Artykuły

Pamięć jako wehikuł wspólnoty

Obszerna księga wspomnień Kazimierza Brauna nosi tytuł najprostszy - "Pamięć". Zakres i ton dzisiejszych sporów (czy raczej pseudosporów) o ten właśnie istotny element życia zbiorowego potwierdza trafność wyboru takiego tytułu - pisze Elżbieta Morawiec w dwumiesięczniku Arcana.

Różne bywają wspomnienia - niektóre, nieliczne to narcystyczne zapisy własnych przeżyć, doznań, życiowych przygód, inne - znacznie cenniejsze starają się uchwycić charakter czasów autora, jego związki z rzeką płynącego wokół czasu. I te są najcenniejsze. Wspomnienia Brauna należą do tej drugiej kategorii.

Swoim życiorysem autor mógłby obdzielić wielu - artystów i nie tylko - tyle w nim bogactwa i dramatyzmu losu, wpisanego - aż do roku 1984 - w komunistyczny totalitarny system: człowiek wielkiej pracy, reżyser kilkudziesięciu spektakli na obu półkulach, autor wielu książek o historii i teorii teatru, wykładowca uniwersytecki, tłumacz. Żarliwy katolik (co życia w PRL nie ułatwiało). Tu dygresja - jako młody reżyser Braun wszedł w krąg dzieci "Wujka", biskupa Karola Wojtyły. Podczas jednej z długich nocnych rozmów z przyszłym Papieżem usłyszał - i zapamiętał skierowane do siebie pytanie: "Jak będziesz prowadził widzów ku krainie ducha przez materialność i zmysłowość teatru? [...] przygotuj się już teraz - co wybierzesz w chwili próby: karierę czy sumienie? Świat czy Boga?" (s.192). Całe twórcze Kazimierza Brauna było odpowiedzią na to pytanie.

Mottem tej książki mogłyby być słowa Władysława Broniewskiego: "Nie głaskało mnie życie po głowie, nie pijałam ptasiego mleka..." - biografia Kazimierza Brauna pasuje do nich jak ulał. Urodzony w Mokrsku nad Nidą, we dworze swojego dziadka w kieleckiem może być zaliczony do tej prawie nie istniejącej już klasy "dworkowej inteligencji szlacheckiej". W pokoleniu rodziców autora ziemianie to już nie byli, raczej inteligencja o szlacheckim rodowodzie. Szlacheckim - w dwojakim tego słowa znaczeniu - przynależności społecznej i formacji duchowej. Ojciec Kazimierza Brauna, Juliusz, dwukrotnie aresztowany podczas okupacji niemieckiej, w komunistycznym więzieniu przesiedział ponad 5 lat (1948-1953), aresztowany za rzekomą działalność wywrotową. Stryja, Jerzego, wybitnego działacza katolickiej "Unii", funkcjonującej także podczas okupacji, aresztowano w roku 1948 wraz z całą redakcją "Tygodnika Warszawskiego". Podczas ubeckich "przesłuchań" stracił oko. Kiedy aresztowano mu ojca - Kazimierz Braun miał 12 lat, ojca zobaczył przez chwilę na procesie, w 1950 roku i po wyjściu z więzienia, mając już lat 17.

Z takim zapleczem rodzinnym w PRL nie mogło być łatwo. Już w szkole średniej doświadczył, co to znaczy być "synem wroga ludu", wynik egzaminu na studia w Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu - też musiał być negatywny. Dopiero po przepracowaniu wielu miesięcy, jako prosty robotnik na budowie, zataiwszy w ankiecie niestosowne pochodzenie, autor Pamięci zdał z powodzeniem egzamin na polonistykę. Potem były studia w warszawskiej szkole teatralnej. I kolejne etapy świetnej kariery teatralnej - od warszawskiego Teatru Polskiego, poprzez Teatr Wybrzeże, łódzki Teatr Powszechny, Toruń, kilka owocnych lat w Lublinie (1967-1974) i najbardziej znaczący dla całej drogi twórczej Brauna czas pracy w Teatrze Współczesnym we Wrocławiu (1974-1984), po którym nastąpiła wymuszona emigracja do Stanów Zjednoczonych, gdzie autor mieszka i pracuje do dziś.

Nie ma potrzeby streszczania tutaj biografii Kazimierza Brauna, dość rzetelny biogram można znaleźć na portalu Kultura/culture.pl. Istotne jest, jak, kiedy i dlaczego wybitny reżyser musiał rozstawać się z kolejnymi teatrami. A zawsze przyczyna była mniej więcej taka sama - najbardziej wyraziście ujęta w sformułowaniu "obcy ideologicznie", którym określono Brauna, usuwając go z Teatru Polskiego w Warszawie. Stało się to za sprawą znanej pary reżyserskiej Krystyna Skuszanka - Jerzy Krasowski (oboje, w przeciwieństwie do Brauna, członkowie PZPR). W takiej czy innej postaci - stygmat "wroga ludu", "obcego ideologicznie" ciążył nad nim przez całe życie. Tylko wielkiej sile charakteru, wyrosłej z tradycji rodzinnej, zawdzięczał Kazimierz Braun swoje świetne osiągnięcia reżyserskie, pedagogiczne, pisarskie.

