Artykuły

Lucyna Ćwierczakiewiczowa na sztandary!

Z perspektywy internetów wrażenie robi demonstracyjne wyjście grupy wiernych z kościoła św. Anny podczas odczytywania listu biskupów o całkowitym zakazie aborcji. Nie pierwszy to kobiecy protest w warszawskich świątyniach. Do podobnej sytuacji doszło przed 150 laty, przy udziale mojej ukochanej Lucyny Ćwierczakiewiczowej - pisze Maciej Nowak w Gazecie Wyborczej - Stołecznej.

Nie można was samych zostawić! Ledwo wyjadę z Warszawy na kilka dni, a tematy na felieton same stadnie pchają się na ekran. Kiedy rankiem w hotelu u braci Moskali odpaliłem internety, zapłakałem rzewnymi łzami. Po mieście latają torty rzucane w polityków, w kościołach protestują przeciwko nowelizacji ustawy antyaborcyjnej, a ja obserwuję to z rosyjskiej dali. Tyle epickich kwestii przechodzi mi koło nosa!

Z mitem nie wygrasz

Z perspektywy internetów największe wrażenie robi demonstracyjne wyjście grupy wiernych z kościoła św. Anny podczas odczytywania listu biskupów o całkowitym zakazie aborcji. Nie pierwszy to kobiecy protest w warszawskich świątyniach. Do podobnej sytuacji doszło przed 150 laty, przy udziale mojej ukochanej Lucyny Ćwierczakiewiczowej. Autorka słynnych książek kucharskich i poradników życia domowego, obdarzana uwielbieniem przez samego Bolesława Prusa, osoba krewka i o legendarnej tuszy, odgrywała w ówczesnej Warszawie rolę podobną do naszej Magdy Gessler. Jej zachowania powszechnie komentowano, zachwycano się nimi i oburzano: "... Pani Lucyna była postrachem wielu pań. Każdej umiała powiedzieć coś złośliwego i najbardziej wyćwiczoną w szermierce językowej potrafiła pokonać czasami ciętym dowcipem, częściej zaś brutalnym frazesem".

W roku 1862 w katedrze św. Jana stała się bohaterką szeroko komentowanego poruszenia. To był czas, gdy nowo mianowany metropolita warszawski arcybiskup Zygmunt Szczęsny Feliński, a dzisiejszy święty Kościoła rzymskiego, nie budził zaufania wiernych. Nie podobało się, że przybywa z Petersburga, że wyniesiony został na urząd za zgodą cara i po wcześniejszej audiencji. Oskarżano go, że w istocie to "generał kozacki przebrany w suknię duchowną". Gdy w kazaniu wzywał do lojalności wobec imperatora, Ćwierczakiewiczowa miała majestatycznie podnieść się z kościelnej ławy, wznieść oskarżycielski palec w kierunku ambony i zagrzmieć: "Powolny sługo carski, arcybiskupie Feliński, w imieniu dobrych Polaków, co wyszli z katedry, w imieniu całego narodu polskiego, przeklinam ciebie, przeklinam do trzeciego pokolenia!".

Patriotyczne uniesienie pomieszane z szyderstwem wobec kleru przeszło do legendy. Czy taki był rzeczywisty przebieg wydarzeń? Nie do końca wiadomo, ale właśnie taką anegdotę ucukrowała katolicka pisarka Zofia Kossak-Szczucka w powieści "Dziedzictwo". A z mitem nie wygrasz. Właściwie to aż dziw, że Wielka Lucyna nie widnieje jeszcze na sztandarach polskich kobiet walczących z patriarchatem.

"Jeżeli nie płaczesz, to chyba nie jesteś kobietą"

Piszę te słowa podczas festiwalu teatralnego Złota Maska w Moskwie. To coroczny przegląd najważniejszych spektakli z całej Rosji. Do rosyjskiego teatru wróciła moc, co jeszcze dekadę temu nie było takie oczywiste. Tym razem jednym z najbardziej dotkliwych spektakli okazała się inscenizacja Kiriłła Sieriebriennikowa XIX-wiecznego poematu Mikołaja Niekrasowa "Komu się na Rusi dobrze dzieje". Wstrząsająca panorama losu rosyjskiego ludu pozbawionego praw wszelakich, ciemiężonego przez właścicieli ziemskich i urzędników, trapionego przez pijaństwo, łapówkarstwo i nędzę. Monumentalne przedstawienie miesza śmiech i rozpacz, ekstazę i fatalizm. I ciągle pobudza do skojarzeń z naszym krajem. Na scenie mamy kilkudziesięciu aktorów, chór kobiet, orkiestrę, a drugą - środkową - część spektaklu wypełnia prawie godzinny wstrząsający pijacki korowód facetów.

W kontekście tego felietonu najważniejszy jest jednak akt trzeci. Brzmi w nim monolog chłopki Matreny Timofiejewnej, zagrany fenomenalnie przez Jewgieniję Dobrowolską. Nie mamy chyba w polskiej literaturze, ani XIX-wiecznej, ani późniejszej, tak wstrząsającego świadectwa kobiecego upokorzenia, mozołu, nieszczęścia i wykluczenia. To opowieść o heroicznym macierzyństwie, utracie dzieci, męskiej przemocy. W jednej z recenzji tego przedstawienia pojawiło się zdanie: "Jeżeli w tym momencie nie płaczesz, to chyba nie jesteś kobietą". Ale również i staremu, grubemu i łysemu facetowi oczy zachodziły łzami.

"Komu się na Rusi dobrze dzieje" na polski przetłumaczył genialnie Julian Tuwim. Nie mam pod ręką jego strof, dlatego wybaczcie drewniany, amatorski przekład, ale nie da się zakończyć tych wywodów bez cytatu z Matreny: "Klucze do kobiecego szczęścia, do naszej swobody, zagubione zostały u samego Boga".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji