Artykuły

Konserwa Pandory

Mało jest sztuk tak bezkompro­misowych jak "Zagłada ludu" Wernera Schwaba. To jeden z najlep­szych dramatów przełożonych na ję­zyk polski w ostatnich latach.

Schwab podgląda w nim koszmarne życie mieszkańców kamienicy: emeryt­ki, jej kalekiego syna, mieszczańskiej rodziny i wdowy po ginekologu. Wza­jemna nienawiść domowników osiąga apogeum na urodzinowym przyjęciu, podczas którego gospodyni truje gości, dobijając ich kuchennym nożem.

W teatrze, który innym służy do opo­wiadania przyjemnych historii, austriac­ki dramaturg otwiera współczesność jak zepsutą konserwę i wypuszcza wszystko, co kryje się pod powierzchnią tak zwa­nego normalnego życia. Seksualne de­wiacje, przemoc, moralną pustkę. Wszystko, czego widz nie chce zobaczyć w teatrze, tutaj dostaje podane na talerzu.

Jeśli dramat mówi o brudach współ­czesności, to reżyserem może być tylko Anna Augustynowicz. Po mordercach bez powodu ("Młoda śmierć"), po no­wobogackich ("Iwona, księżniczka Bur­gunda") dyrektorka Teatru Współczes­nego w Szczecinie wzięła się za rozkład rodziny. Zrobiła wiele, byśmy się poczu­li jak w domu. Jej bohaterowie wpycha­ją hamburgery z colą, a w finale klęczą, jakby mieli przyjąć komunię. Pobożność nie przeszkadza im w kultywowaniu wzajemnej nienawiści. Ich kłótniom to­warzyszy muzyka Jacka Ostaszewskie­go, która bębniący rytm disco polo łą­czy z patosem kościelnych hymnów.

Jednak tym razem satysfakcja nie jest pełna, głównie z powodu słabego aktor­stwa, a także konwencji groteski wybra­nej przez reżyserkę. Kaleki Herrmann

próbuje wywiercić matce dziurę w gło­wie już nie korkociągiem, ale wiertar­ką elektryczną, pani Grollfeuer podczas swego przyjęcia urodzinowego przecha­dza się po stole, a jej goście podskaku­ją za stołem jak muppety. Zniknął ma­ły realizm, o który zadbał w didaska­liach autor, bohaterowie żyją w symbo­licznych, szarych klatkach niemal po­zbawionych sprzętów. Rezygnacja z re­alizmu osłabiła wymowę sztuki.

Język, którym mówią bohaterowie Schwaba, wymaga na scenie psychicz­nego ekshibicjonizmu. Jak inaczej wy­dusić z siebie słowa: "Wujoopiekun ścis­nął małego kuternogiego Herrmanna za gardło i wsadził mu swojego dużego wu­joopiekunowego dudka w dziecinne u­sta" albo "Pieprzenie jest w pytę". Tym­czasem na scenie ten koślawy, bełkotli­wy język zamienia się w swoją parodię. Aktorom - z wyjątkami - brakuje od­wagi. Skąd ten wstyd po pełnej wulga­ryzmów "Młodej śmierci" - nie wiem.

Do wyjątków należą Grzegorz Młu­dzik i Anna Januszewska, którzy idą na całość w rolach nowobogackich Kovaciców. Gdy Kovacic obmacuje córki, a jego żona rozwodzi się nad zaletami życia rodzinnego, hipokryzja staje w pełnych światłach sceny.

Chwalenie Anny Augustynowicz za odwagę stało się już banalnym stereo­typem. Myślę, że wystawianie takich sztuk jak "Zagłada ludu" powinno być normalnością w teatrze. Dobrze, że jest ktoś, kto tę normalność osiągnął.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji