Artykuły

On, Fronczewski

Nie przepadam za teatrem pożywiającym się własnymi trzewiami. I widziałem dużo sztuk o starych aktorach. Dlaczego więc usiadłem pilnie w Wielką Niedzielę oglądać na TVP2 sztukę "Ja, Feuerbach"? Przecież widziałem już tę inscenizację w warszawskim Teatrze Ateneum całkiem niedawno - pisze Piotr Zaremba w tygodniku wSieci.

Po pierwsze, dlatego że Piotr Fronczewski, którego uważam za jednego z największych polskich aktorów, uznał rolę Feuerbacha za ważną dla siebie. Sam ją sobie wyreżyserował, potraktował tę postać bardzo osobiście. A w telewizji to zdarzenie rozgrywające się na pustej scenie, w pustym teatrze oglądało się nawet lepiej.

Nawet gdyby pan Piotr dopuścił się popisów pustej wirtuozerii, byłoby warto. Jego zupełnie niezwykły głos z łatwością przechodził od patetycznej frazy scenicznego tragika do tonów, w których Fronczewski jest bodaj najlepszy: do pokazu ludzkiej małości, zalęknienia, chorobliwej nieśmiałości, pokory. W takich rolach zawiera się (czy nie brzmi to nazbyt patetycznie?) człowiecza natura.

Ale sztuka Tankreda Dorsta, niemieckiego dramaturga, który ukończył przed rokiem 90 lat, jest pociągająca przez swoją nieoczywistość. To prawda, mamy studium postaci, która tak się zatraciła w tym szczególnym zawodzie, że zapłaciła osobistym załamaniem, tragedią. Mamy chwilami wypowiedziany nie wprost wykład tradycyjnego teatru i scenicznej etyki (w wykonaniu kogoś, kto ze względu na własne żałosne położenie nie bardzo może jej wiarygodnie bronić).

I mamy traktacik o zderzeniu starości, owszem, obdarzonej głębią doświadczenia, ale też rozklekotanej, neurotycznej, łatwej do zranienia, z prozą świata współczesnego. Z młodością, która nie umie i nawet nie może być empatyczna (wbrew temu, co napisała "Gazeta Telewizyjna" nazywająca "Feuerbacha" prawie monodramem, Grzegorz Damięcki jest przez kilka chwil dla Fronczewskiego jako asystent reżysera wyrazistym partnerem).

Jednak sztuka jest jeszcze bardziej tajemnicza. W pewnym momencie Feuerbach, aktor starający się po latach załamania o rolę, pyta o możliwość stwarzania sobie Boga. To uwaga o naturze aktorstwa, ale czy nieobecny, a właściwie obecny przez moment, lecz niewidoczny dyrektor teatru Lettau nie jest namiastką Boga? Czy cały egzamin przed nim nie jest poniekąd egzaminem z całego życia?

Tylko głośno myślę. Pewnie niełatwo na to odpowiedzieć i niełatwo wygrać z tej sztuki wszystko. Ale dopóki takie dramaty są wystawiane, a tacy aktorzy jak Fronczewski je grają, mam poczucie, że coś ważnego w teatrze się dzieje. Przynajmniej czasami.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji