poznajemy głównego bohatera opowieści, Alfonsa van Worden (Maciej Namysło), będącego, zgodnie z ujęciem reżysera - alegorią dominującej postawy społecznej - bogobojnej i patriarchalnej. Jego wiara zostaje jednak wystawiona na próbę - spotkanie z Eminą (Izabela Gwizdak) i Zibeldą (Karolina Piechota), które są muzułmankami, ma - tak jak u Potockiego - formę erotycznego kuszenia. Kobiety wiją się u stóp Alfonsa, dotykają go i wabią, starając się zachęcić go do przyjęcia swojej wiary. Seks staje się więc bronią w walce o duszę głównego bohatera. W podobny sposób kuszony jest też Paszeko (Adam Ciołek), wplątujący się w niebezpieczny romans z Macochą (Arieta Los-Pławszewska) i jej Siostrą (Aleksandra Cwen). Świątek i Pakuła są tu w zasadzie wierni powieści, szczególnie mocno podkreślają jednak erotyczny wymiar relacji między postaciami.
Aktorzy grają w sposób przerysowany, wręcz groteskowy. Przesada widoczna jest w ruchach, sposobie mówienia i mimice. Prawie każdemu z nich przypisano kilka ról. Takie rozwiązanie utrudnia zrozumienia przedstawienia, ale równocześnie oddaje szkatułkowość powieści Potockiego. Jak w oryginale wielowarstwowość jest konsekwencją wynikających z siebie wątków fabularnych, tak w opolskim spektaklu łączy się ona przede wszystkim ze sposobem budowania postaci. Poszczególne epizody przedstawiane na scenie nie są wyraźnie połączone, a kontekst sytuacyjny nie jest jednoznacznie określany. Kolejne warstwy opowieści są, co prawda, "odsłaniane" poprzez ruchy obrotowej sceny, ale nawet to nie ułatwia odbioru. Podobnie jak w powieści, dynamika akcji nie pozwala na swobodne rejestrowanie zmian, nieuchronne jest zatem wrażenie przypadkowości.
Bardzo istotną (jeśli nie najważniejszą) rolę w spektaklu odgrywa scenografia Marcina Chlandy, z którym Świątek współpracował już wielokrotnie. Sprawiająca monumentalne wrażenie kompozycja oparta jest na grze linii, płaszczyzn i figur geometrycznych. Przestrzeń staje się dzięki niej ruchoma i dynamiczna. Klasyczny podział na scenę i widownię zostaje naruszony: publiczność siedzi na proscenium, w kilku rzędach dostawionych krzeseł. Mimo to widzowie nie zostają wciągnięci w przebieg wydarzeń - jedynym przejawem interakcji są bezpośrednie zwroty do publiczności. Akcja toczy się na obrotowej scenie, wokół konstrukcji zbudowanej z lśniących czarnych rur i prawdziwych gałęzi, przypominającej monstrualne, geometryczne, bezlistne drzewo. Sekwencja idealnie prostych linii stanowi motyw przewodni całej scenografii - różnej szerokości pasy widnieją bowiem na ekranach umieszczonych wokół "drzewa" telewizorów oraz na okalających przestrzeń gry ścianach. Dopełnieniem całości jest przedstawiająca koło animacja. Na tle perfekcyjnych linii i okręgów wyróżniają się ciała aktorów. Ich sylwetki stają się w tej scenerii jeszcze bardziej widoczne, a każdy ruch jeszcze mocniej przykuwa spojrzenie. Chlanda zadbał także o bardzo precyzyjny podział przestrzeni. Industrialne drzewo znajduje się w centrum obrotowej sceny, dzięki czemu jego pozycja jest niezmienna przez cały czas trwania spektaklu. Ściany ograniczające przestrzeń gry zostały natomiast ustawione na planie półkola w taki sposób, aby aktorzy mogli się między nimi swobodnie przemieszczać. W efekcie powstała ciekawa, grająca perspektywą konstrukcja, mogąca kojarzyć się z barokową sceną iluzjonistyczną. Kolista animacja jest wyświetlana w głębi sceny - tak, aby cały czas była widoczna dla publiczności.
Uzupełnieniem scenografii jest oświetlenie, za które również odpowiadał Chlanda. Choć wśród rekwizytów dominuje biel i czerń, kolory światła zmieniają się jak w kalejdoskopie - widzimy różne odcienie żółci, zieleni, fioletu, błękitu i różu. Zmiany barw są zsynchronizowane z warstwą akustyczną spektaklu. Światło gra, jest równie ważne jak aktorzy. Wszystkie te elementy zostały w "Rękopisie..." użyte bardzo umiejętnie. Twórcy chcieli pokazać na scenie świat odrealniony, śmiały i teatralnie atrakcyjny - i to im się udało.
Grę kolorami możemy dostrzec również w kostiumach Julii Kornackiej i Arka Ślesińskiego. Zamysł jest prosty: odrębność postaci "innych", egzotycznych, magicznych zostaje podkreślona w ich kostiumach. Alfons ubrany jest zatem zwyczajnie: w czarne spodnie i biały golf. Jego wojskowy stan zdradzają jedynie czarne oficerki. Wielobarwne, niejednorodne stylistycznie kostiumy pozostałych postaci tworzą natomiast obrazek dość kiczowaty. Nienaturalnie wyglądające peruki, bukiet sztucznych kwiatów w roli kapelusza, ekstrawaganckie makijaże, sztuczna krew... Uwagę przykuwają ogromne czerwone usta Eminy i Zibeldy, nabite ćwiekami "korony" Macochy Paszeka i jej Siostry czy czarne szaty i niezwykle długie włosy Wielkiego Inkwizytora. Jest też, przypominający hybrydę Matki Boskiej i tancerki erotycznej, kostium Księżniczki Monte Salerno, który miał zapewne stać się metaforą przenikania się religii i popkultury. Oglądamy paradę epatujących erotyzmem dziwadeł -popkulturowych wersji opisanych przez Potockiego upiorów. Co znamienne, twórcy ani przez moment nie pozwalają nam zapomnieć o demonicznej naturze tych postaci - Emina i Zibelda od pierwszej sceny mogą być identyfikowane z wisielcami z Los Hermanos, diabelskie związki Macochy Paszeka oraz jej Siostry sugerują ociekające krwią oczy. W ten sposób reżyser podkreśla stereotypowość zachodniego myślenia: inność została pokazana w sposób dziwaczny, wręcz groteskowy. To, co obce, jest ekscentryczne, cudaczne. Chęć przedstawienia na scenie spotkania różnych kultur doprowadziła zatem do wyeksponowania różnic między nimi.
Pożądana przez twórców linia interpretacyjna została tak skutecznie przysłonięta efektownymi rozwiązaniami scenicznymi, że spektakl wydaje się przede wszystkim zabawną historią o seksie i demonach. Na pierwszy plan wysunięto nie inność, duchowość czy religijność, a erotyzm i ciało. Obszerne dyskusje światopoglądowe, ujawniające w oryginale erudycję Potockiego, a także wspominane przez twórców spektaklu metafory ksenofobii, fascynacji złudzeniami i kuszenia religijnego, zostały ukryte głęboko za fasadą seksualności.