Poznałam go w lubelskim Teatrze im. Osterwy w roku 1970, otoczonego gromadką wpatrzonych w niego młodych aktorów (m.in. Edwin Petrykat, Ewa Kania, Jerzy Schejbal). Mając za sobą doświadczenia nowego "teatru wspólnoty" (zaowocowały potem książką), taki właśnie teatr starał się z tymi młodymi budować. Rozumiał tę wspólnotę - po doświadczeniach zebranych w Europie i w USA - zgoła inaczej niż światowa, polska "alternatywa". Inaczej niż Jerzy Grotowski. W "Pamięci" notuje: "Uczestnictwo, nie tylko obserwacja i nie tylko obecność widza w akcji scenicznej jest podstawowym, fundamentalnym prawem sztuki teatru. (...) chodzi o to, aby z dwóch obserwujących się wzajemnie światów, sceny i widowni, uczynić jedną całość, uczestniczącą w tym samym wydarzeniu, tyle, że odmiennie" (s. 212-213). Innym słowy, chodziło o to, aby budować w teatrze wspólnotę ponad-teatralną. Zanim odrzucił para-teatralne doświadczenia Grotowskiego, Braun sam w nich uczestniczył, starał się je poznać od środka. Tak było z "Górą płomieni" w roku 1977 (też w niej uczestniczyłam, wówczas entuzjastycznie, po latach umiem docenić krytycyzm Brauna). W efekcie powstał tekst mocno krytyczny, by nie rzec sarkastyczny. N i g d y - na prośbę Grotowskiego - za jego życia nie publikowany. Po raz pierwszy Braun włączył go do księgi swoich wspomnień, świadectwo lojalności, wierności danemu słowu, jakiego dziś ze świecą szukać. A także temat do przemyśleń dla wyznawców Grotowskiego.

Wracając do Lublina - współpraca z władzą układała się jako tako, dopóki Braun, przedstawiwszy swój projekt budowy nowego, wielofunkcyjnego acz skromnego kubaturą teatru - doczekał się jego odrzucenia. Na rzecz monumentalnie bezsensownej budowli (zdaje się, że nieukończona do dziś straszy w Lublinie). Niezwykle twórczy, płodny czas wrocławski (m.in. inscenizacja całych "Dziadów" w 2 wieczorach, "Anna Livia" wg Joyce'a, liczne spektakle Różewicza, Kajzar,) zakończyła się histeryczną (i historyczną) awanturą o "Dżumę" według Camusa, spektakl z r. 1984 znany w całej Polsce i grany za granicą - surowy obraz totalitaryzmu. Kropkę nad i postawiła odmowa wstąpienia do neo-ZASP-u, tworu stanu wojennego, w której poparł swojego dyrektora - cały zespół. Z dnia na dzień Kazimierz Braun został pozbawiony dyrekcji teatru. Zaczęła się - od roku 1985 - jego nowa, niełatwa, ale pełna sukcesów droga. Profesurę amerykańską otrzymał już w 1990, na dwa lata (!) przed polską. Reżyserował w teatrach uniwersyteckich, zawodowych i off-owych, wykładał na uniwersytetach w całych Stanach, pisał dramaty i książki o teatrze. Czy nie chciał do kraju wrócić? Zawsze, ale... skutecznie, już w wolnej Polsce mu to odradzono.

"Pamięć" Kazimierza Brauna to książka pod wieloma względami wyjątkowa. Ale najważniejsze bodaj jest w niej to, o co walczymy dziś z różnej maści apatrydami, "nowoczesnymi", "Europejczykami" od siedmiu boleści - świadomość ciągłości pokoleń, nieprzerwanego łańcucha tradycji, do której należymy. Braun, niestrudzony inscenizator Norwida (największy bodaj po Horzycy), wspomina wyszperaną w genealogii rodziny opowieść o swoim pradziadku, Konstantym Millerze, który znał Norwida. I zapewne był tym, co Norwida do amerykańskiej wyprawy nakłonił. Nie każdy może się taką genealogią poszczycić, rzecz jednak w tym, aby strzec pamięci rodzinnej, tego łańcucha pokoleń, który łączy nas w naród. Świadomy swojej przeszłości i dlatego świadomy swoich dzisiejszych i jutrzejszych powinności.

Jest także "Pamięć" świadectwem niezłomności ducha, wierności pryncypiom moralnym i artystycznym - jakkolwiek opresyjny byłby system, w którym dane nam jest żyć.

I na koniec - last but not least - obowiązkowa nauka dla dzisiejszych pieszczoszków scen polskich - nauka rzetelności, wiedzy, uczciwości artystycznej.

Ilu z nich, przygotowując spektakl molierowski, skłonnych byłoby sięgnąć do źródeł: do inscenizacji Charlesa Dublina, Louisa Jouveta - jak to robił w swojej praktyce Braun? Nie musimy koniecznie mieć genealogii sięgającej wiele pokoleń wstecz - nie każdemu jest to dane. Źródłem życia spełnionego, mimo wszelkich przeciwieństw, jest światło bijące od rodziny - wiernej wartościom, moralnym pryncypiom, solidarnej i kochającej się. Serdecznie, z wdzięcznością, ale i dyskretnie opisanej w Pamięci Kazimierza Brauna. To właśnie rodzina, "cząstka elementarna" jest tym ogniwem pamięci, które włącza nas w sens dziejów wspólnoty. W bieg życia narodu.

***

Kazimierz Braun, Pamięć, Toruń: Wydawnictwo. Adam Marszałek, 2015, s. 499.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji