Artykuły

... i zamiast garbu skrzydła na plecach poczują...

NA przedstawieniu tym siedzi się ze ściśniętym gardłem. Jest to rzecz o nas, Polakach współczesnych - o naszej szarej i trudnej codzienności, ale także o naszych momentach heroizmu. O tych, co żyją i o tych, którzy odeszli. Miste­rium o Bożej Rodzinie, które staje się mi­sterium o narodowej wspólnocie. Najświęt­sza Panienka okazuje się być po prostu brzemienną kobietą, którą spotkać może­my w tramwaju czy sklepie. Przyszłą matką, która ustawi kołyskę dla nowo narodzonego nie we własnym domu, ale gdzieś w cu­dzym pokoju, w wynajętym kącie. Kolorowi kolędnicy, przebierańcy i szary, anonimo­wy tłum. Tłum, w którym i my jesteśmy.

"Kolęda - nocka" Ernesta Brylla z muzyką Wojciecha Trzcińskiego (kompozytor i aranżer roku 1980) w Teatrze Muzycznym w Gdyni jest przedstawieniem, na jakie tu­taj - w tym mieście i na Wybrzeżu - wszyscy chyba czekali. Przedstawieniem przejmującym, o którym jednak pisać jest niezwykle trudno. Przede wszystkim dlate­go, że żadne słowo pisane nie może oddać muzyki. Muzyki wspaniałej, rozsadzają­cej nieomalże mury i tak niemałego prze­cież teatru. Oscylującej pomiędzy najsubtel­niejszym liryzmem (piosenka dwojga mło­dych zakochanych, czy ta o panu motor­niczym) i przejmującym fortissimo. Wyko­rzystującej ludowe motywy (w scenach z kolędnikami) i na wskroś współczesnej, beatowej - rozedrganej, wibrującej, nie­zwykle dramatycznej. To muzyka w tym spektaklu jest czynnikiem konstruującym przedstawienie, wyznaczającym temperaturę poszczególnych scen. To ona głównie spra­wia, że wciskamy się w fotel coraz głębiej, że puszczamy mimo uszu pojawiające się chwilami płycizny i trywialności tekstu (ale niechaj nie będzie to odebrane jako zarzut wielki - poezja starająca się dorównać kroku pędzącej w zawrotnym tempie historii wpadać przecież musi na rafy i mielizny; chyba, że poeta byłby geniuszem - dzisiaj jednak poeta jest po prostu człowiekiem). "Kolęda - nocka" to musical jakiego nie ma chyba w historii naszego teatru muzycznego. Tak, jak słynny "Hair" był niegdyś wizytówką amerykańskiej kontestującej młodzieży (można właśnie oglądać jego filmowa wersję Formana), tak utwór Trzcińskiego i Brylla jest kwintesencją tego, co nas dzisiaj boli, z czego zdajemy obecnie spo­łeczny rachunek sumienia; ale też tego, co niesie nadzieję, co pozwało wierzyć, że lu­dzie wreszcie "zamiast garbu, skrzydła na plecach poczują".

Nie ma właściwie to przedstawienie fa­buły w tradycyjnym rozumieniu, nie ma tu też bohaterów pierwszo- i drugoplanowych. Bohaterami "Kolędy - nocki" są "kobiety z miasta", ,,jadący o świcie do pracy" - szarzy umęczeni codziennością ludzie, cze­kający latami na własne mieszkania, wy­stający po kolejkach za tym, co można do­stać. Ludzi, którzy w końcu powiedzieli NIE. Bo przecież jest to także przedsta­wienie o Grudniu i Sierpniu. Ten pierwszy przywołany zastanie wstrząsającą sceną, gdy po obrotówce - niczym w drodze krzyżowej - podążają ludzie. Jeden z nich - młody chłopak - ugina się pod drzwia­mi, niczym pod krzyżem. Tutaj w Gdyni jest to znak-symbol. Wreszcie pada. Tłum wyno­si go na rękach, wysoko. Składa na szpi­talnym wózku, ale jemu już nikt pomóc nie może. Wcześniej zapalone znicze każą nam myśleć o tych, którzy wtedy oddali za nas swe życie...

Ale przecież nie tylko oni. Jak każe oby­czaj nocy wigilijnej, tej nocy odkupienia, dla tych, którzy zmarli lub są nieobecni należy zostawić puste miejsce przy stole. Na teatralnej scenie ten stół jest olbrzymią podkową, siedzi przy nim wiele osób. Ale też wiele miejsc jest pustych. Archanioł w milczeniu rozdaje opłatek - każdemu po kawałku. Ludzie dzielą się nim ze sobą. I nagle horyzont podnosi się w górę, otwie­rają się wielkie drzwi - w los, w ciem­ność, na Kamienną Górę. Płoną ognie, zni­cze. Na białych całunach, zwisających nad sceną, pojawiają się twarze młodych męż­czyzn z ogolonymi głowami. Może to ci znad Oki, może ci, którzy zginęli w piecach krematoryjnych, może ci rozstrzelani pod ścianami śmierci i spoczywający w mato­wych mogiłach... Są wśród nas.

A potem, nieco później oszołamiająca procesja - wali się na nas cała nasza tra­dycja, zbiorowy Polaków portret własny, który narastał przez wieki. Marian Koło­dziej mógł puścić tu wodze swojej wielkiej scenograficznej wyobraźni - na chorąg­wiach są obrazy religijne, są fragmenty z Matejki, są portrety trumienne. A pod ni­mi coś na kształt bryllowskiej parafrazy "Wesela" Wyspiańskiego - ciągle ten sam chocholi taniec? I jeszcze jakieś kukły uła­nów i postać zastygła w rejtanowskiej po­zie... I song o tym, że jakże nam wzlecieć, gdy po jednym skrzydle tylko nam dano. Ale przecież w końcu z tego śmietniska historii uleci w górę dwoje ludzi - będzie to młoda, zakochana para. Oni, zapatrze­ni w siebie, pełni miłości, nie czują tego garbu, przytłaczającego do ziemi. Wyzwolili się dzięki uczuciu, dzięki ucieczce w pry­watność. Na jak długo jednak? Inni, któ­rzy wzlecieli z nimi, opadli. Oni jeszcze nie...

Przedstawienie na gdyńskiej scenie jest płynnym ciągiem obrazów, stworzonych z dużą wyobraźnią sceniczną, z rozmachem, na jaki czekał ten teatr od dawna. Reżyser Krzysztof Bukowski stworzył widowisko fascynujące, w którym można dopatrzeć się co prawda pewnych niedoskonałości (jest w nim na przykład kilka finałów, co nie jest dobre dla dramaturgii całości), ale nie szukajmy dziury w; całym. Co należy podkreślić - jest to w pełnym tego słowa zna­czeniu kreacjo zbiorowa. Nad wszystkim góruje oczywiście muzyka, ale czy bez reżyserskiej wizji całości, bez znakomicie opracowanego ruchu scenicznego, bez wspaniałych, silnych i czystych głosów Teresy Haremzy i Krystyny Prońko (występujących tu gościnnie) - solistek, wtopionych cał­kowicie w tłum, bez "Orkiestry do użytku wewnętrznego" pod dyrekcją Bronisława Opałko, bez znakomicie opracowanych pieśni chóralnych (razem z zespołem wokalnym Teatru Muzycznego śpiewa Akademicki Chór Uniwersytetu Gdańskiego), bez olbrzy­miej dyscypliny aktorskiej całego zespołu, byłby możliwy ten niewątpliwy sukces?

"Kolęda - nocka" nie daje taniego optymizmu. Pytanie - co będzie dalej? - pozostawia otwarte. Kto z nas może dać na nie odpowiedź? Ludzie z bezimiennego, sza­rego tłumu, do którego dołączają aniołowie, kolędnicy i Gwiazda Betlejemska, na któ­rej czerwienią jarzy się napis "Solidarność", śpiewają:

"Taki jest nieskłamany i najbardziej

pewny

Polaków własny portret. Chociaż nikt

z nas nie śmie

Spojrzeć w te twarze i zapytać siebie

Czemu tak bardzo późno choć niby

tak wcześnie

Czemu tak bardzo późno

Czemu"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji